White Noise - An Electric Storm
Remasterowane wznowienie, z książeczką dość dokładnie opisującą historię White Noise. Ale i tak niewystarczająco, bo to jedna z najważniejszych płyt XX wieku, a to że nie jest tak znana jak na to zasługuje, to jedno z największych nieporozumień w historii muzyki tegoż XX stulecia. Muzyka przed którą był właściwie tylko Frank Zappa, pierwszy album Pink Floyd i - przede wszystkim - K. Stockhausen oraz solowe prace D. Derbyshire. Wyprzedzająca, a zarazem progresywnością, wizjonerstwem i wkładem pracy bijąca wszystko co pojawiło się później - krautrock w całości, The Residents, scena Canterbury, Gong, Magma, Throbbing Gristle, SPK, Yello, Combustible Edison, Art of Noise, Stereolab, Mr. Bungle, Mike Patton w ogóle, John Zorn, Broadcast, Chrome, Coil, Messer Fur Frau Muller, Legendary Pink Dots, Olivia Tremor Control..... dark ambient, rock i pop psychedeliczny, neo folk z jednej i anti-folk z drugiej strony, dub, industiral, technika cut 'n' paste, noise, trance... jest tu to wszystko plus seks i przemoc, pop i noiz itd. itp. Jeśli nawet posądzanie wszystkich w/w artystów o naśladowanie czy kopiowanie White Noise będzie przesadzone, to z pewnością tej grupie można przypisać pierwszeństwo wygenerowania takich dźwięków. A jeśli dodać że zrobiła to w epoce gdy nie było samplerów, ba - nawet komercyjnie dostępnych syntezatorów, dokonanie Delii Derbyshire i kolegów nie ma sobie równych na gruncie muzyki popularnej, a właściwie jej awangardy. I w odróżnieniu od większości płyt prawdziwie awangardowych - to sympatyczna muzyka, w dużej części możliwa do zaakceptowania przez ludzi słuchających także zupełnie przeciętnych dźwięków. Spokojnie umieściłbym "An Electric Storm" wśród pięciu najważniejszych płyt XX wieku. A o powstawaniu tej muzyki można by spokojnie napisać książkę - i z pewnością na to zasługuje, o czym świadczy choćby wspomniany już tekścik w książeczce do płyty. Dodam jeszcze (korci mnie napisanie czegoś większego o W.N., ale nie mam motywacji), że cały industrial (z wyjątkiem industrialnego rocka) ta trójka muzyków wymyśliła i wykonała w przeciągu jednej nocy w 1968 roku - właściwie od niechcenia, w roli zapchajdziury na zakończenie albumu. Wcześniejsze nagrania powstawały każde po kilka miesięcy w niewyobrażalny z dzisiejszej perspektywy sposób. W efekcie - mimo że płyta wydana 3 lata po "Freak Out!" Zappy, brzmi jakby powstała 3 dekady później... OK, historia niesamowita, ale muzyka jeszcze bardziej - arcydzieło którego wstyd nie mieć. Znam naprawdę tylko kilka płyt, o których można napisać coś takiego. Phase-In 1. Love Without Sound (2:57) 2. My Game Of Loving (3:38) 3. Here Come The Fleas (2:31) 4. Firebird (2:43) 5. Your Hidden Dreams (4:25) Phase-Out 6. The Visitations (11:45) 7. The Black Mass: An Electric Storm In Hell (7:04)
Więcej:
Strona "o mnie"Wszystkie aukcje