"ULICA"
IZRAEL RABON
172 STRONY
STAN BEZ WIĘKSZYCH ZARZUTÓW
REAL FOTO
Izrael Rabon to jeden z wybitniejszych pisarzy „zaginionej literatury” żydowskiej polskiego międzywojnia, więc czasów niezbyt odległych. Ale próbując stworzyć bibliografię Rabona, można poczuć się jak badacz zamierzchłej epoki, wciąż napotykający luki i białe plamy. Rabon dużo pisał, dużo wydawał, niestety, głównie w prasie żydowskiej, która w znacznej mierze została zniszczona tak, jak zostali zniszczeni ci, którzy ją tworzyli. Po Holocauście literatura jidysz stała się sierotą, zniknęła gleba kulturowa, z której ona wyrosła. Odciął się od niej nawet Isaac Bashevis Singer, mówiąc: „Zi iz gewen getlech on a Got, weltech on a welt” („Była pobożna bez Boga, świecka bez świata”)[1]. Ci Żydzi, którzy przetrwali wojnę, wyemigrowali, tworząc w Izraelu lub innych miejscach globu nową, powojenną rzeczywistość. Czytając literaturę jidysz w czasach, gdy o naszym wspólnym polsko-żydowskim dziedzictwie niemal zapomniano, ma się na przemian poczucie swojskości i obcości. Swojskości, bo przecież akcja „Ulicy” Rabona rozgrywa się w Polsce; obcości, bo głównym bohaterem i narratorem zarazem jest Żyd. Żyd N…, który po zwolnieniu z Wojska Polskiego nie ma gdzie się podziać: ojciec umarł, mieszkanie zajął obcy gospodarz. Nasz bohater postanawia spróbować szczęścia w wielkim mieście, wyrusza na podbój fabrycznej Łodzi. Izrael Rabon, choć w poglądach socjalista, nie wysyła swojego bohatera do pracy z robotnikami (ale pojawia się w powieści istotny wątek robotniczo-rewolucyjny). N… to bohater samotny, w swoim zagubieniu w wielkim mieście przypominający równie bezimiennych jak on bohaterów Franza Kafki. Jego samotność w świecie chrześcijan idzie w parze z notorycznym wybijaniem się z tłumu. Kolejne zajęcia, jakich się podejmuje, przykuwają uwagę gawiedzi. Czy to pracując w cyrku, czy w kinie, zawsze jest na świeczniku.
|