Solidna metalowa obudowa, niewielkie rozmiary, prosty interfejs i niewiarygodnie niska cena. Skąd my to znamy? Plugiator nie jest jednak konkurentem testowanego niedawno Blofelda i właściwie należy do zupełnie innej kategorii urządzeń. Będąc syntezatorem cyfrowym, w istocie spełnia rolę sprzętowej platformy dla firmowych wtyczek. Inaczej mówiąc, może być emulatorem Minimooga, ARP Odyssey albo czymś zupełnie innym. Wszystko zależy od tego, jaką wtyczkę załadujemy do pamięci urządzenia. Od razu jednak zaznaczam, że Plugiator obsługuje wyłącznie napisane dla niego programy. Rzut oka na ich listę wywołuje natychmiastowe skojarzenia. Jeśli są na niej: Minimax, Pro12, Prodyssey i B4000 (a także cztery inne, o czym za chwilę), to testowany model musi mieć coś wspólnego z produktami firmy Creamware. Najwyraźniej po jej zniknięciu z rynku ich dalszy rozwój poszedł dwoma torami - Sonic Core przejęła platformę Scope oraz sprzętowe moduły z serii ASB, zaś bliżej nieznana Use Audio (jej ślady wiodą do Niemiec, Indii - gdzie powstają projekty - i Chin, gdzie odbywa się produkcja) rozwinęła oryginalnie pomyślany syntezator, bazujący na podobnych czy wręcz takich samych wtyczkach jak Scope. Jak się do siebie mają obie firmy i kto za nimi stoi, nie jest aż takie istotne w obliczu faktu, że Plugiator już na pierwszy rzut oka wygląda na prawdziwą rewelację.
Pierwsze wrażenia Jak wcześniej wspomniałem, Plugiator jest sprzętową platformą do odtwarzania napisanych dla niego wtyczek, przy czym każda z nich to całkowicie odrębny instrument. Aktywny może być tylko jeden z nich - jeśli chcemy równocześnie wykorzystać większą ilość, po prostu musimy mieć odpowiednio więcej Plugiatorów. Producent przewidział osiem pluginów, z czego cztery są odpowiednikami modułów z serii ASB (dwa już opisałem na łamach EiS: Minimax - 5/2006, Pro-12 - 10/2007), zaś pozostałe w ogóle nie mają wersji sprzętowych, choć znamy je z platformy Scope. Od razu musimy sobie powiedzieć, że ich zaawansowana edycja możliwa jest wyłącznie za pomocą stosownego oprogramowania (dla Windows i OS X). Nabywca otrzymuje je na płytce, może też ściągnąć ze strony producenta. Z zewnątrz Plugiator nie wygląda zbyt imponująco. Osiem enkoderów pozwala na edycję kluczowych parametrów, na przykład częstotliwości odcięcia, rezonansu czy intensywności działania obwiedni filtru. Dalsze umożliwiają ładowanie wtyczek, barw (do tego celu służy dziesięć przycisków), czy wreszcie określenie wynikowego poziomu. Niewielki wyświetlacz należy traktować jedynie jako dodatek - głównym źródłem informacji będzie dla nas ekran komputera (wszystkie zmiany dokonane w urządzeniu są widoczne w programowym edytorze). Oczywiście testowany instrument można wykorzystać w roli samodzielnego modułu MIDI, choć wówczas będziemy skazani na odtwarzanie zaprogramowanych wcześniej barw. Z tyłu obudowy znajdziemy stereofoniczne wyjście (niesymetryczne), uproszczony interfejs MIDI (IN i THRU), złącze USB, gniazdo słuchawkowe i wejście mikrofonowe (TRS 1/4"). Ostatnie z wymienionych przydaje się w przypadku wokodera, pozostałe plug-iny nie pozwalają bowiem na przetwarzanie zewnętrznego sygnału. Urządzenie wyposażono w zewnętrzny zasilacz sieciowy (uniwersalny, z wymiennymi końcówkami), co tym razem wydaje się w pełni uzasadnionym kompromisem. Generalnie Plugiator robi wrażenie dość solidnego, choć nieco siermiężnego produktu. Warto wspomnieć, że testowany model jest dostępny także w innej wersji, jako rozszerzenie do klawiatur sterujących firmy CME z serii UF lub VX. Do podstawowej obsługi wykorzystamy wówczas ich pokładowe potencjometry i tłumiki, a edytor programowy jest ten sam.
Obsługa Samo urządzenie w zasadzie pozwala na wykonanie kilku podstawowych czynności, takich jak załadowanie wtyczki czy konkretnego programu, a w dalszej kolejności na podstawową edycję barwy. Można założyć, że podczas koncertów to zwykle wystarczy i Plugiator obędzie się bez programowego edytora. Zresztą parametrom poszczególnych wtyczek przypisano komunikaty MIDI (CC), zatem mając sprzętowy kontroler z baterią potencjometrów lub tłumików, będziemy mogli wykorzystać go do modyfikacji barw. W przypadku poważniejszej pracy edytor okaże się jednak niezbędny. Niezależnie od swojej podstawowej funkcji, będzie on także monitorem pokazującym stan wszystkich parametrów aktywnej barwy. Niestety instrukcja obsługi testowanego modelu przypomina raczej broszurę informacyjną. Użytkownik dowie się, jak podłączyć urządzenie, zainstalować oprogramowanie i wykonać podstawowe operacje. Nie ma ani słowa o poszczególnych wtyczkach, ich parametrach, obsłudze. Na szczęście te informacje znajdziemy w menu HELP edytora, choć i w tym wypadku producent nas nie rozpieszczał. Instalacja oprogramowania edycyjnego jest bardzo łatwa, podobnie zresztą jak jego obsługa. Praktycznie cały czas pracuje się z pojedynczym ekranem, na który składa się kilka wydzielonych obszarów (okien). W największym zobaczymy listę barw dostępnych dla aktywnej wtyczki, a z lewej strony informacje o konfiguracji, bankach oraz monitor MIDI i klawiaturę. Wirtualny panel sterowania (charakterystyczny dla wtyczki) to dodatkowe okno, które można dowolnie przemieszczać, a w razie potrzeby w ogóle zamknąć. W przypadku wszystkich instrumentów będziemy zresztą mieli do czynienia z kilkoma warstwami - podstawowym panelem (na przykład odwzorowującym sprzęt - Minimax, Prodyssey itp.), a także dodatkowymi, które pozwalają na zaprogramowanie efektów. Czytelnicy znający platformę Scope albo moduły ASB nie powinni być zaskoczeni.
Plug-iny Plugiatora, czyli wtyczki Jak wcześniej wspomniałem, każda z wtyczek to całkowicie samodzielny instrument, o indywidualnym charakterze brzmienia i sposobie programowania. Mimo to można zauważyć kilka cech wspólnych. Cztery wtyczki otrzymujemy wraz z urządzeniem, za kolejne cztery trzeba dodatkowo zapłacić, choć jest to kwota raczej symboliczna. W pierwszej grupie jest Minimax, Lightwave, B4000 oraz Vocodizer. Ostatnia z wymienionych staje się aktywna po zarejestrowaniu urządzenia na stronie producenta. Dodatkowy pakiet tworzą Pro-12, Prodyssey, FMagia i The Drums'n'Bass. Jak widać, połowa z nich to programowe wersje modułów ASB, które z kolei wywodzą się z wtyczek platformy Scope. Pomijając FMagię i do pewnego stopnia The Drums'n'Bass, pozostałe plug-iny mają takie same procesory efektów - dość proste i z pewnością niezaspokajające wszystkich potrzeb (choćby ze względu na brak pogłosu). Składa się na nie blok chorusa/flangera oraz opóźnienia. W przypadku emulacji starych, legendarnych urządzeń nie są to zresztą jedyne dodatki. I tak B4000 ma oczywiście Leslie, symulację ustawienia mikrofonów, stanu urządzenia (nowe lub mocno zużyte) itp. Minimax i Prodyssey mogą być polifoniczne, a Pro-12 oferuje tyle głosów, ile ma w nazwie (analogowy oryginał miał pięć).
Minimax. Sprzętowa wersja cyfrowego emulatora Minimooga została opisana w EiS 05/2006 - nie kryłem wówczas swego zachwytu nad walorami brzmieniowymi urządzenia, zwłaszcza jego iście "analogowym" charakterem. Konstruktorom udało się niemal idealnie odwzorować wszystkie funkcje i cechy oryginału, które uzupełniono o parę cennych dodatków. Ale to już było. Mam nadzieję, że Czytelnicy wybaczą mi brak szczegółowego opisu tej wtyczki. Programowo jest bowiem niemal identyczna, ma taki sam procesor efektów i parametry barwy jak moduł ASB. Jej polifonia wynosi jednak tylko 10 głosów (według danych producenta), zatem o 2 mniej niż w przypadku sprzętu. Ponadto odróżnia ją brak możliwości obróbki zewnętrznego sygnału audio. Dodatkowy potencjometr (tym razem tylko wirtualny) określa więc jedynie poziom sprzężenia zwrotnego. Testując omawiane urządzenie, chciałem w pierwszej kolejności sprawdzić, jak się ma do swoich pierwowzorów - w tym wypadku Minimaxa ASB, a nie Minimooga. Pierwsze zaskoczenie przeżyłem, studiując listę kontrolerów MIDI, które przypisano poszczególnym parametrom barwy. Są one zupełnie inne niż w przypadku modułu ASB! Szczerze mówiąc, wyobrażałem sobie, że szczęśliwy posiadacz dowolnego instrumentu z serii ASB będzie mógł wykorzystać go jako panel sterujący do programowania Plugiatora (a konkretnie stosownej wtyczki). To wciąż jest możliwe, ale wymaga od użytkownika zaprogramowania (na przykład w ramach posiadanego sekwencera) transformacji określonych komunikatów przychodzących na inne - wychodzące. To jednak drobiazgi, najważniejsze jest przecież brzmienie. Otóż wtyczka Minimax brzmi nieco inaczej niż noszący tę samą nazwę sprzętowy moduł. Brzmienie Plugiatora charakteryzuje się mniejszą dynamiką, nie ma takiej soczystości i - przepraszam za kolokwializm - wykopu. W przypadku dolnej części spektrum (basy!) jest to szczególnie odczuwalne. Być może przyczyną są po prostu inne konwertery, choć z samych danych to nie wynika.
Lightwave. To bardzo ciekawy syntezator, który wyposażono w dwa generatory wavetable. Każdy oferuje 128 różnych przebiegów, a pewne ich funkcje wzorowano na klasycznym instrumencie Prophet-VS. Ponadto Lightwave dysponuje dwoma identycznymi filtrami o tłumieniu 12 dB/oktawę, które można konfigurować jako równoległe lub szeregowe. Dostępne są trzy charakterystyki: dolnoprzepustowa, górnoprzepustowa i środkowoprzepustowa (filtr można także pominąć). Poziomy i proporcje sygnałów z oscylatorów ustala się w poprzedzającym tę sekcję mikserze. Interesujące jest to, że te parametry można modulować za pomocą jednego z dwóch LFO lub ich sumy. Wzmacniacz zawiera sekcję panoramy, przy czym użytkownik indywidualnie określa pozycję sygnału wychodzącego z każdego filtru. Uzupełnieniem właściwego toru syntezy jest procesor efektów, w zasadzie taki sam jak w przypadku Minimaksa (i kilku innych wtyczek). Do modulacji służą przede wszystkim trzy obwiednie ADSR (dwie przypisano sekcji filtrów i wzmacniaczowi), dwa dość rozbudowane LFO, a także szybkość ataku czy pozycja na klawiaturze. Podobnie jak w przypadku innych wtyczek, tak i tym razem parametrom przypisano komunikaty MIDI (CC), co pozwala na swobodne manipulowanie barwą - oczywiście pod warunkiem że posiadamy odpowiednio wyposażony sprzęt (na przykład klawiaturę z baterią potencjometrów). A jak to wszystko brzmi? Bardzo dobrze. O ile jednak Minimax czy Pro-12 lub Prodyssey są świetnymi wirtualnymi analogami, Lightwave ma już raczej cyfrowy charakter. Producent co prawda stosuje termin VCF (zatem filtr sterowany napięciem), ale to bardziej odwołanie się do tradycji niż fakty. Omawiana wtyczka znakomicie sprawdza się w plastycznych padach, wszelkich efektach specjalnych czy niebanalnych solówkach. Spektrum możliwości jest zresztą znacznie szersze. Uczciwie mówiąc, to właśnie Lightwave kryje w sobie największy potencjał brzmieniowy - przynajmniej gdy traktujemy go jako pochodną liczby dostępnych kombinacji parametrów. Na pewno warto sięgnąć po Plugiatora także ze względu na tę wtyczkę.
Vocodizer. Jak nietrudno zgadnąć, ta wtyczka jest po prostu wokoderem. Ale jakim! Jego brzmienie bardzo mnie zaskoczyło in plus. Mogę jedynie żałować, że producent z nieznanych mi powodów przewidział na wejściu sekcji analizy wyłącznie sygnał z mikrofonu. Ale tak na dobrą sprawę da się wykorzystać cokolwiek, byle odpowiednio ustawić poziom. Vocodizer ma 22 pasma, w dodatku można je krzyżować. W analogowym świecie na taki luksus pozwalają wyłącznie bardzo kosztowne konstrukcje modularne. Ponadto każdy filtr ma indywidualnie ustawiany poziom - w istocie szczytowy, bowiem na faktyczny (chwilowy) ma oczywiście wpływ sygnał z odpowiedniego detektora obwiedni. Nie zabrakło też detektora głosek bezdźwięcznych czy też szeregu parametrów określających zachowanie detektorów obwiedni. Sekcja syntezy to w istocie kompletny, 6-głosowy syntezator, w wielu elementach przypominający Lightwave. Jego pojedynczy filtr wprost przeniesiono z tej wtyczki, podobnie jak dwie obwiednie. Poza tym dysponuje on dwoma oscylatorami (sinusoida, piła, przebieg prostokątny i szum) oraz parą LFO, praktycznie rzecz biorąc także uproszczonymi wariantami rozwiązania z Lightwave. Vocodizer brzmi znakomicie, a przy tym pozwala na uzyskanie bardzo szerokiej palety barw. Jego obsługa jest stosunkowo prosta, choć interfejs utrzymano w stylu znanym z poprzedniej wtyczki. Nieco lepiej dałoby się rozwiązać matrycę połączeń (pozwalającą na krzyżowanie pasm). Powinna być większa, przydałyby się także opisy poszczególnych pasm.
Pro-12. Podobnie jak w przypadku Minimaksa i symulatora Hammonda, czyli B4000 (patrz ramka "B4000 vs reszta świata"), także ta wtyczka jest odpowiednikiem sprzętowego modułu ASB - a konkretnie cyfrowego emulatora Propheta-5 (test w EiS 10/2007). Jej polifonia jest taka sama i wynosi 12 głosów. Funkcjonalnie różni je zatem tylko brak możliwości obróbki zewnętrznego sygnału audio. Czytelników zapewne najbardziej interesuje brzmienie. W moim odczuciu także w tym wypadku nieco ustępuje ono modułowi ASB, choć tym razem różnica jest minimalna. Oczywiście parametrom barwy przypisano komunikaty MIDI (CC), jak nietrudno zgadnąć, inne niż w przypadku sprzętowego odpowiednika.
Prodyssey. Tym razem mamy do czynienia z emulatorem syntezatora ARP Odyssey, który także istnieje w sprzętowej wersji ASB. Wtyczka Plugiatora ma minimalnie mniejszą polifonię (10 głosów) i nie przetwarza sygnału audio. Generalnie jednak wszystkie uwagi zawarte w opisie Minimaxa i Pro-12 znajdą zastosowanie także tutaj. Ponieważ jednak nie miałem możliwości testowania Prodyssey w wersji sprzętowej, nie jestem w stanie ocenić ewentualnych różnić brzmieniowych między nim a wtyczką Plugiatora. Przypuszczam jedynie, że skoro wystąpiły one w przypadku dwóch znanych mi modułów ASB, pojawią także tym razem. Trudno bowiem było mi pozbyć się wrażenia, że dynamika mogłaby być nieco lepsza. Co nie zmienia faktu, że oferowane brzmienie jest i tak bardzo dobre, znacznie lepsze od większości instrumentów VST. ARP Odyssey to dość znany instrument i jego opis można znaleźć w wielu miejscach, także w Internecie - Czytelnicy muszą mi wybaczyć, że nie będę wdawał się w szczegóły. Jego cyfrowy emulator jest polifoniczny i ma kilka istotnych dodatków, jak choćby procesor efektów. Interesujące jest to, że mamy do dyspozycji dwa typy filtrów dolnoprzepustowych: wzorowane na ARP Odyssey i Minimoogu (czyli jest to po prostu filtr z Minimaksa). Nie jest to zresztą tak do końca oryginalny pomysł twórców Prodyssey. W istocie bowiem pierwsze egzemplarze Odyssey (w kolorze białym) miały filtr będący kopią układu Mooga. Dopiero jego wystąpienie na drogę prawną zmusiło firmę ARP do stworzenia własnego VCF, nawiasem mówiąc i tak dość podobnego, choć już niebudzącego kontrowersji.
FMagia. Nazwa jednoznacznie wskazuje na charakter wtyczki - mamy do czynienia z instrumentem wykorzystującym syntezę FM, opartą na czterech operatorach. Każdy z nich ma własną obwiednię ADSR i indywidualne ustawienia szeregu parametrów, w tym kształtu przebiegu oraz intensywności działania pojedynczego LFO (na amplitudę oraz częstotliwość). Wzajemne relacje operatorów nie są stałe, bowiem użytkownik ma do wyboru szereg różnych wariantów. W odróżnieniu od innych wtyczek FMagia ma nieco inny, uproszczony procesor efektów, składający się przede wszystkim z bloku opóźnienia. Producent nie podaje polifonii tej wtyczki ani nie publikuje listy komunikatów MIDI przypisanych parametrom barwy. Brzmieniowo to bardzo ciekawy instrument, choć trzeba przyznać, że bazująca na czterech operatorach synteza FM nie jest szczytem marzeń i znamy kilka bardziej zaawansowanych rozwiązań. Traktuję go jako cenny, choć niekoniecznie decydujący o walorach urządzenia dodatek.
The Drums'n'Bass. Ostatnia z omawianych wtyczek w czasie testów była dostępna jedynie w wersji beta, choć nie sądzę, by ostateczna postać produktu czymkolwiek się różniła. A powinna, przede wszystkim postacią interfejsu. Skromną grafikę mogę darować, miniaturowych rozmiarów okna i wszystkich elementów już nie. Generalnie traktuję tę wtyczkę jako godny uwagi, choć niekoniecznie najbardziej wartościowy element testowanego urządzenia. Do dyspozycji mamy 11 instrumentów perkusyjnych, przy czym każdy charakteryzuje określony zestaw specyficznych parametrów. Ponadto indywidualnie ustawiamy poziom, panoramę oraz nasycenie chorusem i echem. Dwunastym instrumentem jest prosty syntezator basowy. Trudno nie odnieść wrażenia, że Drums'n'Bass jest kolejnym nawiązaniem do klasycznych maszyn perkusyjnych w rodzaju TR 808 czy zabawek w stylu TB 303 - choć oczywiście nie ma z nimi nic wspólnego. Tym niemniej dla muzyka poszukującego syntetycznych barw tego typu będzie to na pewno interesująca propozycja.
Podsumowanie i ocena Przeniesienie zaawansowanej edycji do komputera pozwoliło na znaczne uproszczenie interfejsu, a zatem i redukcję ceny. Otrzymujemy przy tym nie jeden, ale maksymalnie osiem bardzo różnych instrumentów. Testowany model to istny dźwiękowy kameleon. W tym miejscu trudno nie zapytać - jak to w ogóle możliwe? Niewiarygodnie tani moduł zastępuje cztery urządzenia z serii ASB i dodatkowo oferuje dalsze wtyczki. Czy w tej sytuacji w ogóle warto kupować droższe instrumenty? Zdecydowanie tak. Plugiator mimo wszystko nie jest pełnowartościowym ekwiwalentem modułów ASB, już choćby ze względu na brak sprzętowych paneli. Każdy, kto miał z nimi do czynienia, doceni ich znaczenie w procesie tworzenia muzyki. Ponadto, co sam stwierdziłem podczas testów, brzmienie testowanego urządzenia jednak ustępuje droższym odpowiednikom. Czy to dyskwalifikuje testowany model w oczach wymagających użytkowników? Absolutnie nie! Cały czas musimy mieć na uwadze, ile kosztuje i co w sobie zawiera. Za te pieniądze to prawdziwa rewelacja. Nie oznacza to wcale, że Plugiator powstał wyłącznie z myślą o rynku budżetowym. To świetny instrument dysponujący potencjałem wielokrotnie większym niż wskazywałaby na to jego cena. Parę elementów wciąż dałoby się poprawić, ale ogólna ocena jest zdecydowanie pozytywna. Bardzo chciałbym, by inni producenci także podążyli tym śladem. Plugiator kosztuje 1.475 złotych, a pakiet czterech dodatkowych wtyczek 275 złotych - razem 1.750 złotych. Średnio wychodzi niecałe 220 złotych na instrument. Wątpię, by udało się znaleźć na rynku lepszą ofertę, przynajmniej pod względem stosunku ceny do możliwości. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, bez wahania przyznam znak Nasz Typ.
Uwaga na laptopy! Niewielkie rozmiary testowanego urządzenia sprawiają, że można je bez problemu zabrać w dowolną podróż - na trasę koncertową, wakacje nad morzem itd. W tej sytuacji szczególnego znaczenia nabiera kwestia współpracy z laptopem. Niby to taki sam komputer jak inne, ale okazało się, że potrafi być źródłem pewnych problemów. Podczas testów zauważyłem pojawienie się wyraźnego szumu w tle. Edytor i sprzęt działały bez zarzutu, ale zakłócenia były wyjątkowo nieprzyjemne. Co ciekawe, znikały po wyciągnięciu wtyczki USB. Po konsultacjach z dystrybutorem i producentem udało się znaleźć wyjaśnienie. Źródłem zakłóceń był zasilacz laptopa. Nadmieniam, że nie był to tani produkt no name. Zasięgnąłem opinii znajomego komputerowca, który wyjaśnił mi, że choć z zasady zasilacze są tak konstruowane, by wyeliminować tego typu zakłócenia, niestety zdarzają się sytuacje, kiedy to się nie udaje. Bywa to z reguły winą konkretnego egzemplarza, rzadziej całej serii. Jakie płyną z tego wnioski? Jeśli ktoś z Czytelników spotka się z opisanym problemem, nie powinien wpadać w panikę i w pierwszym rzędzie sprawdzić zasilacz. Także, o ile to możliwe, spróbować podłączyć instrument do innego komputera.
Dariusz Mazurowski
B4000 vs reszta świata Gdy po raz pierwszy na żywo usłyszałem moduł B4000 Plugiatora w akcji nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż kroi się niezła afera. Bo jak to tak - TAKIE brzmienie za "takie" pieniądze?! Koniecznie musiałem sprawdzić, czy aby nie ma tu jakiejś podpuchy. Gdy tylko otrzymaliśmy instrument do testów, udałem się z nim do "Jaskini Hammonda" Pawła Więsika (Hammond Polska). Z Pawłem spędziliśmy całe przedpołudnie, aby w miarę uczciwie ustosunkować się (choćby dla siebie samych) do tego, co proponuje B4000 w temacie brzmienia Hammonda. Oczywiście nie porównywaliśmy go wprost ze staruszkiem oryginałem (to byłoby mocno nie fair), lecz z totalnie cyfrowym modelem Hammond XK1. Pod koniec testów Paweł stwierdził: "Moduł B4000 to bardzo ciekawy instrument. Jeśli ktoś ma sporo sprzętu, a przy tym żadnej wartościowej symulacji Hammonda, wówczas powinien się nim zainteresować. Jeśli natomiast kiedykolwiek przyjdzie mu do głowy pomysł/wniosek, iż da radę odegrać sobie scricte hammondowego seta, korzystając tylko z tego instrumentu, to czeka go raczej porażka". Warto jednak wyraźnie podkreślić, iż Paweł odnosi się tu głównie do potraktowania przez użytkowników Plugiatora z B4000 na pokładzie jako wiernej kopii sprzętowej Hammonda. Bo rzeczywiście, gdy ktoś zechce grać na nim solo, to raczej żaden w miarę wyrobiony sympatyk Hammonda na to się nie nabierze. Co innego jednak w aranżu lub większym składzie live, gdy użyjemy go jako instrumentu uzupełniającego. Wprawdzie tego nie sprawdzaliśmy, ale na moje ucho B4000 z Plugiatora da sobie radę lepiej niż instrument VSTi Native Instruments B4. Jednak trzeba uczciwie dodać, iż pod względem wierności w kwestii symulacji elementów regulacyjnych ten drugi (NI) znacznie lepiej oddaje stan faktyczny. Gdy rozmawialiśmy o B4000, Darek Mazurowski wspomniał, że "...na moje ucho brzmi bardzo dobrze na tle innych emulatorów, ale chyba nieco zbyt czysto i »ładnie« w zestawieniu z oryginałem". I miał rację! W przypadku prawdziwego Hammonda nie istnieje coś takiego jak czysty dźwięk tudzież całkowita cisza. Hammond zawsze zagra, nawet jeśli wciśniemy mu wszystkie drawbary (wyciszymy generatory). Czemu tak się dzieje? Otóż dzieje się tak przez to, iż ma on porażające wręcz w porównaniu do instrumentów cyfrowych przesłuchy. Ale to właśnie one, w połączeniu z totalnie przypadkowym fonicznie stukiem (klikiem) podczas naciskania i puszczania klawisza, składają się, oczywiście wraz z głównym tonem wydobywającym się z generatorów, na niezaprzeczalną urodę brzmienia tego instrumentu. W B4000 brakuje przesłuchów, wspomniany klik po wciśnięciu klawisza ma charakter stały dla całego zakresu klawiatury, a po puszczeniu klawisza wręcz go brak. Programowa symulacja Leslie też nie działa tak, jak w oryginale. W modelu klasycznym przesłona głośnika dolnego, jako cięższa od górnego rozgłosu, znacznie wolniej wchodzi w obroty i znacznie wolniej wyhamowuje. Tworzy to niepowtarzalny efekt. W B4000, pomimo całkiem rozbudowanej regulacji programowej, nie udało nam się tego efektu zasymulować na tyle wiernie, aby być z niego zadowolonym. Warto tu wspomnieć, iż wszystkie cyfrowe modele Hammonda (serii XK) symulują wspomniane efekty wprost perfekcyjnie. Tylko ta cena... Jeszcze kilka uwag na zakończenie. Plugiator pracuje tylko na jednym kanale MIDI. Warto o tym pamiętać, gdy zechcemy symulować na nim grę na dwóch manuałach. Wprawdzie możemy dokonać punktu podziału klawiatury aż w trzech miejscach (w tym dla testury basowej - pedałów), niemniej w takim przypadku standardowa, 61-klawiszowa klawiatura to stanowczo za mało. I jeszcze coś: Plugiator da się w bardzo szerokim zakresie sterować standardowymi komunikatami MIDI Control Change. Ale to tylko pół prawdy, bo drugie pół to komunikaty Poly Aftertouch. Aby więc mieć pełną kontrolę nad tym instrumentem, musimy mieć możliwość zaprogramowania kontrolerów naszej klawiatury (oraz sekwencera) także na ten drugi rodzaj komunikatów. Ponieważ nie jest to częsty przypadek, szczególnie w klawiaturach budżetowych, warto przed zakupem wszystko dokładnie sprawdzić.
Wojciech Chabinka
|