Autor: Thomas j. Stanley, William D.Danco
Sekrety amerykańskich milionerów
Wprawdzie milionerzy to temat typowo amerykański, jednakże ludzi bogatych spotykamy pod każdą szerokością geograficzną. W Polsce ostatnio również. Pieniądze, a właściwie ich posiadanie, stanowią – obok miłości i polityki – jeden z najatrakcyjniejszych i najczęstszych tematów naszych rozmów. Mimo to bardzo mało n ich temat wiemy. Wykazuje to niniejsza książka.
Trudno się dziwić Polakom, Urugwajczykom czy mieszkańcom Zairu, że mają na temat bogatych Amerykanów czyli "milionerów" zupełnie błędne mniemanie. Okazuje się, że i sami obywatele USA niewiele na temat swoich najbogatszych współobywateli wiedzą. Jest to tym dziwniejsze, że podobno właśnie w Ameryce kult pieniądza i bogactwa osiągnęły swoje szczyty. Napisałem podobno, bowiem sami się Państwo przekonają, że to co rozumiemy pod pojęciem "milioner" różni się od rzeczywistości, jak noc różni się od dnia.
Milionerzy generalnie nie mają dobrej prasy. Wystarczy pójść na dowolny amerykański film, aby się o tym przekonać. Kwintesencję obowiązującego stereotypu człowieka zamożnego wyłożyli twórcy ostatniego przeboju kasowego, filmu "Titanic", którzy zastosowali wytarty stereotyp: biedny – dobry, bogaty – łotr. Nie oni zresztą jedni. Również większości Polaków duże pieniądze kojarzą się źle. Po 50 latach biedy i podejrzanych karier pieniądze, i to często bardzo słusznie, kojarzą się z oszustwem, z przestępstwem, w najlepszym wypadku z kolaboracją. Podejście to ma poniekąd uzasadnienie; wielu współczesnych krezusów dorobiło się majątku w sposób cwaniacki, nieuczciwy, poprzez układy stare i nowe. Nie bez znaczenia jest też stanowisko Kościoła Katolickiego, który – co tu ukrywać – ludziom bogatym nie sprzyja. Mam na myśli porównanie bliblijne o "wielbłądzie przechodzącym przez ucho igielne". Wprawdzie chodziło w nim o potępienie chciwości i zachłanności, to jednak stereotyp złego bogacza i uczciwego nędzarza, przynajmniej w świadomości przeciętnego polskiego katolika, wciąż funkcjonuje. Mówienie o łaskawości Bożej przejawiającej się w dostatku i zamożności jest w Polsce niemalże herezją. Nie tylko zresztą w Polsce.
Większość tzw. zwykłych śmiertelników zakłada za Balzakiem, że za każdą fortuną, za dużym majątkiem kryje się krzywda ludzka, wyzysk czyli niesprawiedliwość. Innymi słowy, że ludzie bogaci dorabiają się majątku w sposób nie do końca uczciwy. Społeczeństwo potępia – i całkiem słusznie – takie metody, dopatrując się w zdobywaniu majątku nieuczciwą drogą (np. bez żadnych zasług) znamion przestępstwa. Ludzie twierdzą, że nie są przeciwni czyjemuś bogactwu, lecz co najwyżej sposobom jego zdobywania. Nie widzą niczego zdrożnego w majątku zdobytym pracą, myślą czy wysiłkiem. Nie rażą ich więc miliony zarabiane przez wybitnego sportowca, muzyka czy aktora filmowego (bo im się pieniądze należą, właśnie za pracę, za wysiłek) z trudnością jednak tolerują bogatego przemysłowca czy handlowca, podejrzewając ich o działania podstępne, machlojki i ciemne sprawki. Podobnie jest w Stanach Zjednoczonych. Nikt nie ma za złe Michaelowi Jordanowi 100 milonów dolarów rocznie otrzymywanych za to, że potrafi celnie wrzucać piłkę do kosza, wielu natomiast ma pretensje do Billa Gates'a, prezesa spółki "Microsoft", najbogatszego człowieka świata za to, że dorobił się majątku produkując "jakiś tam software". Generalnie jednak zwykli ludzie nie lubią ludzi bogatych, oskarżając ich o chciwość, pazerność i bezduszność. Tak przynajmniej tę swoją niechęć usprawiedliwiają. Byłoby to zrozumiałe, gdyby bogaczami byli wyłącznie ludzie źli i nieuczciwi, czy leniwi rentierzy i dziedzice fortun zawłaszczonych w podejrzany sposób przez przodków. Tak jednak nie jest… Jak wynika z książki, którą biorą Państwo właśnie do rąk, znakomita większość (prawie 83%) "tych najgorszych", czyli amerykańskich milionerów (a przecież to właśnie oni są bohaterami obowiązującego w świecie stereotypu bogacza; tęgiego mężczyzny z cygarem w ustach i cynicznym uśmieszkiem na twarzy) to ludzie, którzy dorobili się majątku SAMI! Nikt im go nie podarował, nikt nie zapisał w testamencie. Ludzie ci wychowali się często w nędzy, a pieniędzy dorobili się wyłącznie własną pracą, wysiłkiem i wyrzeczeniami. Mało tego, dzięki swojej pracowitości i przedsiębiorczości dają miejsce pracy milionom innych, mniej zaradnych, mniej przedsiębiorczych, czy – co tu ukrywać – bardziej leniwych ludzi. Dzielą się swoim bogactwem, swoją pracą z innymi, a mimo to trudno dostrzec, by spotykała ich za tę dobroczynność wdzięczność. Wciąż zarzuca im się chciwość i żądzę bogacenia się. Dlaczego Jordan, Stallone czy Spielberg, którzy dają zatrudnienie zaledwie paru setkom ludzi cieszą się sympatią społeczeństw, zaś Gates czy Huizaenga (założyciel potężnych firm: Waste Management, Blckbuster a ostatnio Carmax), którzy stworzyli kilkaset tysięcy miejsc pracy są postrzegani jako krwiopijcy? Pomijam rozrywkową stronę zagadnienia; wszak Jordan czy Spielberg dają ludziom rozrywkę, a Gates nie, choć i tu bym się spierał. Każdy, kto choć raz zetknął się z internetem i Explorerem firmy Microsoft nie wyobraża sobie bardziej pasjonującej rozrywki.
Przeciętny zjadacz chleba nie potrafi, a właściwie nie chce zrozumieć, że bogactwo może być (albo wręcz musi być) efektem żmudnej, ciężkiej pracy. Zakładając, że majątek jest wyłącznie rezultatem oszustw, matactw, a w najlepszym razie dobrego urodzenia, wrodzonego talentu czy szczęścia na loterii, usprawiedliwia on w ten sposób swoją bylejakość, lenistwo i brak inicjatywy. Dlaczego jestem biedny?
Bo nie odziedziczyłem spadku, nie wygrałem na loterii, nie mam talentu Placido Domingo, czy skoczności Michaela Jordana. Nie dopuszcza się nawet do głowy myśli, że można zostać człowiekiem bogatym dzięki ciężkiej pracy, wyrzeczeniom, dzięki samodyscyplinie. A w taki właśnie sposób zdobywa majątek znakomita większość milionerów. Krytykujemy ludzi bogatych, bo są dla nas wyrzutem sumienia. Bo uświadamiają nam, że są od nas lepsi.
Nie twierdzę, że każdy człowiek chce czy musi być bogaty, lecz uważam, że zamożność leży w zasięgu – jeśli nie każdego z nas – to na pewno znacznie większej liczby ludzi, niż nam się wydaje. I to jest główne przesłanie niniejszej książki. Stany Zjednoczone istnieją ponad 220 lat; statystycznie jest to więc około 7 pokoleń. W kraju, w którym najłatwiej zostać milionerem, w którym wszyscy milionerami zostać pragną, tylko mniej niż jeden na sześciu ludzi majętnych otrzymało swoje zasoby (wartości 1 milona dolarów lub większe) w spadku "z dziada pradziada". Innymi słowy, pięciu na sześciu milionerów dorobiło się pieniędzy od zera, z niczego. Można się więc spodziewać, że pośród niegdysiejszych milionerów wielu swój majątek straciło.
I to jest drugie główne przesłanie tej książki; że człowiekiem bogatym nie jest się na zawsze, że nie ma monopolu na bogactwo, bo majątek można łatwo stracić. Zasługą niniejszej książki jest nie tylko opis istniejącego stanu rzeczy, lecz przede wszystkim pokazanie sposobów prowadzących do zamożności. Książka pisana była wprawdzie z myślą o czytelniku amerykańskim (o jej odkrywczym charakterze świadczy m.in. fakt, iż w chwili gdy piszę te słowa znajduje się ona już prawie 60 tygodni na liście bestsellerów dziennika „The New York Times”); nie znaczy to wcale, że wyłącznie dla Amerykanów. Większość z podanych w niej recept na sukces w biznesie i osiągnięcie niezależności materialnej leży w zasięgu możliwości wielu Polaków. W Polsce kapitalizm, a może należałoby powiedzieć, "wolny rynek" znajduje się w powijakach. Socjalizm, a wraz z nim przekonanie o słabości jednostki i niemożności odniesienia sukcesu, dominuje nadal. Wszechogarniające państwo stara się wmówić obywatelom, że bez urzędników i biurokracji nie są w stanie do niczego dojść. To nieprawda! Bogactwo Ameryki wzięło się właśnie ze słabości państwa jako instytucji; z wolności jaką dano pojedynczym ludziom. To, co w Stanach Zjednoczonych kojarzy się źle – przestępczość, miliony dzieci urodzonych z nieprawego łoża, narkomania – to właśnie skutek wyrównywania szans, "pochylania się nad człowiekiem" i innych zabiegów pseudoopiekuńczych, na których żerują leniwi urzędnicy i sprytni politycy. Nie wystarczy uwierzyć, że sukces leży w naszym zasięgu, potrzebna jest jeszcze świadomość polityczna, obywatelska, która pozwoli zmieść z drogi przeszkody w postaci represyjnego systemu podatkowego, panoszącej się i utrudniającej ludziom pracę biurokracji oraz socjalizmu, który odbiera człowiekowi inicjatywę i wiarę w siebie.
Polakom potrzebna jest teraz wiara w siebie! Czy sama wiara wystarczy? Najprawdopodobniej nie. Trzeba również chcieć wziąć swoje życie we własne ręce. Żeby to było możliwe, potrzebne są odpowiednie warunki: niskie podatki, szacunek dla ludzkiej pracy, większa swoboda oraz niezależność od biurokracji państwowej.
"Sekrety amerykańskich milionerów" pomogą nabrać tej wiary więcej, a politykom dadzą okazję do zastanowienia się, jak bardzo nadmierna ingerencja państwa, egoizm oraz głupota urzędników marnują potencjał intelektualny i ekonomiczny Polaków. Wierzymy też, że książka ta stanie się zachęta do działania także dla tych, którym wydawało się, że milionerem można zostać tylko w Ameryce. Z niniejszej lektury widać, iż jest to przekonanie z gruntu błędne.
|
|