Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

ZOFIA KUNICKA - CIENIE WIECZORU 1935

27-04-2014, 20:08
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 50 zł      Aktualna cena: 39.99 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 4151951114
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 5   
Koniec: 27-04-2014 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

POCZĄTKOWY FRAGMENT KSIĄŻKI:


Było lato, gdyż pachniały liście pomidorów i młode kogntki upartym, żałosnym głosem opiewały swoją rozpoczynającą się męskość.
Tak niepostrzeżenie kończyła się wiosna tu na przedmieściu, gdzie, choć domy stoją rzadko i wśród ogródków powietrze jest lepsze, jednak trzeba przejść kawałek szosą, aby zobaczyć, czy oziminy jeszcze zie^ lone, czy żółkną, czy łąki już w stogach, czy przepełnione trawą płowieją w słońcu.
Lecz prawda — było to widać ze strychu. Dachy leżały na szerokiej przestrzeni, której barwy wyznaczały niechybnie czas ubiegły i porę roku.
Za parkanem huczały po bruku wozy. Pomimo niewielkiego ruchu, huk nie opuszczał powietrza, ani kurz; zmęczone kamienie, dyle i ściany drżały bezustannie. Ogródek wychodził jednak na pustą, boczną, zupełnie wiejską uliczkę i rosa codziennie omywała 2 pyłu kwiaty i warzywa.
Cytrynek, wielki kot żółty, spał z elegancją, wrodzoną kotom, na schodkach ganku.
W mieszkaniu okna zamknięte, rolety spuszczone — od much i upału. Ostróżki pełnokwiatowe, podobne do szafirowych szczotek i lilje słodko pachną-
ce — tych się Ceśka wstydzić nie potrzebowała. Rozpięła więc sukienkę głęboko na piersiach, podwinęła rękawy do samych ramion. Palące słońce oblało jej mleczną, w ukryciu trzymaną skórę. Lubiła tak, gdy różowy odcień występował na bieli, niby lekka oparzelizna, i kropelki potu. Przytem lżej pracować.
Klęczała u samego skraju dużej grzędy pomidorów: dwoma szeregami sto pięćdziesiąt sztuk wzdłuż południowego parkanu. Duże krzewy, szalejące w różne strony pędami, o grubych, ciemno-zielonych li-^ ściach, których ostry zapach pobudzał Ceśkę do gwałtownych, nieopatrznych marzeń. Cięła sekatorem te namiętne pędy, zbyteczne dla owocowania: czarny, gryzący sok ściekał po pakach i na nich zastygał.
Gorąco, cisza... ach! to było miłe; radość pracy, gładkie, lśniące owoce, które już gdzieniegdzie bielały, których Ceśka dotykała z czułością. Bo też domek ich, a głównie garderoba, strasznie potrzebowały pieniędzy. Dla mamy: czarna satynowa suknia. Mama powiedziałaby: „dawniej nosiłam tylko jedwab, drogi, zagraniczny". No, trudno! Satyna też nieźle wygląda. Dla Domci? Jaką tam sobie zechce! Dla siebie beige z płótna jedwabnego. A może zieloną? Tak do twarzy w zielonem! Ale pełznie i może za młoda.
Ta myśl ukłuła, jak igła. Wprawdzie ludzie, a mianowicie baby, liczą lata jej ściśle, może nawet hojnie, z nadwyżką, jednak na twarzy ich nie znać, właśnie nie znać, pomimo pracy i trudnych warunków życia.
Ceśka czuła na policzkach gorące rumieńce,
a w żyłach słońce, jak gdyby wypiła wina. Spieszyła się, aby do obiadu ukończyć robotę. Lepkie odroślą padały pod cięciem nożyc, w zębach trzymała pasma rafji i przywiązywała do palików ciężkie, pokręcone łodygi.
Dawno przecież odkryła, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet odnaleźć większą, albo mniejszą dozę satysfakcji, jak gdyby dostrzec nieznaną stronę życia. Naprawdę były, mówiąc potocznie, „ciężko przez los skrzywdzone", one, trzy kobiety samotne, zarabiające z wysiłkiem na chleb swój i matki.
Biedą trudno to nazwać. Właściwie biedy nie było. Mamie w każdym razie niczego nie brakło. Niczego? Ceśka potrząsnęła głową owiązaną starym, lekkim szalikiem. Zależy od skali potrzeb! Mama przywykła do służby, do wygód, do obszernego domu, do stanowiska zamożnej właścicielki majątku... „ziemiańska córka z dziadów pradziadów" — jak zwykła w pewnych okolicznościach mówić z naciskiem i melan-cholją.
Niczem przejrzały strąk nasienny, rozpękło się to bogactwo, rozsypało. Trudno uwierzyć, że coś było i nie jest, niema go ani śladu. Jeszcze wyrosły w niem Domcia, Fela i nieboszczyk Munio. Jeszcze Ceśka pamiętała sam finał, nie rozumiejąc "wówczas ani jego sensu, ani konsekwencji: wielkie pokoje, puste, jak kościół: posadzki, na których zbyt łatwo załamywały się jej dziecinne nogi; wyziębłe kominki- w których
wiatr pisywał tajemnicze listy, listy srebrzyste, wyraźne, lecz gdy się ich dotknęło, ulatywały lekko w czarną czeluść. Były też głodne charty przed gankiem i parszywe konie... któż temu winien? O tem nie wolno nawetJpomyśleć, chociaż wiadomo, wiadomo...
W pamięci swojej uwielbiały ojca — ona, obydwie siostry i nadewszystko matka. Wspomnienie jego stało się legendą, która otwierała drzwi na opuszczony ogród dostatku i szczęścia. Ceśka rysy twarzy znała tylko z portretu — zmarł lat temu trzydzieści. Lecz kształt wysokiej, okazałej postaci i uścisk ramion, kiedy brał małą dziewczynkę i wyrzucał ją aż pod sufit, złożyły się na całość, niklejszą od cienia, która żyła jednak własnem, jakby zdematerjalizowa-nem życiem i pochłaniała energję uczuciową osieroconej rodziny.
Stefan i Munio były to po Bogu najświętsze istoty, jeżeli nie w dogmacie, który ustanawiał ponad niemi niewzruszoną hierarchję świętych, to w żarliwości kultu.
Jak dwa bóstwa, unosili się nad egzystencją, tem bliższe, tem droższe, że były kiedyś krwią i ciałem, że wspomnienia o nich rozgałęzioną deltą wdzierały się w dzień dzisiejszy. W zagrobowym blasku gasła poniekąd wartość żywych: żałoba całemi latami, jak powietrze w nieodświeżanym po zmarłych pokoju, karmiła ich płuca, owiewała przepływające cicho lata młodości.

Mama nie zdjęła już nigdy czarnych sukien, a nawet niechętnie przez długi czas widziała inny kolor u córek. Wydawało się, że w głębi duszy zawsze im się dziwi, zawsze pokryjomu za złe im bierze tę niewierność, tę lekkomyślność, to oddanie się interesom własnej młodości z pominięciem ukochanych zmarłych, którzy odeszli, zabierając ze soo^ z istnienia coś najważniejszego, coś jedynego.
Ceśka w chwilach rozterki z goryczą myślała o tym zachłannym, egoistycznym żalu matki.
Trzy córki żyjące, które pracowały na dom, bez służącej, nie wstydząc się żadnego zajęcia, które otaczały starość matki najczulszą opieką — były, mimo to, w jej oczach prawie niczem, tak je przysłaniał cień dwóch mężczyzn z tamtego świata. Ich ofiarna miłość kobieca nigdy nie mogła zrównoważyć utraty tamtych.
Kto wie? gdyby tak kiedyś dało się położyć życie ich trzech na jednej szali i odzyskanie Munia na drugiej...
Ceśka wzdrygała się przed okropnością tego przypuszczenia, lecz ono powracało, jako bolesna, uparta pewność. Wtedy całe zaparcie, z jakiem dawała swój trud, krzepiący duch obowiązku — wszystko się chwiało; cień śmierci leżał ponad niemi i żaden wysiłek nie zapali nowego słońca.
Ceśka była spokojną, przywiązaną do matki dziewczyną, lecz tak, jak wszyscy, czekała cierpliwie
8
swojego maleńkiego udziału w szczęściu: ktośby powiedział: „domagała się swoich praw".
Tymczasem z roku na rok praw nie było żadnych, tylko rosnące obowiązki, ciężkie, niewyczerpane obowiązki codziennej egzystencji.
Inaczej — Fela. Fela okazała się rewolucjonistką. Mówiła twardo:
— Mama nas nie kocha, my jesteśmy tylko mamie potrzebne. Nie ma miłosierdzia nad naszą młodością.
Fela wyjechała. Wzięła posadę w innem mieście. W domu wrzało oburzenie. Wrzała mama i Domcia: „Panna Czaplicka jest biuralistką. Ma wprawdzie dom rodzinny, ale to egoistka i emancypantka: woli żyć po kawalersku, zdała od sióstr i starej, żałobą okrytej matki".
Dwudziestoletniej podówczas Cesi nikt o zdanie nie pytał. Milczała, przyznając jednak słuszność siostrze, choć postępek Feli i jej wydawał się trochę egoistyczny. Myliła się: gdy wszystko utarło się trochę, a Fela zarabiała nieźle, pomoc w pieniądzach, bieliźnie i ciepłych rzeczach dla mamy okazała się bardzo przydatna. >
To nie znaczy, aby uraza minęła bez śladu: trzeba znać charakter mamy. Przypominał książkę rachunkową: na tej a na tej stronie stoi jakaś cyfra i nic jej nie wymaże. Gdy zajdzie potrzeba, mama otworzy książkę rachunkową i smutnym, surowym głosem przypomni...
Pomimo ubiegających lat, pomimo faktu, że cały ciężar domu leżał na ramionach córek, u steru zawsze stała mama. Jej wola kierowała każdym szczegółem ich życia. To je może długo czyniło młodemi —-to poczucie opieki i nieodpowiedzialności.
Ale była i śmieszność i potęgowała się z biegiem czasu. Śmieszność kontroli w tak dojrzałym wieku, śmieszność nałogowego wahania: co mama na to powie ?
Nawet Fela ulegała władzy. Przed laty zerwało się jej narzeczeństwo. Tak: mama się nie zgodziła. Świetność, choćby miniona, ma swe postulaty i wymagania. Małżeństwo z byle kim było plamą na honorze. Ubóstwo? warunki? To nie jest racja. Jej córki mogły same obierać kartofle, gotować, prać i sprzątać. Bóg je często doświadczał; ale zadawać się z hołotą, mieszać swoją krew z krwią plebsu?!...
Mama nie mogła Feli ani wydziedziczyć, ani wypędzić, była natomiast w możności pozbawić ją największego skarbu: błogosławieństwa matki. Była również gotowa odwołać się do swych zaświatowych stosunków; boleść i gniew Stefana i Munia utkwiłyby jak drzazga, w życiu krnąbrnej, złej córki. Szczęściem, nie przyszło do tego, ponieważ Fela ustąpiła. Pan Zapalski znikł z widowni.
Ceśka pamiętała te sceny tak dokładnie, że gdy jej zkolei nasuwały się pewne skromne możliwości małżeńskie, w trwodze i milczeniu zdawała się na wolę matki. Zresztą nie było czego żałować: ci kan-
11
dydaci tak odbiegali od jej delikatnych i trochę romantycznych wyobrażeń! Długi czas wydawało się Ceśce, że teraźniejszość jest tylko okresem próby, którą należy cierpliwie przetrzymać; miała przecież poza sobą przeszłość, pełną zamożności, subtelnych potrzeb, miłych stosunków, ona jedna nic z niej nie zaczerpnęła i to musiało być jej w jakiś sposób zwrócone.
Gdy wyrosła z szarego dzieciństwa w młodość, nieugięty świat lekko zawirował dokoła niej, jak gdyby dokoła magnetycznego ośrodka. Przyszłość, zwinięta w twardą sprężynę, budziła ciekawość i każdy pochylał się nad nią w tem dziwnem, powtarzaj ącem się oczekiwaniu, że tam jest wszystko, a głównie to, czego on nie dokonał, nie osiągnął. Blask autentycznej młodości, śmiałość spojrzenia, świeżość pięknej cery — zadatki losu.
Ceśka miała wszczepioną w żyły pamięć owej młodocianej dumy, którą wkrótce przyszło odkładać i przekładać z jutra na jutro. Odjazd Feli obciążył ją nagle mnóstwem pracy. Przysługi zmieniały się w obowiązki. Z jednej strony wyrastał, jak tablica Mojżesza — drogo wskaż mamy, według którego dawno poszła Domcia. Z drugiej — kusiła rebelja Feli.
Chodziło głównie o rozstrzygnięcie, czy odrazu nauczyć się pisać na maszynie i pójść do biura, czy brać lekcje rysunku, na które wujostwo ofiarowali pomoc? Wielki Boże! Drogowskaz był naprawdę, jak dziesięcioro przykazań: za te rysunkowe pieniądze
12
kupiono drugą maszynę pończoszniczą i wielki komplet przędzy, jakieś stare długi mamy popłacono i Ceśka ani się spostrzegła, jak miała za fach, razem z wykwalifikowaną już Domcią, pończosznietwo i wszelkie trykotaże. Ależ tak młoda panienka, i zdolna, i pilna, nie mogła na tem poprzestać. Słusznie: ogródek przy domu dawał miłe pole do pracy, warzywo na cały rok i cośkolwiek na sprzedaż, a także bratki do wiosennego przybrania grobów oraz nieśmiertelniki na Zaduszki.
Zdolności do rysunku, malarskie aspiracje, pochwały z gimnazjum — przeszły do rodzinnego remanentu; wyciągano je okolicznościowo, jak świąteczną suknię, albo wspomnienia o zaprzepaszczonej fortunie, jak mały klejnot z bogatego niegdyś skarbca.
— Cesiunia —- mówiła mama, wskazując najmłodszą córkę — gdyby nie nasze ciężkie położenie, kształciłaby swój talent, który ma po dziadku; Sylwester Czaplicki, aczkolwiek bar'dzo możny ziemfa-nin, był doskonałym, głośnym malarzem. Pokaż pani swój album, nie wstydź się! Ach, jakież to nieśmiałe dziecko!
Album już nosił ślady mnóstwo palców, rysunki się zatarły, akwarele wypełzły, mimo to, musiał swój? reprezentacyjną służbę pełnić po dziś dzień.
Ceśka przyłożyła się na chwilę do gorącej ziemi, z której buchała pachnąca wilgoć niedawnego deszczu.
13
;
¦
11
IM t ¦ 1
1
I
i I
I

Od upału i pracy krew tętniła jej w skroniach, jak wielki zegar, odmierzający jej życie.
Poco pozwoliła tym myślom trującym i daremnym rozbrzęczeć się w głowie, jak rojowi trutni?
Tajemniczy glos, który zawsze wspierał i zachęcał — umilkł; poraź tysiączny powtórzył swoją niewyraźną obietnicę: może — może...
Drzwi od ganku zaskrzypiały. Uważnie po schodkach zeszła Domcia. Cytrynek na jej widok przeciągnął się rozkosznie. Domcia przysłoniła ręką swe słabe oczy i szukała Ceśki po ogródku.
— Co ty tak długo tam robisz?
Wydeptaną pomiędzy grzędami ścieżką szła do niej, pomimo gorąca okryta trykotową, bronzową pelerynką. Ach, jak okropnie wyglądała ta rodzona, najstarsza siostra w radosnem .słońcu lipca, wśród świeżych liści buraków i zielonych wiech kukurydzy! Rozlana z braku ruchu figura, wydatny i miękki brzuch pod kretonową suknią wyglądał jak podłożony Jasiek; nogi grube i niemrawe. Brzydka, szara twarz wydawała się jeszcze starszą dzięki włosom koszlawo obciętym a & garconne, włosom bez koloru, lepkim i tłustym. Ceśka nigdy jej nie pamiętała przystojną i pociągającą: było pomiędzy niemi siedemnaście lat różnicy. Ale ta ruina kobiecości . i wdzięku krzyczała wciąż do niej głuchem i nieustan-nem „memento" — taką ty będziesz jutro. Co wtedy drżało w sercu Ceśki: litość, czy raczej jakiś zwierzęcy strach?
14

Domcia podeszła blisko i zauważyła ze zgorszeniem.
— Cóżeś" ty się tak rozmamrała?
Dopiero teraz Ceśka przypomniała sobie swój głęboki dekolt i nagie ramiona, nagrzane, jak owoce. Pozapinała suknię, tłumacząc się, zmieszana:
— Bardzo gorąco dzisiaj na słońcu.
— Nieuważna jesteś! Przez szparę w parkanie mógł cię kto z ulicy podpatrzeć, albo od Szczygiel-skich. Cóżby pomyśleli? Tylko flondry tak się bez wstydu negliżują. Dobrze, że cię mama nie widziała!
Ceśce buchnęła krew do głowy.
— Czyż nie jestem u siebie? A czyż panie w ko-stjumach kąpielowych nie opalają się całemi godzinami na plaży i... nie same?
— Ogromnie ci się dziwię, że się powołujesz na rozwiązłe nowe obyczaje. Myśmy wychowane były w innych, o! w innych! Skromność była pierwszą zasadą kobiety z naszej sfery i tak pozostać musi i dzisiaj, kiedy jesteśmy biedne, wydziedziczone. Rozumiesz ?
ćmiło się w oczach Ceśce od zmęczenia i wzbierającego gniewu.
Stanowczo Domcia obejmowała nieznacznie mamy przywileje, bardziej twarda jeszcze, bardziej kaznodziejska. Niebieskie oczy wśród czerwony-b obwódek, nad któremi sterczały blade, zaropiałe rzęsy, odwróciły się z zadowoleniem spełnionego obowiązku.
— Chodź usmażyć kotlety, bo mama już się do-
15



WIELKOŚĆ 19X12,5CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA /ZACHOWANA ORYGINALNA PRZEDNIA OKŁADKA/,LICZY 222 STRONY.

STAN:OKŁADKA DB,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB/DB+ .

WYSYŁKA GRATIS NA TERENIE POLSKI / PRZESYŁKA POLECONA EKONOMICZNA + KOPERTA BĄBELKOWA ,W PRZYPADKU PRZESYŁKI POLECONEJ PRIORYTETOWEJ PROSZĘ O DOPŁATĘ W WYSOKOŚCI 3ZŁ.KOSZT PRZESYŁKI ZAGRANICZNEJ ZGODNY Z CENNIKIEM POCZTY POLSKIEJ /.

WYDAWNICTWO PŁOMIEŃ WARSZAWA 1935.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE