WĘZEŁ PRZYJAŹNI
B. Miazgowski
OPIS
"Po ośmiu dniach czekania, gdy wokół była tylko biel i cisza, dowódca zapytał, czy są ochotnicy do zejścia w dół. Rozkazu nie ma, bo to szaleństwo.
Zgłosiło się jednak trzech
Niekiedy udaje się zrealizować rzeczy niemożliwe, niewiarygodne. Zeszliśmy do Thurahus. Jak? Nie będę opowiadał. Za długa historia.
W obozie na dole witano nas jak przybyszów z drugiego świata. Myśleli oczywiście, że zostaniemy. Któż by wracał! Ale myśmy tam zostawili trzydziestu siedmiu głodnych i zmarzniętych kolegów. Podjedliśmy, odsapnęli, wzięliśmy listy, kilka gazet, trochę nafty, trochę prowiantu i kilka szczap drzewa. Dali nam konia. "Wariatów żałować nie warto, chcą, niech idą - mówili - Ale konia szkoda. Wiadomo, że nie wróci." Dali go jednak, by mieć czyste sumienie. Ruszyliśmy z powrotem. Sto metrów nad barkami Thurahus wisiał nieprzenikniony, szary jak balon sufit. Poczęliśmy wwiercać się w ten sufit.. Tam, tysiąc kilkaset metrów wyżej, czekają na nas.
Droga pod górę była kalwarią. Jedyna rzecz, która ułatwiała wspinaczkę - to nasze rano zostawione ślady. Ale wyżej - zawiało je, zatarło. Chwilami zdawało się, że nie dobrniemy przed nocą. Jeden z kolegów uparł się żeby wracań na dół. Dwa razy koń zawadził o skałę, juki poleciały na dół. Na szczęście nie za daleko. Wielokrotnie byliśmy o krok od śmierci. Jeden Fałszywy krok - i koniec. Ale myśmy nie robili więcej niż pół fałszywego kroku.
.
WYDAWCA
Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
-------------------------------------
KSIĄŻKA W STANIE DOBRYM.
OPRAWA MIĘKKA W OBWOLUCIE.
OBWOLUTA LEKKO PRZYKURZONA I LEKKO PODNISZCONA NA BRZEGACH.
POŻÓŁKŁE STRONY