Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

WAKACJE MOICH DZIECI IGNIS 1924 GRAF. GRONOWSKI

25-01-2012, 11:27
Aukcja w czasie sprawdzania nie była zakończona.
Aktualna cena: 49.99 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 2063702763
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 16   
Koniec: 27-01-2012 19:51:56
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO SPISU TREŚCI

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO OPISU KSIĄŻKI

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT

PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ SPRZEDAWANEGO PRZEDMIOTU, WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA JEDNĄ Z NICH A ZOSTANIESZ PRZENIESIONY DO ODPOWIEDNIEGO ZDJĘCIA W WIĘKSZYM FORMACIE ZNAJDUJĄCEGO SIĘ NA DOLE STRONY (CZASAMI TRZEBA CHWILĘ POCZEKAĆ NA DOGRANIE ZDJĘCIA).


PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI - WAKACJE MOICH DZIECI
AUTOR - JULJUSZ KADEN-BANDROWSKI, ZDOBIŁ GRAFICZNE TADEUSZ GRONOWSKI
WYDAWNICTWO - TOWARZYSTWO WYDAWNICZE "IGNIS" E. WENDE I S-KA, WARSZAWA 1924
WYDANIE - 1???
NAKŁAD - 2200 EGZ.
STAN KSIĄŻKI - DOBRY JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM, NIERÓWNE BRZEGI KART, DROBNE PRZYBRUDZENIA LUB USZKODZENIA) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).
RODZAJ OPRAWY - ORYGINALNA, MIĘKKA
ILOŚĆ STRON - 63
WYMIARY - 17,5 x 13 x 0,5 CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - 0,054 KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE, MAPY ITP. - ZAWIERA ZDOBNIKI GRAFICZNE GRONOWSKIEGO
KOSZT WYSYŁKI 8 ZŁ - Koszt uniwersalny, niezależny od ilośći i wagi, dotyczy wysyłki priorytetowej na terenie Polski. Zgadzam się na wysyłkę za granicę (koszt ustalany na podstawie cennika poczty polskiej).

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ

SPIS TREŚCI LUB/I OPIS (Przypominam o kombinacji klawiszy Ctrl+F – przytrzymaj Ctrl i jednocześnie naciśnij klawisz F, w okienku które się pojawi wpisz dowolne szukane przez ciebie słowo, być może znajduje się ono w opisie mojej aukcji)

JULJUSZ KADEN-BANDROWSKI
W A KA CJE MOICH DZIECI
TOWARZYSTWO WyDAWNICZE „IGNIS" (E. WENDE i S=ka) SP. AKC. WARSZAWA
ZdoBif graficznie TADEUSZ GRONOWSK1
OdB.to 22oo egzempt w ZaU Graf
B. WierzSidi i J.fa
w Warszawie
1924






WAKACJE!
ozamykaliście książki. Ostatnie stalki przegraliście - z zeszytów porobiło się kule.
Taki trzask, huk, taki rwetes!
Wykaligrafowany na świadectwie waszych rocznych trudów stopień dostał przty-ka prosto w brzuch zamaszystej cyfry. Przed wiecznością dwóch niezmierzonych
miesięcy wakacyjnych ostatni raz zachybotał nad sześcianem katedry zmięty cień waszej głośnej młodości.
Kogo dziś może obchodzić jego łysa głowa, wyrastająca z celuloidowego kołnierzyka, jego odzież ołowianym szwem zniszczenia obrębiona i jego słowo, równie sypkie i kruche, jak połamana pod tablicą kreda?
Taki trzask, huk, taki rwetes!
Szarpnęliście ostatni raz ławą, na której, niby do rzymskiej tryremy przykuci niewolnicy, wiosłowaliście w upałach szkolnej posuchy po rozległych zalewach przepisanej wiedzy. Głuche korytarze napełnił tłumny tupot. Ostatni raz szur-gnęliście przed nauczycielką, która, choć wszyscy śpieszą, czeka spokojnie przy bramie w cieniu farbowanych włosów i staremi rękami poprawia na piersiach serduszko z ametystu.
Ostatni raz - i już was niema ani w szkole, ani w domu, ani w mieście.
Przez parę dni kipią hałasem wszystkie dworce kraju. Młody wzrok, (edwie blaskiem łaciny olśniony, mała brudna dłoń, nieprzekonana jeszcze grozą na mikroby podzie-(onej przyrody, gwara dzika, obca skarbom tf Wypisów s, miga wszędzie, drży i do wszystkiego przylega.
My, dawniej, Iedwieśmy z domu wyszli, na rogatce miasta stanęli - już chować się pragnęliśmy, ślady za sobą my-lić i uciekać. Sto obcych zwrotów więziło każdy krok, sto obcych słów karało każdy gest.
Powiedzcie tylko, drodzy rówieśnicy, choć dziś może nawet w słońcu zaszczytów stoicie, czy każdy z was, gdy-śmy jeszcze chodzili w krótkich spodniach i barchanowych bluzkach, nie pragnął wobec srogiej obcości zewsząd naprze-ciw idącej stać się nieznacznym kamykiem, łupiną, ziarnkiem, prochem ?!
Dawniej wszędzie chadzaliśmy za ręce z wstydem naszej małości.
Was, którzyście dziś ze szkoły wyfrunęli, nie wzrusza żaden ogrom, a przestronna Ojczyzna przyrodzoną się zdaje waszym skocznym zamiarom.
Znaki, napisy, nazwy na długich, nowych wagonach, które nam brzmią muzyką najlepszego triumfu, imiona miast i stron, od których zbieżnej dalekości serce galopem bije, czemże są dla was, jak nie celem miłej, wesołej podróży? Gdy my dziś jeszcze pakunek zgubić możemy na wi~ dok dali naszych nowych kroków, wy z trzaskiem sporto-wych butów skaczecie śmiało na stopnie świeżych wozów.
Gdy nasz krok miękko pada na kamienie, wasz grzmi pogłosem rozpędzonych kopyt.
Gdy my w kątach siadamy cicho z przeszłością na zgarbionych ramionach, wy piłki, wędy, rakiety, plecaki, sieci i cały sprzężaj młodości rzucacie twardo na półkę.
Bo gdy pociąg mija szare wierzby, zasnute pola, miasta stare, rzeki zmienne i góry wzniesione - my ciągle jeszcze wczorajsze trudy, rozpacze, rany i śmierć wspominamy. Tuśmy krwawili, a tam uciekali, a tu wstyd jedli, a tam granit podczas budowy na kupkę kart w ręku się nam zamienił.
Podczas gdy wy, coście dziś na wakacje wybiegli, już tamtych rzeczy nie pamiętacie, na górach widząc jeno ćwi-czenie chodu, w wodzie pływanie mistrzowskie, na prostych drogach wyścig, a na każdej łące piłę skórzaną, za którą umiecie gonić, jakby była marzeniem świata.
Połowę naszych lic przeszłość już zaciemnia, podczas gdy wasza twarz cała przyszłości podana!
A kiedy staniecie za pługiem, położycie ręce na portfelach mienia, weźmiecie teki władz, kiedy wasze serca na-brzmieją miarą właściwego czasu, kiedy ze wszystkich miejsc krzykniecie głośno w stronę naszych pochylonych pleców; - Z drogi!
Cóż to wtedy będzie, drodzy rówieśnicy, gdy tak rubasznie zawołają na nas ci oto młodzi krzykacze? Gdy za całą nagrodę starych lat i tylu grubych zmarszczek i tylego rozumu i tylej sławy, taki właśnie okrzyk dosięgnie nas na progach dojrzałości, na którychbyśmy chyba teraz właśnie prawdziwe dzieła rozpoczynać mogli?
Jakże sobie poczniemy, cośmy w różowych bluzkach z łupkowemi tabliczkami pod pachą razem ongiś do szkoły chodzili?
Takich spodziewaliśmy się wakacyj i takich wyglądali, po naszych licznych pracach, mądrościach i zabiegach?
Jakże to wracać mamy od połowy drogi i czy się o tem jeszcze będziemy mogli zmówić, chociażby gdzieś o zmroku?
Czy się wtedy poznamy o spóźnionej godzinie, na zarośniętej ścieżce?!
Gdy ów głos nowy, młody z drogi nas wracać mający usłyszę - chcę stać w zrudziałym płaszczu na lotnisku krzykliwej stolicy. Niech będzie, jak dziś, szare, pół trawą zapuszczone, a pół przykryte śmieciem, u skrajów zabudowane nie lepiej i nie gorzej, potrzebnie i niedbale.
A ja również, jak wszystko u nas, potrzebny i niedbały, stoję w przygodnej gromadzie, niebo szare przechyla się nad nami na tę i tamtą stronę. Z miasta dobiega zgiełk. Czekamy swej kolei, obok, w budce, formalności wyjazdu szeleszczą śród papierów.
Ktoś położył pakunek u skraju czarnego hangaru, w którego smolnej głębi trwa wielka osa stalowa z rozprzestrzenio-nemi skrzydłami. Leniwi mechanicy dłubią w hartowanych płucach i poklepują szklane boki odwłoku.
Dobrze słychać cierpliwy chrzęst żelastwa i gwiżdżące śmiechy tartego mocno szkła.
Wtem płuca zatrzasły się pośpiesznie, trysnął prąd suchy, miarowy, natężony - samolot, podskakując, zatoczył koło po błoniu.
Idziemy w tę stronę obojętnie, jak chodzą ludzie z miejsca na miejsce tym samym ożywieni trybem, a w każdej chwili jednostajnych wysiłków obcy sobie do śmierci.
Potrząsam torbą podróżną, ktoś inny ociera pot z czoła, jakiś młody człowiek zdejmuje ręce czułej, pięknej kobiety z swych ramion i śmieje się płochliwie.
Gdy oto z sąsiedniej budki wybiega niepokaf ny człowieczek w codziennej zużytej odzieży. Zapewne lotnik - śpieszy do aparatu.
Mógłby być urzędnikiem bankowym, którego się doskonale pamięta przez dwie minuty, a potem na wieki zapomina. Albo dżokejem. Albo młodym, biednym adwokatem.
Ja - nigdy nie zapomnę, już mnie nie stanie, a jeszcze będę pamiętać... Jego przeciętna twarz, odzież, ręce, zabłocone trzewiki, wszystko wyrasta żywcem z mego serca!
Bo to mój syn - który tu służy, w kompanji.
Przystąpił do aparatu, poklepał wesoło mechanika, ra-czyna się przebierać.
Nie chcę, żeby mnie widział, poznał, chowam się za kuframi. Chcę się cieszyć obojętną swobodą syna, widzieć jak służy, pracuje i sprawy swoje naprzód posuwa.
Odział się w kostjum z namiotowego płótna, usiadł przy sterze i nałożył czapkę lotniczą.
Dotyka mnie na nim boleśnie to grube płótno. Tak niedawno jeszcze mieściło się malutkie ramię mego chłopca w moich trzech palcach, jeszcze tak niedawno drobne, pulchne piersi mogłem był objąć rozpięciem jednej ręki. I kiedyż to było, chyba wczoraj, gdyśmy porównywali, i okazało się, że ma uszy mniejsze, niż drobne muszle.
...




SPIS RZECZy.

Wakacje!................ 5
Mafy pófwysep Hel............ 14
Co my tu robimy w Jastarni?........ 19
Cisza na morzu.............. 29
Nasz port................ 34
RySofówstwo............... 38
Truffe................. 44
Przeczucie................ 5o
Już nic................... 55



WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.