W szyscy wiemy, że tajemnicę niemieckiej maszyny szyfrującej – Enigmy złamali Polacy. I to jeszcze zanim wybuchła II wojna światowa. Nasi matematycy rozszyfrowali kod, wykonali repliki maszyny i w sierpniu 1939 roku przekazali je Anglikom. Tymczasem w filmie U-571 sprawa naszego udziału w złamaniu hitlerowskich szyfrów została w niecny sposób pominięta, a w glorii sławy chodzą Amerykanie zawsze skorzy, by stroić się w cudze piórka. Zwolennicy teorii spiskowej gotowi pomyśleć, że po raz kolejny naszych najzwyczajniej w świecie „wyrolowano”. Czyli co, bujda na resorach? Aż tak to nie jest. Z historii w U-571 jest jednak coś na rzeczy (mimo wszelkich uproszczeń i udramatyzowań), ale z całą pewnością od powodzenia akcji amerykańskich marynarzy nie zależały losy całej wojny. Niemniej jednak prawdą jest, że każda zmiana sposobu szyfrowania wymagała sporej pracy (i czasu), by można było hitlerowskie depesze znów odcyfrowywać, a że niemiecka marynarka kody zmieniała często, więc zdobycie Enigmy było zadaniem o wysokim priorytecie. Pierwszy egzemplarz oryginalnej maszyny odnaleźli Brytyjczycy dopiero w maju 1941 na pokładzie okrętu podwodnego U-110, a Amerykanie po raz pierwszy przechwycili Enigmę rzeczywiście w roku 1942, wydobywając ją z zatopionego U-Boota U-505 (w okolicznościach nieco wprawdzie odmiennych niż te opisywane w filmie, ale to przecież nie dokument). W U-571 odbywa się to w sposób następujący. Poważnie uszkodzona niemiecka łódź podwodna wzywa pomocy. Na pokładzie ucharakteryzowanego na U-Boota amerykańskiego okrętu podwodnego S-33 wyrusza ku niej grupa do zadań specjalnych z misją zdobycia Enigmy. Amerykanie biorą do niewoli niemiecką załogę, przejmują Enigmę i w tym samym momencie zostają storpedowani przez innego U-Boota. W tym momencie zaczyna się inny film. Garstka Amerykanów na pokładzie poważnie uszkodzonego niemieckiego okrętu usiłuje przedrzeć się przez okręty Kriegsmarine i dotrzeć do wybrzeży Anglii. W U-571 tyleż jest więc historycznej prawdy (a może raczej półprawdy), co projekcji reżysera i współscenarzysty filmu Jonathana Mostowa, który przekonał do swego pomysłu legendarnego producenta Dino De Laurentisa. Pomysłodawca zjeździł pół świata, zwiedzając okręty i muzea. Przy realizacji projektu pomocy udzielała plejada ekspertów, w tym „titanicowy” specjalista, Lance H. Julian. Dla zwiększenia realizmu zbudowano zarówno modele naturalnej wielkości, jak i pięć miniaturek. Aby w kwadrans rozpętać burzę stulecia użyto zaś największych w historii kina wysięgników „produkujących” deszcz. Wszystko udało się doskonale. Wizualny efekt jest fantastyczny. Interesującą wypadło połączenie widowiskowej techniki z formułą staroświeckiego kina wojennego z patetyczną dedykacją dla bohaterskich marynarzy. Ogląda się to znakomicie. Nie przeszkadza schematyzm fabuły, a nawet prosty jak budowa cepa wątek poboczny dojrzewania młodego dowódcy do podejmowania decyzji o życiu i śmierci swych marynarzy. To po prostu twarde, męskie kino, które nie potrzebuje pogłębionych rysów psychologicznych postaci, ani nawet prawdopodobieństwa. Samo śledzenie losów grupki ludzi zamkniętej w mało sterownej puszce po konserwach jest dostatecznie emocjonujące. Być może U-571 nie dorównuje „podwodnym” klasykom w rodzaju Okrętu czy Polowania na Czerwony Październik , ale dość umiejętnie dyskontuje ich powodzenie.
WYSYŁKA 1-4 PŁYT WYNOSI 8 ZŁ
WYSYŁKA 5-10 PŁYT WYNOSI 10 ZŁ