Słowo "nieuleczalne" wyklucza nadzieję. Strach i brak nadziei zmniejszają duchowe i fizyczne energie; nadzieja i ufność powodują rozbudzenie sił życiowych.
Ten, kto odnalazł dzięki żywej wierze, wierze czynu, życie w Duchu Bożym, nie będzie już używał słowa "nieuleczalne", gdyż wie, że dzięki żywej wierze i rodzącemu się z niej zaufaniu do Chrystusa wewnętrzne źródło zdrowia w nim, ON, Chrystus, może wszystko. Kiedy jakiś specjalista widzi koniec swoich możliwości leczenia, często używa słowa "nieuleczalny". Jednak w Bogu nie ma nic nieuleczalnego, gdyż Bóg jest wiecznie dający, zawsze pomagający i uzdrawiający. Bóg, życie, myśli jednak w pierwszej kolejności o duszy, o nieśmiertelnym ciele, a dopiero potem o śmiertelnej powłoce - człowieku. Kto może wiedzieć i kto chce powiedzieć, że przy tej czy innej chorobie nie ma już nadziei? Jeśli siła Ducha może być uaktywniona, ponieważ ofiarujemy nasze życie Bogu i na Bogu budujemy, to musimy mimo wszystko być świadomi, że Bóg, światło dba najpierw o duszę. Jeśli zdrowie ciała jest pożyteczne dla duszy, to ciało może wyzdrowieć.
Ten, kto bliżej przyjrzy się słowu "nieuleczalny", a więc kto wczuje się, co ono w rzeczywistości wyraża, ten niewątpliwie poczuje, że słowo to odbiera nadzieję. Kiedy eliminuje się nadzieję, nic nie może się rozwinąć. Ten, kto przywiązuje się do słowa "nieuleczalne", traci nadzieję, wiarę i zaufanie; w myślach coraz bardziej zwraca się do obrazu swojej choroby i beznadziejności, przez co powiększa strach i stwarza w ten sposób możliwość coraz silniejszego rozwoju choroby. Takim i podobnym postępowaniem niejeden przywołał siłą swoich myśli swoją przedwczesną śmierć.
Przez strach, brak nadziei człowiek pomniejsza swoje duchowe i fizyczne energie. Nadzieja i ufność powodują natomiast rozbudzenie siły życiowej.
Żaden człowiek nie jest nieodwołalnie skazany na swoją chorobę czy inne nieszczęście. Nikt z nas nie jest "beznadziejnym przypadkiem", sterowanym przez moce, których nie może z siebie strząsnąć. Sami decydujemy o swoim życiu, o tym czy utrzymamy nasze ciało w porządku przez pozytywne i zgodne z wolą Bożą myślenie i pozostaniemy zdrowi - czy też doprowadzimy nasze ciało do nieporządku i przez to będziemy cierpieć. Choroba jest więc zawsze symptomem wewnętrznej dysharmonii. Zdrowie jest wynikiem harmonii - harmonii w nas samych i harmonii i pokoju z naszym bliźnim, i przede wszystkim z Odwiecznym, który w nas mieszka.
Powtarzam, że mamy zwyczaj oskarżać Boga lub naszych bliźnich, kiedy cierpimy lub jesteśmy chorzy. Ostatecznie powinniśmy oskarżyć samych siebie. To my wywołaliśmy to zło, z powodu którego cierpimy. Ten, kto żyje w prawidłowej czynnej wierze w najwyższą moc, czerpie z wiecznie nieskończonego źródła nadzieję i siłę. Z tego rozwija się umiejętność rozróżniania dobra i zła, jasne rozpoznanie, czy nasze postępowanie jest pozytywne czy sprzeczne z Prawem. Wtedy człowiek może odpowiednio ustawić swoje tory i ze źródła wiecznie pozytywnej siły płyną do niego zdrowie, zaufanie do Boga i siła.
Człowiek, który czerpie ze źródła życia, z nigdy nie wyczerpującego się zdroju, Boga, jest w znacznym stopniu odporny na lęki, ciosy losu i wszelkie niesprzyjające okoliczności i zdarzenia, które w naszym świecie uważa się za nieuniknione.