Sny są nie tylko formą wypoczynku i regeneracją organizmu. Mogą również stać się skutecznym narzędziem zarówno w rozwiązywaniu problemów dnia codziennego, jak i w rozwoju duchowym. Wystarczy tylko uświadomić sobie podczas snu, że śnimy, a wtedy możemy zmieniać jego treść, dokonywać korekt, a nawet poważnych zmian w strukturze naszej świadomości. Dzięki temu, mamy możliwość wniesienia w nasze życie wiele radości, wiedzy i sensu egzystencji.
Koniecznym jednak warunkiem, aby wejść w taki stan świadomości, jest stosowanie odpowiednich ćwiczeń i medytacji, jak choćby tych zawartych w książce.
Fragment: Upalny letni dzień wypierał powoli chłód poranka. W powietrzu unosił się mocny zapach jaśminu. Całą przyrodę rozpierało życie. Słoneczna ścieżka w morskiej toni aż po krańce horyzontu wyzwoliła obrazy senne, które Ran przedstawił Anabel mówiąc:
- Była bezksiężycowa noc. Nieliczne gwiazdy rozlewały nikłe światło pośród fal. Stojąc na mostku, wypatrywałem w ciemnościach pobliskiej wyspy. Dostrzegłem wreszcie jej brzegi, wyłaniające się z mrocznej topieli. Otaczała ją pustka oceanu. Jedynie mój statek majaczył w ciemnościach, kołysząc się na kotwicy. Łagodna fala obmywała burty, rozlewając się przy rufie. Ukląkłem na pokładzie, czekając znaku od Nerike.
- Mam schodzić za burtę? - szepnąłem do kapłana.
- Poczekaj na lepszy wiatr, bądź cierpliwy Ozrenesie - odezwał się Nerike i dodał:
- Wyślij sygnał na ratunek w razie zagrożenia życia, pamiętaj!
Wreszcie podniósł rękę i szepnął:
- Czas na ciebie, wracaj cały.
Chwyciłem krawędź burty i opuściłem statek. Płynąc do wyspy, dostrzegłem wokół chmarę świecących żyjątek. Każdy ruch ramion przybliżał mnie do celu. Dopłynąłem wreszcie ku plaży. Długo leżałem bez ruchu. Świadomy zagrożenia podniosłem się w końcu, kierując swe kroki w głąb wyspy. Z każdą minutą daleki szum morza rozpływał się na wietrze. Dotarłem na skraj lasu, zatrzymując się dopiero w jego głębi dla nabrania sił. Zbliżał się świt. W pierwszych promieniach słońca dostrzegłem port w południowej zatoce, a dalej mury w Harele. Wszystko skąpane było w porannej mgle, ale o dziwnym żółtawym zabarwieniu. Posuwając się prawie po omacku, wszedłem na grzęzawisko, tonąc po pas w śliskiej topieli. Wydawało się, że nie ma ratunku, ale dostrzegłem twardą kępę i uczepiłem się jej resztkami sił. Podciągnąłem się na rękach, aż poczułem twardy grunt. Byłem uratowany. Leżałem długo, by odpocząć. Patrząc w kopułę nieba i złotą źrenicę wschodzącego słońca, podczołgałem się wreszcie na skraj lasu. Spostrzegłem wtedy leżący pod drzewami jajowaty owoc, podziurawiony przez ptaki. W otworach miękkiej łupiny ukazał się biały miąższ, wydzielający mdławy zapach. Usunąwszy płaty żółtej skórki, zobaczyłem tryskający ze środka sok. Gasząc pragnienie i głód, opróżniłem wnętrze owocu. Nie odczuwałem już głodu. Resztę dnia spędziłem w lesie, zaszyty w zaroślach. Natychmiast zasnąłem. Gdy ukazała się pierwsza gwiazda, usunąwszy resztki błota ze swej odzieży udałem się w dalszą drogę w głąb wyspy. Maszerowałem, dopóki poranne promienie słońca nie ukazały się na niebie. Nadeszła w końcu chwila, by oko w oko zmierzyć się z niebezpieczeństwem. Przypomniałem sobie wtedy wszystko, co zlecił mi stary Nerike. „Masz dotrzeć do generatorów mocy w Harele oraz wysadzić w powietrze urządzenia sterujące i wyłączające komory kryształów i najmniejszych cząstek, by nie dopuścić do niekontrolowanego wybuchu energii”. Było to wyjątkowo trudne i niebezpieczne zadanie. Wynurzyłem się z lasu i dostrzegłem pod skałami gromady ludzi - dorosłych i dzieci. Dorośli zajęci byli śpiewem i grą na instrumentach, a dzieci hasając, uganiały się za czworonożnymi zwierzętami. Dotarłem do najbliższego przesmyku między dwoma skałami, obserwując okolicę. Kilka kroków przede mną siedziała na murawie młoda dziewczyna, nie zwracając na mnie uwagi. Zobaczyłem też czworonożne zwierzę, które spojrzawszy leniwie w moją stronę, wyciągnęło się na trawie. Na zakręcie ścieżki ukazało się dwóch mężczyzn, prowadzących ożywioną rozmowę. Usłyszałem strzępy ich rozmowy: „...zależnie od ilości substancji następował rozkład. Szybkość rozkładu zależna była od wiązki światła. Jeśli udasz się ze mną do Harele, powtórzę eksperyment”. Domyśliłem się, że ci dwaj mężczyźni należą do grupy, która opanowała podstępem generatory mocy. Jeden z mężczyzn zauważył mnie i podszedł, pytając:
- Jak masz na imię?
- Karemu - odpowiedziałem. - A ty? - zwróciłem się do mężczyzny.
Ten uśmiechając się powiedział:
- Imię nieważne, leczę ludzi. A ty, czym się zajmujesz?
- Badam zwyczaje ludzi - wyjaśniłem. Odniosłem jednak wrażenie, że mi nie ufa. Pomyślałem, że nie uwolnię się szybko od jego towarzystwa, ale na szczęście zawołał go ten drugi, mówiąc.
- Chodź szybko, musimy natychmiast wracać.
Zostając sam, rozmyślałem jak dotrzeć do Harele, miejsca najbardziej strzeżonego na wyspie. Wielu wyspiarzy nie wie nawet, gdzie leży owo Harele, a ci, którzy wiedzą co oznacza ta nazwa, wolą milczeć. Zdany byłem tylko na siebie. Po wielu godzinach marszu wyrosła przede mną podniebna przeszkoda. Stałem u podnóża góry z licznymi terasami podobnymi do olbrzymich schodów. Udałem się wąską ścieżką, przechodząc z jednej terasy na drugą. Po dojściu na szczyt, oddychając ciężko, spojrzałem w dół. U stóp góry na równinie leżała nitka kanału, ciągnąca się aż do wybrzeża. Wszędzie kręcili się ludzie. Na horyzoncie dostrzegłem płaski dach budynku i kłęby dymu, unoszące się w górę. Zobaczyłem też fontannę wody wypływającej z elastycznej rury, wystającej z boku budowli. Zacząłem schodzić na niższe terasy. Po drodze spotkałem znowu młodą dziewczynę, którą już widziałem przy skałach. Zapytałem ją o drogę do budynku o płaskim dachu.
- Szukaj okrągłego wejścia - odrzekła.
- Czy mogłabyś pójść ze mną? - spytałem.
- Niestety, muszę tu zostać - idź sam.
- Jak ci na imię?
Uśmiechając się ciepło, dziewczyna rzekła:
- Izreda do mnie mówią.
- Jestem Karemu - przedstawiłem się. Nie mogłem przecież podać jej swojego prawdziwego imienia. Kiedyś to nastąpi - pomyślałem. Odchodząc skierowałem swe kroki do budynku, skąd dochodził szum i donośny stukot maszyn. Przesuwałem się coraz bliżej wejścia i już miałem wśliznąć się do środka, kiedy dostrzegłem mężczyznę wychodzącego z budynku. Ubrany był w dziwny skafander i hełm na głowie. Ukryłem się pospiesznie w cieniu drzew, obserwując wychodzącego. Mężczyzna zdjął hełm i skafander, rzucając je na ziemię i usiadł na ławie. Jego ciało lśniło wilgocią, a na czole widać było krople potu. Rozpoznałem w nim mężczyznę, który towarzyszył mojemu rozmówcy. Dostrzegł mnie i zapytał skąd przybyłem.
- Ja? - zrobiłem zdziwioną minę. Mężczyzna powtórzył pytanie.
- Tak, ty - powiedz skąd przybyłeś i kim jesteś, bo widać, że znalazłeś się tu po raz pierwszy, wszystkiemu przyglądasz się z uwagą?
- Badam zwyczaje ludzi i mam na imię Karemu - odpowiedziałem.
- Karemu, powiadasz? - powtórzył, uśmiechając się dziwnie. -Teraz rozumiem twoją ciekawość - dodał. - Niestety, dziś nie możesz porozmawiać z załogą, bo trwa pilny remont urządzeń. Przyjdź jutro.
Spojrzałem w okrągły otwór wejścia, widząc w głębi błyski ognia i dym ulatujący na zewnątrz.
- Przyjdź - powtórzył mężczyzna. - Dam ci mój ubiór i będziesz mógł przyglądać się pracy ludzi, ale pierwszy raz słyszę, aby badacz zwyczajów ludzi interesował się techniką.