Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

SZLAK SAMURAJÓW SAMURAJ JAPONIA RUBINSTEIN 1934

20-03-2012, 16:15
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 39.99 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 2196192758
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 10   
Koniec: 19-03-2012 19:46:04
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha



PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
SZLAK SAMURAJÓW



PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ ZNAJDUJĄCYCH SIĘ W DOLNEJ CZĘŚCI AUKCJI (CZASAMI TRZEBA WYKAZAĆ SIĘ CIERPLIWOŚCIĄ W OCZEKIWANIU NA ICH DOGRANIE)

AUTOR -
L. RUBINSTEIN

WYDAWNICTWO, WYDANIE, NAKŁAD -
WYDAWNICTWO - TOWARZYSTWO WYDAWNICZE "RÓJ", WARSZAWA 1934
WYDANIE - 1
NAKŁAD - ??? EGZ.

STAN KSIĄŻKI -
DOBRY JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM, NIERÓWNE BRZEGI KART, ZASTĘPCZA OKŁADKA) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).

RODZAJ OPRAWY -
OKŁADKA ZASTĘPCZA, MIĘKKA

ILOŚĆ STRON, WYMIARY, WAGA -
ILOŚĆ STRON - 263
WYMIARY - 19 x 13 x 2 CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - 0,320 KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)

ILUSTRACJE, MAPY ITP. -
NIE ZAWIERA


KOSZT WYSYŁKI -
8 ZŁ - KOSZT UNIWERSALNY, NIEZALEŻNY OD ILOŚCI I WAGI, DOTYCZY PRZESYŁKI PRIORYTETOWEJ NA TERENIE POLSKI.

ZGADZAM SIĘ WYSŁAĆ PRZEDMIOT ZA GRANICĘ. KOSZT WYSYŁKI W TAKIM PRZYPADKU, USTALA SIĘ INDYWIDUALNIE WEDŁUG CENNIKA POCZTY POLSKIEJ I JEST ZALEŻNY OD WAGI PRZEDMIOTU. (PREFEROWANYM JĘZYKIEM KONTAKTU POZA OCZYWIŚCIE POLSKIM JEST ANGIELSKI, MOŻNA OCZYWIŚCIE PRÓBOWAĆ KONTAKTU W SWOIM JĘZYKU NATYWNYM.)

I AGREE to SEND ITEMS ABROAD. The COST of DISPATCHING In SUCH CASE, IS ESTABLISH ACCORDING TO PRICE-LIST of POLISH POST OFFICE SEVERALLY And it IS DEPENDENT FROM WEIGHT of OBJECT. ( The PREFERRED LANGUAGE of CONTACT WITHOUT MENTIONING POLISH IS ENGLISH, BUT YOU CAN OBVIOUSLY TRY TO CONTACT ME IN YOUR NATIVE LANGUAGE.)


DODATKOWE INFORMACJE - PRZYPOMINAM O KOMBINACJI KLAWISZY CTRL+F (PRZYTRZYMAJ CTRL I JEDNOCZEŚNIE NACIŚNIJ F), PO NACIŚNIĘCIU KTÓREJ Z ŁATWOŚCIĄ ZNAJDZIESZ INTERESUJĄCE CIĘ SŁOWO JEŚLI TYLKO WYSTĘPUJE ONO W TEKŚCIE WYŚWIETLANEJ WŁAŚNIE AUKCJI.



SPIS TREŚCI LUB/I OPIS

L. RUBINSTEIN
SZLAK SAMURAJÓW
Z UPOWAŻNIENIA AUTORA PRZEŁOŻYŁA Z ROSYJSKIEGO
HALINA PILICHOWSKA
WARSZAWA - 1934 TOWARZYSTWO WYDAWNICZE „RÓJ





SPIS ROZDZIAŁÓW

1. Szlak samurajów.............. 5
2. System.................. 41
3. Kompan ja samurajów ............ 75
4. Dziennik kaprala Nogusti .......... 90
5. Ojczyzna................. 101
6. Rjugasaki................. 117
7. Obowiązek ................ 128
8. Szlak samurajów............, . 140
9. Moralność................. 164
10. Włóczęga . .". . %. . ............ 180
11. Wojna.................. 200
12. Tajemnica Rysiego Jaru ........... 207


FRAGMENT


SZLAK SAMURAJÓW
Niema kwiatu, piękniejszego niż chryzantema, niema kraju piękniejszego, niż Japonja, niema wojowników, od-ważniejszych, niż wojownicy Jamato.
(Z japońskiego podręcznika , dla żołnierzy).
Wysoko pod szarym stropem chmur przepłynął samolot. Doleciał aż do samego grzbietu tonących w kurzawie śnieżnej wulkanów, przepadł gdzieś i po chwili wychylił się z innej strony. Leciał teraz zupełnie nisko, czujnie i podejrzliwie. Widać (było wyraźnie maleńkie kółeczka podwozia oraz czerwone znaki na skrzydłach.
Z nieba doleciało przeraźliwe brzęczenie, zmieszane z wyciem wiatru, podobne do bzykania pszczół. Wiejska ulica była wyludniona i nad maleńkiemi, nawpół ślepemi fanzami nawet nie unosił się dym, co we Wschodniej Man-dżurji uważane jest za złowrogą oznakę.
Samolot szarpnął gwałtownie wbok i znów zanurzył się w wulkanach. Wtedy na drodze zjawili się ludzie.
Stłoczyli się w gromadkę, postali chwilę i nagle rozbiegli się. Samolot szybował w obłokach. Zanurzał się, wypływał, chwiał się i z hukiem przeszywał teraz powietrze nad samemi fan-zami.
— Ha, - rzekł pogardliwie Tsian Szao-czen, — ptaszków nie boimy się. Jajeczka to co innego. Jajeczek boimy się.
Tsian Szao-czen był zwierzchnikiem gromadzkim i służył niegdyś w przybocznym pułku samego marszałka Dżana w Mukdenie. Widział wojnę i wiedział o wszystkiem, co dotyczy wzniosłej sprawy samoobrony. Ptaszki same przez się nie są szkodliwe dla chińczyków. Lecz jeśli ptaszek wziął z sobą jajeczka, to chińczykowi pozostaje jedno wyjście — położyć się plackiem na ziemi i, wezwawszy Guańdi, czekać, aż ptaszkowi znudzi się. Bo ptaszek nie może długo fruwać, musi pożywić się- A chińczyk może długo leżeć.
— Lepiej uciekać, — powiedział Lu-sja — uciekać to najważniejsza rzecz na wojnie.
Tsian Szao-czen gniewnie splunął. Nie lubił, gdy pouczano go o zasadach sztuki wojennej.
— Kobieta nie mogłaby powiedzieć czegoś giupszego, - mruknął, - jestem starym żoł-ulerzem i wiem, jak się ucieka. Przed japończy-
kami nie można uciec. Gdzieś ty słyszał, aby człowiek mógł uciec przed ptakiem? Ty, młodszy synu mojej ciotecznej siostry!
Była to zniewaga, lecz Lu-sja nie odpowiadał. Istotnie był młody i nigdy w życiu nie widział wojny.
Tym razem ptaszkowi szybko znudziło się. Lecz nie zdążył jeszcze zniknąć z niskich sza-lych niebios, a już drogą od zagrody do zagrody cwałowały patrole wywiadowcze.
Nie, tym razem wiosczynie Dżan-tsja-dzjan nie udało się uniknąć wojny. Nie pomogły ka-dzidlane laseczki przed wydrukowanym w Charbinie wizerunkiem Guańdi. Sprytna, złota gęba bóstwa, upstrzona przez karaluchy, nadal obojętnie wykrzywiała się i wówczas, gdy po ogrodach, między chlewami zaczęły pełzać jakieś szare cienie. Przeskakiwały przez parkany i skradały się wzdłuż rowów poprzez zamarznięte pola ryżowe.
Następnie na wymarłej ulicy ukazali się piechurzy z owiniętemi w szmaty, czerwonemi z mrozu twarzami. Wiatr szalał nadal. Stalowe szare hełmy okryły się białym szronem. Oficer w serdaku, podbitym koziem futrem, szedł, trzymając w wyciągniętej dłoni rewolwer. Żol-
merze nieśli w rękach okrągłe, podobne do cytryn, granaty.
Nikogo o nic nie pytali i nawet nie krzyczeli. ,W milczeniu przekradli się ku wsi i dopiero wtedy zaczęli wchodzić do fanz.
— Czy dawno byli tu chunchuzi? — spytał oficer, zaglądając do notesu.
— Nie, panie, — odrzekł Tsian Szao-czen, składając pięści na znak największego szacunku, — nie było tu wcale chunchuzów.
— Gzy chińskie wojska dawno tędy przechodziły? — pytał oficer.
— Nie, panie, tędy nie przechodziły chińskie wojska.
— Gzy dużo ich było??
— Nie, panie oficerze, wcale ich nie było, — pokornie odpowiadał zwierzchnik gromady.
— Dokąd poszły? — pytał dalej oficer.
— Nie było ich, stary naczelniku, wcale nie było. : i:iy|
— Czy tą czy też tamtą drogą poszły? — nie dawał za wygraną oficer.
Tsjan Szao-czen w duchu modlił się już do swych bogów. Był starym żołnierzem i wiedział, że rozmowy takie niełatwo kończą się. Obmyślał już najbardziej uprzejme zdanie, które powinno było dać poznać panu oficerowi, że
wieś nie odmówi dostarczenia pułkowi każdej Ilości świń. Lecz wtedy podjechał konno jeszcze jeden naczelnik i odrazu zaczął mówić po chin-
— Hej, ty, młoda żmijo, gdzie tu ukrywacie chunchuzów?
Odrazu wszystko stało się jasne i proste. Tsian Szao-czen z przyzwyczajenia stanął na baczność i zameldował. Wywiadowcy przeszukali fanze, na szczęście fanz było raptem osiem i w każdej z nich mieściło się nie więcej niż czworo dorosłych, ośmioro dzieci, jedna świnia i jedna koza.
— A co tam masz na nosie, — rzekł konny naczelnik.
— To choroba, której nabawiłem się od kobiety.
— A gdzież jest ta kobieta? — zainteresował się naczelnik.
— W Mukdenie, znakomity wodzu, — uśmiechnął się Tsian Szao-czen, — w młodości chodziłem tam na zarobek.
— A cóż to za białe plamy na szyi chłopaka? Hej! Pokaż! A to co? Dziewczynka ślepa od urodzenia?
Mandżurja jest żółta nawet w zimie. Gniew-
i3y wiatr zrywa z pól śnieg i niesie go gęstemi kłębami ponad dzikie wulkany, ponad nędzne fanzy, pożółkłe wody Sungari, poprzez suche górskie lasy dębowe, poprzez zamarznięte błota i kamienne pasma gór na wschód, gdzie taje wśród ciepłych prądów.
Mandżurska zima nie zostawia śladu na polach, unosi się w powietrzu, wiatry we dnie i w nocy prą jak ciężka ściana lodowa od północy, ud strony wulkanów, od lądu. Dygocą suche górskie dęby, dyrnJ^ wulkany, nieruchomo leżą bezludne, twarde, jak kamień, białawo-żół-te drogi i wiatr czatuje na rozstajach, łapie za pierś i dusi gardło.
Piechota odnajduje w marszu mechanlzu-jacy rytm. W następnym dniu nie czuje się już chodzenia. Nogi same idą za turkocącym karabinem maszynowym. W ciągu dwóch dni dobrze zdoła się utrwalić w pamięci sunący naprzód wylot „Hoczkisa" w pokrowcu, spocona, niska szkapina, biała kresa kołnierzyka na karku sąsiada i wysoki tornister z kociołkiem pośrodku.
— Ciekaw jestem, czy dadzą wódkę? — powiedział szeregowy Kawamura.
— Dadzą, — burknął z przekonaniem szeregowy Morita.
— Podczas postoju przechodził kucharz, — odezwał się z lewego skrzydła szeregowy Tana-ka, — i powiedział, że wódka wyczerpała się, i że do zupy włożono wieprzowinę.
— Będzie teraz nie mniej niż dziesięć stopni, — zaczął Morita.
— Kto rozmawiał? — huknął gniewnie sty-łu podoficer Setsju, — panie studencie.
— Ja nie, panie młodszy podoficerze.
— Tyś rozmawiał? Isjikawa!
— Nie rozmawiałem, panie młodszy...
— Zamelduję o tem.
Pan młodszy podoficer wrócił z opuszczoną głową. Jadący konno, porucznik Sohawa, wyprostowany jak kij, był również bez rękawiczek, w serdaku. Wpił w podoficera oczy spoza zamarzniętych okularów i powiedział, ledwie ruszając dolną szczęką:
— Niech pan zostawi żołnierzy w spokoju, panie Setsju.
— Nie bój się, oberwał, — szepnął Morita,— a zrana słyszałem, że przywieziono listy.
Isjikawa Tokudzo, przezwany „studentem", był rzeczywiście kiedyś studentem w Tokio. Rodzicom brak było pieniędzy na jego utrzymanie i Isjikawa dostał się na dwa lata do kompanji karabinów maszynowych razem z chłopami



Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.


ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT


NIE ODWOŁUJĘ OFERT, PROSZĘ POWAŻNIE PODCHODZIĆ DO LICYTACJI