THOUROROD - Anteinferno Japońskie wydanie z jednym bonus trackiem idealny stan nowa płyta
Power metal, gatunek budzący u wielu metalowców i nie tylko pogardliwy uśmieszek na twarzy, ma również wielu zagorzałych zwolenników. Przyznam szczerze, że nie zaliczam się ani do tych pierwszych, ani do drugich. Swego czasu, jako człowiek słabej wiary sądziłem nawet, że w tym gatunku muzycznym już chyba nie można niczego przyzwoitego nagrać. Wówczas z błędu wyprowadził mnie niejaki Tobias Sammet, który najpierw za sprawą płyty „Hellfire Club” swej macierzystej kapeli Edguy, a następnie pierwszej części metalowej opery Avantasia pokazał, że czysty chemicznie power metal może być porywający przy zachowaniu wszystkich niezbędnych dla tego stylu środków wyrazu. Od tamtego czasu prócz fragmentów płyt Gamma Ray czy Helloween nie zauważyłem niczego godnego uwagi. Również kolejne płyty projektu Avantasia zaczęły imponować już tylko raczej listą gości, niż samą muzyką. Co zatem w power metalu słychać ? Aby odpowiedzieć na to pytanie, sięgnąłem do kolebki gatunku - Finlandii, by zapoznać się z drugą płytą młodej kapeli Thaurorod. Zespół choć młody, już zasłużony na scenie metalowej, mający za sobą wspólne trasy z takimi kapelami jak Sabaton, Alestorm, Symphony X czy Nevermore. Na płycie zatytułowanej „Anteinferno” otrzymujemy wszystko czego power metalowy maniak mógłby sobie życzyć. Są zatem zabójczo szybkie tempa utworów, istne muzyczne galopady, mamy także wszechobecny w kompozycjach rozmach i patos, a solówki wygrywane na przemian na gitarach i keyboardzie mkną z prędkością światła. Wokalista śpiewa odpowiednio wysoko, acz bez przesady (za co mu chwała). I muszę przyznać, że pierwsze trzy utwory rzeczywiście sprawiają więcej niż dobre wrażenie. Świetne, melodyjne refreny zapadają w pamięć i nie brzmią tandetnie. Czuć, że zespół ma wenę. Im dalej jednak w głąb płyty, zaczyna bywać różnie. Muzycy dość zręcznie lawirują na granicy kiczu, której przekroczenie jest niezwykle łatwe w tym stylu. Trzeba jednak powiedzieć, że z reguły wychodzą z tych batalii obronną ręką. Zdarza się oczywiście w kilku kompozycjach, że brakuje oryginalności – utwory zaczynają zlewać się w jedną masę, a wokalista przypomina Kaia Hansena. Momentów tych jednak nie ma zbyt dużo, a rekompensują je udane, muzyczne strzały w postaci takich utworów jak „Marked For Diablo” czy „Path”.
Power metal, gatunek budzący u wielu metalowców i nie tylko pogardliwy uśmieszek na twarzy, ma również wielu zagorzałych zwolenników. Przyznam szczerze, że nie zaliczam się ani do tych pierwszych, ani do drugich. Swego czasu, jako człowiek słabej wiary sądziłem nawet, że w tym gatunku muzycznym już chyba nie można niczego przyzwoitego nagrać. Wówczas z błędu wyprowadził mnie niejaki Tobias Sammet, który najpierw za sprawą płyty „Hellfire Club” swej macierzystej kapeli Edguy, a następnie pierwszej części metalowej opery Avantasia pokazał, że czysty chemicznie power metal może być porywający przy zachowaniu wszystkich niezbędnych dla tego stylu środków wyrazu. Od tamtego czasu prócz fragmentów płyt Gamma Ray czy Helloween nie zauważyłem niczego godnego uwagi. Również kolejne płyty projektu Avantasia zaczęły imponować już tylko raczej listą gości, niż samą muzyką. Co zatem w power metalu słychać ?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, sięgnąłem do kolebki gatunku - Finlandii, by zapoznać się z drugą płytą młodej kapeli Thaurorod. Zespół choć młody, już zasłużony na scenie metalowej, mający za sobą wspólne trasy z takimi kapelami jak Sabaton, Alestorm, Symphony X czy Nevermore. Na płycie zatytułowanej „Anteinferno” otrzymujemy wszystko czego power metalowy maniak mógłby sobie życzyć. Są zatem zabójczo szybkie tempa utworów, istne muzyczne galopady, mamy także wszechobecny w kompozycjach rozmach i patos, a solówki wygrywane na przemian na gitarach i keyboardzie mkną z prędkością światła. Wokalista śpiewa odpowiednio wysoko, acz bez przesady (za co mu chwała). I muszę przyznać, że pierwsze trzy utwory rzeczywiście sprawiają więcej niż dobre wrażenie. Świetne, melodyjne refreny zapadają w pamięć i nie brzmią tandetnie. Czuć, że zespół ma wenę. Im dalej jednak w głąb płyty, zaczyna bywać różnie. Muzycy dość zręcznie lawirują na granicy kiczu, której przekroczenie jest niezwykle łatwe w tym stylu. Trzeba jednak powiedzieć, że z reguły wychodzą z tych batalii obronną ręką. Zdarza się oczywiście w kilku kompozycjach, że brakuje oryginalności – utwory zaczynają zlewać się w jedną masę, a wokalista przypomina Kaia Hansena. Momentów tych jednak nie ma zbyt dużo, a rekompensują je udane, muzyczne strzały w postaci takich utworów jak „Marked For Diablo” czy „Path”.
Podsumowując zatem, płyta „Anteinferno” zapewne rewolucji ani znaczącego wzrostu popularności power metalu nie wywoła, z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że bije na głowę wiele pozycji bardziej znanych grup, a i talentu młodym, fińskim muzykom odmówić nie można . Myślę, że dla fanów stylu powinna to być pozycja obowiązkowa.