| Przedmiotem tej aukcji jest książka: MĄŻ ZA TYSIĄC ZŁOTYCH STEFAN WIECHECKI WIECH | CYKL: | - | WYDAWCA: | vis a vis Etiuda | STRON: | 376 | FORMAT: | 12,5x19,5cm | UWAGI: | nowa
| TREŚĆ: | "Pan Stanisław Stępień, stolarz meblowy, kocha swoje miasto stołeczne bardzo. Z dumą pokazuje je obcokrajowcom z Radomia czy Kalisza, jeśli zetknie się z nimi na pomoście tramwaju. Tak też było pewnego jesiennego ranka. Pan Stanisław jechał sobie osiemnastką z Pragi do domu na ulicę Puławską, kiedy rozpoczął z nim rozmowę jakiś pan o wyglądzie zdecydowanie prowincjonalnym. – A co to panie takiego? – zapytał nieznajomy na widok kolumny Zygmunta. – Ten słup i figura z majchrem w ręce na wierzchu, to nieboszczyk król Zegmont. Morowy był chłop, chojrak jakich mało. Jak wojna była, grzał się z kiem popadło i wszystkich na obie łopatki rozkładał. A znowuż w spokoju to ten most, cośmy go przejechali, zbudował; wiadomo, że nie sam, remiechy robili, kowale, a także samo ślusarze; ale król forsę dał i roboty doglądał. Most był dobry ładne parę lat, aż go wziął pod opiekie magistrat i cały się rozłazi, że strach jechać. – A ten facet w perelinie z ręko na portfelu, kto to będzie? – Drukarz jeden, Mickiewicz się nazywał, na imię miał Tadeusz. Ładne książki drukował i niedrogie. Potem żydowskie wojsko chciał robić, ale nie mógł się z temy beduinamy dogadać, każden chciał w kancelarii albo prowianturze służyć, aż ze zmartwienia umarł. Ten drugi na lewo to Kupernik, z koszykiem w ręcach. Właściwie nie wiadomo, co to jest. Jedne mówią, że to koszyk, drugie że arbuz, w każdem bądź razie cóś trzyma i jak pan widzisz siedzi. Co to za jeden był, z jakiego fachu, tego nikt w całej Warszawie nie wie. Podobnież w gwiazdy, jak ciepła noc była, patrzeć lubił. To dobre na ksiutach w Młocinach, na trawie się położyć i w górę kapować, ale z tego nikt nie wyżyje. Toteż ja nie wierzę, żeby mu rząd za to forsę płacił. Jakoś to musiało być inaczej. Jak pan chcesz, możemy się spotkać po południu, to pokażę panu jeszcze króla Sobieskiego, co to z Turka drania pod Wiedniem jajecznicę zrobił i... Pan Stanisław nie dokończył swej historycznej opowieści, gdyż spostrzegł, że jego wdzięczny słuchacz wyskoczył przed chwilą z tramwaju i ucieka ulicą Świętokrzyską. Coś tknęło pana Stępnia. Sięgnął do kieszeni i z przerażeniem skonstatował brak woreczka z 38 złotymi. Puścił się w pogoń i na rogu Jasnej nieuczciwego prowincjonała przychwycił. Okazał się nim pan Wiktor Kołacz, który miasto znał nie mniej dobrze od swego cicerone, gdyż tu się urodził, tu wychował, tu odsiedział sześć wyroków za doliniarstwo. Pan Stanisław najbardziej był rozżalony, że się na próżno napyskował i że taki w zęby kopany oprycha „na dziedzica z prowincji” go nabrał. Toteż z całą satysfakcją wysłuchał wyroku sądu grodzkiego, skazującego pana Kołacza na trzy miesiące aresztu." | |