Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

WINCENTY RAPACKI - HANZA 1912

16-01-2012, 18:08
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 35 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 2029590755
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 8   
Koniec: 13-01-2012 19:50:00

Dodatkowe informacje:
Opis niedostępny...
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

SPIS TREŚCI:


str.
I. Drsng narh Osten 5
II. Gnia/.do SĘI.ÓW. * 16
III. Nieprzewidziany figiel 24
IV. Kai.tr .... ...... 30
V. Na f.obnjnwisku ■ ...... 38
VI. Sowizdrzał ......... 43
VII. Pate -noster-macher 50
VIII. Stronnictwo 58
IX. Si'a krwi . . R4
X. Wyklęty 72
(XI Fałszerze .......-,. 79
XIT. Gosi oda Ziemby ...... 84
XIII. Gł wka, z i brązu Fra-Anyelica ..... 91
XIV. Kłopoty . 97

XV. Bruderszaft . 1"3
XVI. Kupcy 108

XVII. Matka i syn . . 113
XVIII. TJ-zta u Wierzynka . . :-- . . . . 120

XIX. Morderca 125
XX. Natan 130

XXI. Detmold . '.• .' . ". . " . - . .134
XXII. N we życie 140
XXIN. Trzy pgzekueye . . . . . . . . .144
XXIV. Dom bez lokatora . . . . . . . .149
XXV. Powrót do gn azda . . . . . . . 154
XXVI. Wszystkie koty szare w nocy 159
XXVII. Wesele . . 163
XXVIII Syn i ojciec . . . 169
XXIX. Walka . . - 175
XXX. Zwycięstwo .... ..... 181



SPIS ILUSTRACJI:


...huk stu gromów i ogień piekielny wybuchnął.

Siedli przy drodze i popijali wesoło.

Postać podążyła za nimi w ślady, chyłkiem.

O moja biedna matkol

W proch tu, przed wizerunkiem ukrzyżowanego] Chrystusa! TH


Kob Ptd, wyda a krzjk straszliwy i palła przy trupie syna.



I.
Drang nach Osten.


' ! ' ' i i ' ■ i
I "I i :
Odwieczne bory Oświęcima i Zatora patrzały zdu¬mione.
Dziwiły się zwierzęta i ptactwo dzikie.
Kmieć patrzał pochmurnie i kiw;ai głową, jak dziś na przebiegającą lokomotywę.
A była to jakgdyby jej zapowiedź.
Przed pięciuset laty pierwszy k: u 11 u r k a :m p f wdarł się do ziem naszych w postaci Hanzy niemieckiej.
A wiecie, czem była Hanza?
Początek jej, jak wogólei każdej instytucyi, miał' cele humanitarne.
Zawiązała isię w! stowarzyszenie pVzed napadeim band rozbójniczych.
Miała być propagatorem wolnego handlu na wiazyst-kich punktach świata.
Przez nią miały wejść ludy wi sojusz bratni.
Za pomocą jej dróg i kanałów miały1 płynąć dobro¬dziejstwa cywilizacyi.
~W ciągu wieku wyrodziła się.
Na sztandarze swoim wypisała:
GOTT MIT UNS. , ,

Był to polip, który ssał ciało słowiańszczyzny fra całej jej przestrzeni.
Ssawki tego potworu poczynały isię w północnym Gdańsku a kończyły u podnóża południowych Karpat; hałd jak z drugiej strony brały początek na brzegach1 Odry a kończyły Bię u Wołgi.
I oto pjatrzciie na tę drogę, świeżo wykarczG:waimą przez bory, patrzcie na zrównane lub poprzecinane pa¬górki, zasypane doły i wąwozy
Bieleje trakt bity, a tym traktem, jak długi różno¬barwny wąż, coś; isię porusza i posuwa i świeci i gwarzy.
A butne, a .zuchwałe depcze tę ziemię stopą zwy¬cięzcy, stopą pana i władcy.
To Hanza prowadzi swoje towary do Krakowa.
Wyjechała z jednej z 'głównych swoich faktoryj w iKJolonii. Zostawiła ładunek w Frankfurcie, Wejmarze, Norymberdze, Pradze, ai z resztą do Krakowa się wlecze.
Jednocześnie," kiedy ich1 karawana ana się zagłębić suchym traktem w Jasy oświęcimskie, drtigia jej, odnoga pjynie morzem i przybija do portu Gdańska, trzecia do Rygi, czwarta do Nowogrodu, piąta do Londynu, a szósta do portów skandynawskich1, — a choć niema telegra¬fów, jednak' wiszyscy wiedzą o sobie.
W Hianzie wszystkio idzie, jak w zegarku.
Oo tu wo'ZÓw i koni!
Co tu ludzi!
Wozy kut© żelazem i ludzie błylszczą od stali.
Każdy wóz ma swojego dozorcę (Aufselier) za¬kutego w żelaao i dwóch konnych knechtów.
A wszystko 'odziane w> niebieską barwę z herbem Hanzy — krzakiem lilii, na której czystość przysięgać trzieba.
Ci ludzi© to mnisi,

Pod karą śmierci nie wolno im się żenić.
Celibat to ideał wszystkich' stowarzyszeń średnio¬wiecznych. ■
Każde stowarzyszenie to klasztor.
Mnich to najdoskonalszy wyrób człowieka owych czasów.
We wnętrzu tych wozów, co się wężem wloką po bitej 'drodze, znajdziesz wszystko, czem żyje społecz¬ność ówczesna.
Cel pożądliwości rozbójników wszystkich' odcieni, po¬cząwszy od barona na wysokim zamku, aż do zwyczajne¬go lopryszkia, co się w gęstwinie lasu kryje.
Ale kiedy baron stoczyć musi walną bitwę i wyjść z niej zwyciężonym, piodłym zbójcom tylko się oblizać skrycie wolno.
Bo z Hanzą ni© żartować I Biła isię zi królami i zrzucała ich1 z tronu. Jej :flaga na morzu i tarcza na lądzie mają pierw¬szeństwo przed wszystkiemi.
Najdumniejszy pochyla przed niemi głowę. Przypatrzcie gię tej karawanie. Płynie ona tak spokojnie, JakgUyby ją skrzydlaci clierubi strzegli.
Każde oblicze oddycha wesołością i swobodą.
Przodem jedzie ober-furman, który j'ą prowadzi, niby konduktor pociąg kolejowy.
On wyznacza stacyę do popasu.
On .utrzymuje klarnośó w załodze. On jest jej głową i opatrznością.
Poza nim siedzi pisarz, którego zowią buchfirer. Jest ,to postać milcząca i poważna. Człowiek pi¬śmienny znaczył w 0'wych czasach tyle, co^ ksiądz.

Ober-furman, dla innyich: gromki i surowy, p-rzed nim ;zniż& głos i głowę chyli.
Patrzono z uwielbieniem wielkiem na człowieka, kltóry Imioże badać nieprzystępne rzeczy dla wielu.
Na polanach dźwiga szkatułę misternie okutą i za¬mkniętą na kilka zamków, od których, klucze wiszą mu na srebrnym łańcuchu i bujają się na piersiach w miarę jak wóz się toczy.
W szkatule spoczywa buchhalterya Hanzy i jej toorespondencya.
Dżwigia on ton ciężar z, godnością, o ile mu znu¬żenie pozwala, bo w1 Idoiicu, jak zwykły śmiertelnik, za¬czyna drzemać i kiwać się iwfaz z kluczami, co mu wiszą na szyi.
Obok ober-furmana, tłustego i zażywnego Niemca, z grubym karkiem, siedzi młodzian lat ośmnastu, z dzi¬wnie sympatycznem obliczem.
Z niebieskich oczu patrzy mu dobroć i jakaś za¬duma głęboka.
■ Twarz, ta ■ różni się wielce od wszystkich współ-plemienników; najprzód wyrazem dobro duszności i szcze¬rości, !a potem i w rysach jej1 więcej ściągłych, z pię¬knie wykrojonym profilem, jest coś, co niepodobne do żadnego niemieckiego pucołowatego i pochmurnego obli¬cza.
Pochyla głowę to w tę, to w ową stronę, jakby słuchał szczebiotu ptasząt, jakgdyby łowił uchem szme-r!y mowy ludzkiej, przesuwających isię kiedy niekiedy kmieci.
Wtenczas trąca go przyjaźnie łokciem stary towa¬rzysz i pyta o przyczynę tej zadumy i wołać każe Tilla Eu lenspiegla, aby go rozbawił.
O iTill tylkp po spłataj Nie|mcom sz-tukę, za którą

wywbłał z jednej strony przekleństwo i złorzeczenia, z ;drugiej śmiech i kilka kułaków oberwał — bo u tych ludzi kułak ma nieraz wartość uścisku lub pieszczoty1.
Potrafił on wmówić, w jednego z, Niemców, że jest ślepy na jedno1 oko i że wszystkie przedmioty, które wi¬dzi ,z prawej, są właściwie z, lewej! is trony. A miał siłę argtmientacyi, bo Niemiec, zamiast kionia z prawej, okła¬dał batem sąsiada z lewej strony.
Ten Till Eulenspiegfel, iswianypo polsku1 S o w1 i ad rża¬łem, jest duszą całej, karawany.
Jest wszędzie i nigdzie.
Przeskakuje, jak wiewiórka, z wozu na wóz pokar-klach' i grzbietach końskich ze zręcznością; ekwilibrysty.
"Wczoraj jeszcze zabawiał chłopów i mieszczan na kiermaszu w Ostrowie, a przedtem płatał figle na zamku w Frajuenszifeacie, dziś przyczepił się do Hanzy, aby się tanio i wygodnie dostać na jarmark do Krakowa.
Hanza woziła na swoich wozach i podróżnych, czyli jakby się wyrazić po dzisiejszemu1: miała swoich pasa¬żerów.
Podróżnik1, szanujący siebie i swoje mienie, odda;-w;ał się jej w opiekę, .a ona [ręczyła: za jego przejazd, kazawiszy sobie dobrze zapłacić.
Dziś dostał się jej1 pasażer gratisowy, bo błazny i kbmedyanci, to Jest ludzie .śmiechu i zabawy, tak1 przed wiekami, jak i W obecnej naszej dobie, honorowa.nl byli na równi, z ptactwem wędrownem: mógł siąść, gdzie mu się podobało, byle świergotał za to wesoło.
Rzucono mu 'przytem okruch ze stołu.
Błazen ten jest |z kolei trzecim „Tillem Eulen-
spłegleim", bo prawdziwy, pierwszy, umarł już przed
ptół wiekiem, a. że dowcipiem swoim i figlami zyskał
nieśmiertelną sławę, każdy więc z błaznów brał sobie je-

go nazwisko, przyznając się ido pokrewieństwia, i wdziewał jego barwę, niby1 szyld, niby reklamę, by najkorzystniej sprzedać swój towar.
Dobra firma już. i wtenczas miała swoje znaczenie.
Byli Tilowie po drżę dnie jsi, którzy! isię żywili po¬życzanym dowcipem od starego, nosili bowiem spisa¬ne w książleczce jego. figle, ale najczęściej przyłapani na tem złodziejstwie, płacili grzbietem.
Ten jgodnie reprezentował starą firmę; mógł był nawet Uchodzić za protoplastę nowego gatunku błazna, bo obok figlów i humoru posiadał ciętość satyryka.
Weizystko się z czasem doskonali.
Było to jednak niebezpieczne rzemiosło, bo trzeba wielkiego znawstwa ludzkiej natury, aby wiedzieć, kie¬dy właściwie, w jakiej! chwili podać gorzką pigułkę; wyrwanie się nie w porę życiem przypłacić można.
Ale ;za to dobre słówko, rzucone w chwili wła¬ściwej, stawiało się niby życiodajnem ziarnkiem.
Błaznowie nieraz więcej zdziałali, niż spowiednicy.
Niewdzięczna przeszłość pogrążyła ich W toni nie¬pamięci, niby mszcząc się ran zadanych.
Najszczęśliwszym z nich był Stańczyk — bo się znalazł w epoce politycznej, w epoce rozbudzenia u'myi- słów, gdzie ceniono już dowcipne i głębokie słowo.
Ówcześni błaźni — to artyści, to poeci!
Trzeba było być i autorem ,z potężną inwencyą, i aktorem z talentem.
Smutne czasy. Najpiękniejsze intelektualne dary kryła czapka błazeńska!
Jakie tam nieraz mylśli i idee wirowiały: w tej głowie ubranej w dzwonki!
"Wysoki, chudy, miał małą i okrągłą.głowę, nos trg-

clię jZ-adarty, ale kształtny, misternie wykrojony, co prawie izawisze oznacza delikatność uczuć.
"W oczach błyszczał rozum] a na ustach igrał uśmiech, ten uśmiech, co to przypomina Cervaiitesa lub Mon-tesąuiego.
Jest godzina* piąta z południa.
Ciepły wietrzyk pogodnego maja inuszcze drzewa i krzewiny przydrożne.
Słońce sypie złote blaski na całą tę pstrokacizn? ludzi i koni.
Gościniec, tak pracowicie ręką Niemców wykuty, zniża się z gór Morawii.
W głębi na północy sinieją lasy oświęcimskie.
Gwar, śmiechy, przekleństwa — jak w ciżbie ludz-
— Rudolfie, moje dziecko — rzekł Sowizdrzał do młodzieńca — gdzieś ty podział swoje niebieskie oczy, GO I zanucił piosenkę w języku, który był obcym dla wszystkich:
— Gdziem .nie bywał, gdziem nie płynął,
A Krakowa-m nie wyminął:
Bo w Krakowi© dobrzy ludzi©...
— Hę? Co? — przerwał mu młodzieniec z wykrzy-
kiem, jakgdyby ze snu przebudzony. Potem, oglądając
isię trwożnie po towarzyszach, przyciągnął błazna do
siebie, popatrzał nań jakgjdyby z niedowierzaniem i rzekł
półgłoisem:
— Ty umiesz,... po polsku? Skąd tyj umiesz?
Ale również zdziwiony był Sowizdrzał.

— Ach, tó i ty umiesz!!... a gdzieżeś ty się chował?
— Nad Renem, mnie chowano, a rodziłem się w tym
Krakowie, :za którym tęskniłem cale życie.
— To nie tak dawno było. Ileżeś miał lat, gdy cię
wywieźli?
— Mogłem mieć ośm, !do dziesięciu, ale pamiętam
tak' Wszystko, że .cię zaprowadzę, gdzie zechcesz.

— A któż są twoi .rodzice?
— Pamiętam tylko matkę...
— Aha! już wiem resztę...
Podczas tej rozmowy, Sowizdrzała a Rudolfem obe r-furman patrzał, isię na nich wyłupiastemi oczyma, w końcu spytał buchf ireira, który się najspokojniej kiwiaŁ drzjemiąc:
.—. Was. fu.r eine Spiracłi© sprecŁen die?
— 'Sliariisch — rzekł, poziewając i nie otwiera¬
jąc oczu.
— Slavi.sch! ,— powtórzył i zadumał się głębo¬
ko. Potem wyszeptał:
— Schon wieder ein, Geheininiss der,
Hanza.
Popatrzył przyteim na młodzieńca, jakby się dzisiaf popatrzył Prusak na nowej konstrukcyi działo Kruppa.
On :w tym młodzieńcu .zwietrzył jedno z tajemni¬czych kółek wielkiej machiny :związku.
■Uisiunął jsię też od niego na pół łokcia i Zi boku tylko zerkał nań skrycie, jakby na drogocenny przed¬miot.
Postrach we wszystkich swoich podwładnych i ta¬jemniczość. — była to jedna z uprzywilejowanych cech tegio jszanoiwnego ze ws-ziech miar związku.
"Wjszyscy jej członkowie byli tylko kółkami w1 dobrze

zorganizowanym w er ks tacie, nie wiedsąc nic fedno o drugiem.
Zdradzenie bowiem jakiegoś planu, jakiegoś zlece¬nia, karano śmiercią.
Świeżo przyjęty członek' musiał Wytrzymać mnóstwo prób, równających się; torturom, które gdy pirzebył, mógł się uważać za szczęśliwego, a które wdrażały weń po¬strach .wielki i poszanowanie bez- granic.
Nie wolno było pytać, badać, —■ należało tylko speł¬niać — milcząc.
Przypomina to inny związek, który powstał w półtora wieku potem.
Tymczasem Sowizdrzał z tajemniczym młodzieńcem prowadzili ożywioną i swobodną rozmowę, bez; obawy, aby ich ktoś mógł podsłuchać.
—. Toś ty podobny do mnie; bratku — mówił Till, klepiąc Rudolfa po ramieniu — i ja nie wiem, komu 'zawdzięczam :żywot, a jednak błogosławię tego niawiac domego rodzica, bo mi dał pazury, którymi się jiakoś drapać uimiiern. Poczekajże! takie jak my odpadki powinny żyć w zgodzie i przyjaźni. Biorę cię pod moją opiekę.
— Chętnie przystaję.
— O ile mną wicher szamotać nie zacznie, będę
przy tobie, gdy mnie porwie i zaniesie gdzieś na dru¬
gi koniec świata., będziesz musiał cierpliwie, czekać na
mój powrót... A gdzież matka?
— .Matka w Krakowie oczekuje-mnie tęskna; mam
również i ojczyma, którego nie lubię i on mnie nawzajem.
— Oho I zaczyna jajko o kwoczee myśleć; już wi¬
dzę, że z tym ojczymem weźmiemy się w załebki.
— Byłem' dzieckiem, kiedy mnie bił, dziś wracam
mężem i mam pięści.

— Pięści czadem mało, ,mój synku. Nauczymy cię,
jak lisa w dołek złapać.
— Ech', Ja sobie z nim poradzę; ale matki mi żal.
— Żial zaszyjesa sobie w nogawicę, on ci nie ucie¬
knie... Ale .szia! rozchmurz lice, bo Niemcy na nas pa¬
trzą. Już im, za dużo tegio polskiego gwarzenia. Nie lu¬
bią bestye tegio, czego kupić, albo wydrzeć nie mogą,
I podśpiewując rubaszną niemiecką piosnkę, pognał do wozów, gdzie, go (przyjęto z wielkim zapałem.
Tymczasem karawana wjechała w las.
Dzisiaj las dla podróżnika .stanowi nie wypowiedzia¬ny urok spoczynku i wytchnienia, dawniej przenikał go dreszczem, tajemnej trwogi.
Ideałem siedziby ludzkiej i .spoczynku były mury miasta.
Dziwnie się stosunki ułożyły!
Tak jak dawniej: do murów ciasnych, tak dziś do przestrzeni i wolnego powietrza ludzie tęsknią. .
"Wielu średnie to panowanie miast i zamków.
"W lesie każdy szmer, każde poruszenie listka sze¬ptało człowiekowi o strachach i wilkołakacłi, każdy od¬głos przywodził na .pamięć ukrytych zbójców.
To też pierwszą myślą kiażdegio była myśl bezpieczeń¬stwa, pieriwszy.m ruchem zapewnienie się, cz,y ma broń. Gdy się o tem przekoiiał, zrobił znak krzyża i niepe¬wnym krokiemi 'Zapuszczał się w gąszcz ciemny;.
Słońce jeszcze dosyć wysoko, zanim się skryje^, sta¬ną na nocleg w Żywcu.
Dniem pociągną -przez całą długość księstw Oświę-cima i Zatora. ** Cisza...
W&zyiscy w nią zasłuchani z poszanowaniem pe-wnem.

Rozmowa umilkła, czasem; 'wyrzeknie się jakieś słów¬ko [półgłosem.
I konie, jak' ludzje, s,ą powściągliwe, strzyżą uszami, nie parskają.
Wozy nawet, ciągnione zwolna la ostrożnie, wydają mniej turkotu; czasem tylko słychać uderzenie o korzeń jakiś lub o kamień.
"Wtem furman u1 pierwszego wozu krzyknął: Halt!
Ober-furman podskoczył, Rudolf się zsunął prędki) z wozu, a powiażny1 buchfirer wytrzeszczył oczy sze¬roko.
Konie wpiadły w dół głęboki, przekopany przez, ca¬łą szerokość drogi.
Wyminąć go niepodobna.
Z obu stron zagradza 4drogę gąszcz lasu.
— Zasadzka! — wykrzyknęły wszystkie; usta.
— Baczność! — woła ober-furman.
Na otwartam miejscu wiobec wroga Niemcy są nie do zdobycia.
Tworzą z wozów, tabor, uprawiany później taifc korzystnie przez husytów czeskich.
Gdzie napastnicy? Jeszcze ich niema.
W gęstwinie lasu wobec niewidzialnych' potęg wal¬czyć ciężko.
czekają ciemnej nocy, tymcza-
sem rzucili im zaporę, której przebycie trochę czasu zabierze.
Przebyć rów głęboki i szeroki trudność nie Wielka.
Ażeby go przebyć, potrzeba go zasypać.
Na to Hanza jest .przygotowana.
"W jednej chwili, na skinienie ober-furmana, bły¬snęły1 topory i gałęzie drzew Wypełniają rów; inni go zawalają ziemią.

Robota idzie składnie i gładko, ale .słońce coraz ni¬żej. Ostatnie jego priomieinie tylko wierzchołki drzew złocą.
Mrok idzae od zielmi. • -
Pierwszy wóz przejechał po faiszymowym moście, w ślad za nim .poszły inne.
Zadudniło po ciemnym już lesie.
Jednak1 wiedzą i czują wszyscy, 'że chwila stanjo:-wczia już się zbliża...
Już się zbliżyła.
Wozy istanęły, bo; iim zagrodziła więklsza przeszkoda: ziwalone kłody drjzewia w poprzek drogi.
Nieprzyjaciel tuż.
Niemcy boju jednak staczać nie myślą.
Krzyczą: "Wer da?
Świsnęła strzała z góry i utkwiła w poręczy; siedze¬nia tuż iprzed zdumionym ober-furmanem.
Na strzale zatknięty piapier.
— Feuer!
Zapalono pochodnie.
Buchfirer wyczytał: .
„Zidiać się ma niasizią łiaskę, albo żywa d,u-sziia stąd nio wyjdz»ie".


WIELKOŚĆ 19X13CM,TWARDA OKŁADKA,LICZY 186 STRON,6 ILUSTRACJI.

STAN :OKŁADKA DB,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB+/BDB- .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .

WYDAWNICTWO GEBETHNER I WOLF WARSZAWA 1912.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE