Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

WYSPA NA CHMURNEJ PÓŁNOCY GOETEL DANIA KOPENHAGA

16-01-2012, 18:15
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 40 zł     
Użytkownik serdecznie
numer aukcji: 2039709736
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 9   
Koniec: 15-01-2012 20:04:25

Dodatkowe informacje:
Opis niedostępny...
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha



PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ ZNAJDUJĄCYCH SIĘ W DOLNEJ CZĘŚCI AUKCJI (CZASAMI TRZEBA WYKAZAĆ SIĘ CIERPLIWOŚCIĄ W OCZEKIWANIU NA ICH DOGRANIE)



PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI - WYSPA NA CHMURNEJ PÓŁNOCY Z 107 ILUSTRACJAMI
AUTOR - FERDYNAND GOETEL
WYDAWNICTWO - NAKŁAD GEBETHNER I WOLFF, WARSZAWA - KRAKÓW - LUBLIN - ŁÓDŹ - PARYŻ - POZNAŃ - WILNO - ZAKOPANE 1928, WYDANIE - 1???, NAKŁAD - ??? EGZ.
STAN KSIĄŻKI - DOSTATECZNY JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM, PRZYBRUDZENIA I PLAMY, PIECZĄTKI)
RODZAJ OPRAWY - INTROLIGATORSKA, TWARDA Z PŁÓCIENNYM GRZBIETEM
ILOŚĆ STRON - 199
WYMIARY - 21,5 x 15 x 1,9 CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - 0,458 KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE - ZAWIERA 107 ILUSTRACJI.
KOSZT WYSYŁKI - 8 ZŁ - KOSZT UNIWERSALNY, NIEZALEŻNY OD ILOŚCI I WAGI (NP. JEŚLI KUPISZ 7 KSIĄŻEK ŁĄCZNY KOSZT ICH WYSYŁKI WCIĄŻ BĘDZIE WYNOSIŁ 8 ZŁ), DOTYCZY PRZESYŁKI PRIORYTETOWEJ NA TERENIE POLSKI. ZGADZAM SIĘ WYSŁAĆ PRZEDMIOT ZA GRANICĘ. KOSZT WYSYŁKI W TAKIM PRZYPADKU, USTALA SIĘ INDYWIDUALNIE WEDŁUG CENNIKA POCZTY POLSKIEJ I JEST ZALEŻNY OD WAGI PRZEDMIOTU.




SPIS TREŚCI LUB/I OPIS - PRZYPOMINAM O KOMBINACJI KLAWISZY CTRL+F (PRZYTRZYMAJ CTRL I JEDNOCZEŚNIE NACIŚNIJ F), PO NACIŚNIĘCIU KTÓREJ Z ŁATWOŚCIĄ ZNAJDZIESZ INTERESUJĄCE CIĘ SŁOWO O ILE TAKOWE WYSTĘPUJE W TEKŚCIE WYŚWIETLANEJ WŁAŚNIE STRONY.

FERDYNAND GOETEL
WYSPA
NA CHMURNEJ
PÓŁNOCY
Z 107 ILUSTRACYAMI
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA WARSZAWA- KRAKÓW-LUBLIN—ŁÓDŹ PARYŻ - POZNAŃ-WILNO - ZAKOPANE
ZDJĘCIA PROF. DR A W. GOETLA I J. MAGNLSSONA
KRAKÓW — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI 1928
I W KOPENHADZE




SPIS ROZDZIAŁÓW

I. W Kopenhadze........,............... 5
II. Na srebrnych wodach.................... 25
III. Reykjavik.......................... 33
IV. Thingvellir — dolina mężów................. 59
V. Dymy nad oceanem (Reykjanes)............... 73
VI. Wyprawa w głąb wyspy (Reykjaholt)............89
VII. Wyprawa w głąb wyspy. Kalmanstunga i Arnarvatn.....103
VIII. Wyprawa w głąb wyspy. Hveravellir i Tiovadalur......121
IX. Wyprawa w głąb wyspj Jezioro Hvitaratn.........141
X. Wyprawa w głąb wyspy. Wielki Gejzer...........153
XI. Śledź idzie..........................179
XII. Na północy..........................193





Cóż można zobaczyć w Berlinie, skoro się jest w nim po raz pierwszy w życiu, dzień jeden w przelocie z Warszawy do Kopenhagi? Mury oczywiście głównych ulic, fragment ogrodu I i ruch uliczny, regulowany przez policjantów. Przy dobrych chęciach można jeszcze zamienić kilka słów z kupcem, kelnerem czy szoferem taksówki. Bardzo to niewiele, jak na tak duże miasto.
A jednak starczy i jeden dzień, aby się przekonać, iż mury miast poddają się z niesłychanym oporem zbyt rączym przeskokom dziejów. 1 że np. nieskończenie łatwiej strącić i żywego króla z tronu, niż zdjąć go z kamiennego pomnika. Tak przeto stoi po. dziś dzień w Berlinie niesamowita ilość okazałych mężów z bronzu i kamienia, na cokołach zjeżo-nych armatami, dzidami, karabinami i bronią wszelaką. Repu-blikanizm powojenny nie zdołał nic niemal nadkruszyć z tej ekshibicji wPreussen-Geistu)), potrząsającego amunicją na wsze strony świata.
Ba! alhr Geist lebt.h) — woła napis na pomniku powojennym w Tiergartenie, wyobrażającym żołnierza, który uniesioną w ręce bombą wskazuje niejako na śródmieście, gdzie skupia się lwia część spiżowych wojowników. Całe szczęście, iż za plecami ma Moabit, siedzibę radykalnego plebsu Berlina.
W mieście tem odbyłem przejażdżkę (Rundfahrt) autobusem w towarzystwie włóczących się po Europie Amerykanów. I wysiadłem w połowie drogi, a Homo dolaricusy) uważa Europę
za panopticum osobliwości i żąda, aby mu ją w ten sposób poi kazywano. Cicerone autoba&iLz&a goścj Iramorskich nawylot.-. Oto wieża, która ma 115oHe^w^wysoości! — Tu balkon, z którego przemawiał Wilhclrnty pierwszym dniu wojny -pomnik z prawdziwych armat: górne zdobyte na Francuzach^ środkowe na Austrjakach — dolne na Duńczykach; okno Fryderyka Wielkiego; plac, z którego szturmowali spartakowcy i t. p. i t. p. ((Szlagiery)) tego repertuaru, wyrywające serdeczne! westchnienia z piersi Jankesów, należą, rzecz dziwna, wszystkiej do pamiątek po kajzerach. Republika zbywana jest obojętnem| milczeniem.
Auto z Amerykanami było przedmiotem gęstych przy-! cinków Iplstrony berlińskiego demosu, pewien zaś batiarusj widząc zachwyty, obudzone widokiem królewskiego zamkuj określił zgoła nieprzystojnemi słowami i gestem stosunek swójj do monarchizmu i podróżujących kapitalistów. j
Zgorzkniałych i podenerwowanych ludzi spotyka siej wogóle w Berlinie dużo. Już wychodząc z dworca, natknęliśmy się na jakiegoś jegomościa, który, ujrzawszy nas, mruknął niechętnie: ((Es kommen schon wieder die Russem), i poszedł dalej, i poruszony faktem naszego przybycia. W Franzosendomie ko-| biecina przygodna wypowiedziała napół do nas, napół do1 siebie — cały referat o wojnie; w pewnym sklepie wysłuchać musieliśmy ballady o sile kupcze] przedwojennej marki; w jadłodajni — o rozmiarach porcyj.
W ogromnym brzuchu Berlina leży wciąż jeszcze nie-, strawiony gnat przegranej wojny, niepokojąc jego mieszkańców. W przededniu podróży do bardzo dalekich i spokojnych okolic świata nie miałem ochoty zastanawiać się, co z tego wyniknie. Z uczuciem ulgi siadłem do pociągu, który miał mnie zawieźć do Danji. x
Jeżeli w Berlinie łacno można nabyć przekonania, iż wojowniczość i zaborczość kojarzą się z monarchizmem, to Kopenhaga niechybnie wTybije nam z głowy tego rodzaju przesądy. Królowie pacyfiści, rządzący tym krajem od paru
już wieków w ustępliwej zgodzie z sąsiadami i własnym narodem, tchnęli w stolicę państwa ducha dobrego ładu, do-bryph obyczajów, dobrego humoru... dobrej kuchni i dobrej architektury. Gdyby jeszcze waluta duńska była trochę gorsza, moinaby zalecać: chcesz odpocząć w Europie po Europie -jedi do Danji.
Malarz pewien warszawski, że to już bywał w Kopenhadze, doradzał mi, abym w mieście tem nie mówił zbyt głośno, nie chadzał zbyt zamaszyście, nocami późno do domu nie wracał i na pokusy nie liczył. Rady nie były złe, ale bezprzedmiotowe. Atmosfera ładu, ładu zakorzenionego w obyczaj i naturę narodu, ładu uświęconego tradycją, wpojonego nauką i wychowaniem, ładu, który stał się formą i^rA i jedną z jego podstaw głównych — uniemożliwia zgóry wszelkie wybryki bujnych przybyszów ze wschodniej części Europy. Rosyjskie: ((nie lziav, polskie: ((zabrania sięy), niemieckie: ((es ist verbotenyy — zastępuje w Danji: ((niema zwyczaju)).
Ranek, w którym przybyłem do Kopenhagi, hy szaro-chmurny, a ulice miasta zmywał rzęsisty, drobny deszczyk, bardzo ponoć tu zwyczajny. Wczesna godzina f więziła ludzi za bramami domów, mury przeto miasta przemówiły do mnie bezpośrednio zwierzeniem architektury, ogołoconej z ludzkiego mrowia.
Kamienne oblicze Kopenhagi ma rasowe, regularne rysy. Powściągliwa monumentalność form przenika miasto nawskroś. Stylistycznie góruje nad wszystkiem późny barok, barok na szaro, pohamowany, pozbawiony południowego patosu i pychy, do potrzeb ludzkich przycięty. Dobrej architektury, czy architektury wogóle nie trzeba tu szukać w samotnych kościołach, ruinach fortecznych czy królewskich pałacach. Jest wszędzie. W zarysach ulic i placów, w perspektywach kanałów portowych, w kształcie spichrza, magazynu, w pomnikach, domach, zaułkach i wszędzie!
Wjeżdża się więc w ową Kopenhagę jak w mieszkanie, urządzone z dobrem poczuciem wygody i smaku. Godzina-powtarzam — jest ranna, gospodarza niema jeszcze w domu,
ściślej mówiąc, gospodarz siedzi przy kawie, doskonałej duń-j skiej kawie z niezawodnie dobrą śmietanką.
Rychło, bo między 8-mą a 9-tą, ujrzymy go, jak wyruszał do zajęć codziennych. Hm! Zaciszna i poważna ulica Kopenhagi! zm enia się wtedy bardzo. Rower! Trzeba b) ć w Kopenhadze,! aby pojąć, do czego może służyć rower. Jeżeli w miastach! pewnych kończy się koń, jako zwierz.ę pociągowe, to w Ko-1 penhadze kończy się człowiek, jako zwierzę chodzące. Setki,! tysiące, dziesiątki tysięcy rowerów. Płeć, wiek, stanowisko,! tusza, strój, nie grają tu żadnej roli. Wszystko dla roweru! Na! gościńcach ulic rowerzyści mają osobną jezdnię, przed bra-1 mami większych domów stoją specjalne stojaki dla porzuco-i nych mąsź^n. Nawet krawędź chodnika w stosunku do ulicy i przyciętcrMtak, aby postawioiw na ulicy rower mógł siei
0 nią oprzeć pedałem.
Przyznam się, iż z wszystkich środków sztucznej lokomocji najmniej mam sympatji do roweru. Monstrualny ten przyrząd, automatyzujący ruch posuwającego się naprzód człowieka w sposób śmieszny, przeciwny sensowi mięśni
1 członków, jest bodajże najbardziej bezwzględnym i bez- i dusznym gwałtem, zadaiwm przyrodzie przez technikę. W piękne, dostojne ulice Kopenhagi wnosi ten rower ducha niepokoju nakręcanych zabawek, skostniałą ruchliwość człowieka-auto-matu, coś, co donry tego miasta zamienia w zegary, z których
0 pen)ch godzinach wyskakują blaszane figurynki. No, i ta wieczna obawa przechodnia przed zniewagą przejechania przez rowerzystę!
Dość jednak o moich prywatnych poglądach na sprawę roweru. Tem bardziej, iż powódź ludzi na kołkach ma swoje okresy nasilenia, równoczesne z godzinami zajęć, w niedzielę zaś i święta wylewa się wogole za mury miasta. Jeżdżą przy- j tem rowerzyści tutejsi powoli i wprawnie, rzekłbyś, pod pachę i jeden z drugim. Policjant kopenhaski radzi sobie z nimi łatwo. Ruchy ma też zupełnie inne, niż jego berliński kolega, który sztywnemi obrotami ciała i geometrją ramion, podobny do mechanicznego straszydła, wdraża swoje: rechts, links, hali
1 passieren. Lekki gest z jakim podnosi pałeczkę policjant ko-
penhaski, zdaje się mówić: panowie i panie, proszę się zatrzy-j mać—proszę jechać. Nie trzeba się tłoczyć, ani wjeżdżać w drogę; nikomu. Jesteśmy przecież znakomicie wychowanym narodem O, tak! w tej Ultra-Europie, w której obywatel zabezpie-ł czony jest przed wszystkiem: przed wypadkiem, chorobą, biedąi ciemnotą, pijaństwem, rozpustą, chrzczonem mlekiem i jajkiem i nieświeżem, trudno o zakłócenie publicznego porządku. Bez-i piecznie, równo jak w zegarku, toczą się ludzie na ulicach Kopenhagi. 8 godzin zajęć, 8 odpoczynku, 8 snu. Niezliczonemi ramionami oplata Kopenhagę morze. Kanały portu wnikają w samo śródmieście, pluszcza o ściany domostw, podchodzą pod mosty i krzyżują ulice w nieroze- ] rwalnej, organicznej z miastem łączności. W lustrach wody przegląda się historja miasta, skamieniała w monumentach 1 gmachów. Łódź rybacka czy barka handlowa należy do obrazu j ulic, jak samochód, tramwaj czy wóz. Morze otwarte przytyka -wręcz do jednej z głównych i najpiękniejszych dzielnic. Z alei ! miejskiego parku widać wrota Sundu aż po północny, szwedzki brzeg.
Czuć przjiem morze w powietrzu miękkiem i wilgotnem i nawet w kolorze nieba, na które, rzekłbyś, pada szaro-biały poblask Bałtyku.
Boć miasto powstało dla morza! Zbudowane jako strażnica na cieśninie Sundu, piło potęgę z Bałtj^ku, trzymając przez długi czas północ Europy za głodną grdykę. Panowało nad Szwecją i Norweg ją, sięgało po Gdańsk i Inflanty. W dziejach podboju mórz egzot)rcznych zdobyło sobie kartę sławy chwalebną.
A kied3r pod naporem nowych narodów, prących przez Sund na szeroką arenę świata, opadły siły miasta, gdy panowanie nad żywiołem wod niejedną przyniosło mu klęskę i rozczarowanie — Kopenhaga zmieniła front wobec morza, to znaczy brała zeń coraz to mniej, a coraz więcej jęła mu dawać. Proces ten rozwijał się wolno i systematycznie, w miarę jak Duńczycy przeobrażali się z narodu kupców i żeglarzy
w rolników i rolnych przemysłowców. Zwrot Danji ku ziemi umocnił znowu, i bodajże na zawsze, stanowisko nadmorskiej stolicy, której dzieje są pouczającym przykładem, iż sprawy morza, to przedewszystkiem sprawy ziemi.
Dziś, chociaż Kopenhaga nie ulega pokusom przestrzeni, choć zwija flotę wojenną i nie zabiega o pośrednictwo między zamorskiemi rynkami podaży i zbytu — przecież rozbudowuje się jako port coraz szerzej i dalej, zagarnia i wchłania coraz to więcej wybrzeża, bez gorączki, bez amerykańskiego tempa, w solidnym obrachunku nadwartosci, wytwarzanych przez kraj i przekazywanych morzu.
Ekspansja cierpliwości, wytrwania i pogodzenia się z losem.
Gdy ktoś, tak jak ja, nie widział ((monarchji)) od roku 1914, dziwnie czuć się będzie w Kopenhadze, która jest pełna
królewskości, nietyłko w pomnikach wczoraj szych, ale i w ży-1 wych przejawach dnia dzisiejszego. Już sam zewnętrzny wy-1 gląd miasta uderza wielką ilością gmachów królewskich i dy-1 nastycznych. Na każdym zaś placu i w każdym, ogródku pomniki Co drugi posąg — król, co drugi król — Krystjan. Luf armatnich]! bagnetów, sztandarów, grzywiastych lwów i orłów krzywo-j dziobych, któremi jeżą się pomniki berlińskie, nie ujrzeć tul oczywiście. Kamienni i spiżowi królowie Kopenhagi promie-1 nieją pogodną pompą mecenasów dobrob^ tu i ustawodawcówJ ustawieni na prostych, klasycznjch postumentach.
Większą dystrakcją dla środkowo-europejskiego republi-1 kanina będzie już widok gwardji królewskiej, która kilka! razy na dzień przemierza miasto w strojnym szyku, zmie-J rzając na zmianę lub ze zmiany warty. Nie widziałem jużi tak dawno takich ładnych i groźnych żołnierzy, iż widok ichl obudził we mnie podejrzenie, że zdejmują coś właśnie do| kina. Niewinna to sprawa, ale gdy życie przypomina teatr, zawsze coś gdzieś jest w nieporządku. Gdybym był królem, puszczałbym na zmianę warty tanki i żołnierzy w maskach
gazowych. Niechby tam cierpł trochę obywatel, myśląc o najjaśniejszym panu.
Oficerom teżbym nie pozwolił chodzić w tak romansowych mundurach, jak się to widzi w Kopenhadze. Anibym dopuścił do takich uwag przed pomnikami, iż ten król był niemądry, ale ma ładny pomnik, ów zaś zrobił wiele dobrego, ale miał za wielki brzuch.
Kto wie, czy nie zamknąłbym również przed okiem obywateli zamku Rosenborgu, który jest poglądową wystawą dziejów duńskiego monarchizmu.
W Rosenborgu owym zebrano pamiątki po królach na przestrzeni pięciu ostatnich wieków, wliczając i wiek XX. Pałacowe to muzeum urządzono z daleko posuniętem zamiłowaniem do historycznego autentyku: łóżka królów stoją o ile możności w tych samych kątach, gdzie sypiali królowie, stoły tam, gdzie jadali, nie brak i chustek, w które wycierali nosy, i piór, któremi skrobali się za uchem. Martwa świeżość
...




Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.


ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT


NIE ODWOŁUJĘ OFERT, PROSZĘ POWAŻNIE PODCHODZIĆ DO LICYTACJI