Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

SVENSSON - CZÓŁNEM PRZEZ MORZE 1927

23-01-2012, 13:38
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 15 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 2046242224
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 11   
Koniec: 22-01-2012 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

SPIS RZECZY


A Stl>-
1. Śmiały plan 5
2. Wiedzie się 15
3. Słoneczna podróż 26
4. Na Saltholmie 49
5. Dzikie owce i ich stróż 47
6. Czółno zniknęło bez śladu go
7. Otoczeni przez mewy. Dziwy morskiej głębiny . 72
8. Odwiedziny na nieruchomym okręcie 82
9. Walka z „rozbójnikami morskimi" 93

10. W ciemną noc na falach. Lądowanie w Szwecji . 110
11. Tajemnicze światełka 123
12. W szwedzkiej chacie leśnej. Dziwne zrządzenie
losu ■ • • - 135
13. Z Gustawem do Malmó. Przez cieśninę z powro¬
tem do Danji 149



1. Śmiały plan.


Pewnego dnia, na wiosnę, powiedziano nam w szkole: „Na przyszły tydzień będziecie mieć wolne." To też radość zapanowała powszechna, gdyż tylko w dniach wolnych od nauki mogliśmy urządzać dłuższe przejażdżki czółnem po pełnem morzu, albo wycieczki w olbrzymie lasy, leżące w okolicy Kopenhagi.
Zaraz po lekcjach pobiegłem do mego ma¬łego przyjaciela Waldemara, aby mu powiedzieć wesołą nowinę. Potem wyszliśmy razem na prze¬chadzkę.
Było cudne wiosenne południe. Poszliśmy przez miasto ku wybrzeżu morza, nad ulubiony Óresund. Morze, gładkie jak lustro, błyszczało w słońcu i mieniło się niby tęcza najpyszniej-szemi barwami: zielone i szafirowe, zmieszane ze srebrem i złotem.
Na rozległej powierzchni cichych wód widać było łodzie, z wesołemi chłopcami i dziewczętami, najczęściej w towarzystwie starszych; wśród nich przemykały się długie, wąskie łodzie wyścigowe,

kierowane przez silnych chłopców w czerwonych, niebieskich i białych trykotach. To wyścigowi wioślarze. Ich lekkie czółna pruły szybko, jak błyskawica, cichą toń, wyrzucając wysoko białą pianę.
Nieco dalej od brzegu, w cieśninie, krążyły setki łodzi żaglowych, małych i większych pa¬rowców. Ale tylko parowce posuwały się. Ża¬glowce, choć rozpięły wszystkie żagle, nie poru¬szały się z powodu ciszy. Wyglądały jak wielkie, białe mewy, kołyszące się w słońcu.
Poszliśmy aż nad sam brzeg i napawaliśmy się czarującym widokiem. Przed nami rozsłonecz-nione, pełne życia morze, niosące, nam łagod-dny, słony powiew, za nami wielkie duńskie lasy bukowe, okryte wiosenną zielenią.
Na brzegu, gdzie okiem sięgnąć, od skraju lasu aż do morza; domy w ogrodach, wille, let¬nie pałace bogatych rodzin kopenhaskich.
Zachwycałem się tym przepychem wiosny.
Im dłużej jednak patrzyłem na dalekie morze i wesołe życie na wodzie, tem bardziej zbierała mię chętka popłynąć też łódką, jak to często czy¬niłem w Islandji na fiordzie Eyja, otoczonym gó¬rami. 'Przypomniałem sobie rozmowę z kapita¬nem Foss na Okrągłej Wieży, zaraz po przybyciu do Kopenhagi.
Postanowiłem sobie wtedy stanowczo prze¬płynąć kiedyś łódką cieśninę.aż do Szwecji.

Wprawdzie kapitan odradzał mi, ale byłem teraz już starszy i silniejszy, miałem skończonych trzy¬naście lat i znałem się na żegludze. Teraz chyba pan Foss nie sprzeciwiałby się moim zamiarom.
Ach, jakby to było miło przepłynąć tak łodzią żaglową, albo i wiosłować aż do samej Szwecji!
Trzebaby pomówić o tem z Waldemarem. Może nawet pojedzie ze mną i będzie mi towa¬rzyszył, jak dawniej tak często mój braciszek, Manni.
Waldemar miał wprawdzie dopiero jedenaście lat, ale to nic nie szkodziło, bo był silnym, ener¬gicznym, roztropnym chłopakiem.
Podeszliśmy do pobliskiej ławeczki, skąd było widać morze, usiedliśmy i zapytałem:
— Wiesz, o czem teraz myślałem?
— Nie mam pojęcia, Nonni.
— Więc ci powiem. — Chcę coś zrobić! —
Coś wielkiego! — Chcę na przyszły tydzień,
w czasie wakacji, popłynąć łódką przez morze
aż do wybrzeża Szwecji!
Waldemar popatrzył na mnie ze zdziwie¬niem. — Stąd aż do Szwecji? — zawołał. — Czy ty myślisz o tem na serjo, Nonni?
— Całkiem poważnie i jeżelibyś chciał, mo¬
żesz mi towarzyszyć.
Oczy Waldemara błyszczały. Uważałem, że się mu mój zamiar podoba.
— Czy myślisz, żebyśmy to mogli zrobić?

— Ależ na pewno! Byłem już tyle razy na
morzu, chociaż jeszcze byłem młodszy i umiem
doskonale kierować łodzią.
— A umiesz obchodzić się z żaglami?
— O tak. Znam się na żeglowaniu, a także
umiem wiosłować.
— A wiesz, jaka szeroka jest cieśnina tu koło
Kopenhagi?
— Wiem; trochę więcej niż trzydzieści kilo¬
metrów. Byłoby to przy pomyślnym wietrze pięć
do sześciu godzin jazdy łódką.
— I przypuszczasz, że potrafimy całą tę drogę
tam i zpowrotem wiosłować, lub przepłynąć
przy pomocy żagli?
— Naturalnie, razem potrafimy. Pojedziesz?
— O, tak, Nonni, pojechałbym chętnie, ale
musielibyśmy się dobrze przygotować do drogi!
Prawda ?
— Rozumie się. Możemy zaraz dokładnie
wszystko obmyśleć. Jechałeś już kiedy stąd do
Szwecji?
Nieraz, ale zawsze tylko parowcem.
— Więc stanowczo musisz jechać, bo znasz
Szwecję.
— Dobrze, Nonni, pojadę!
— Ach, Waldemarze, jak to dobrze! Umiesz
po szwedzku? »
- Nie, ale kto mówi po duńsku," może się

ze Szwedami porozumieć. Przecie te języki takie podobne.
— Dobrze, a więc w porozumieniu się nie bę¬dzie trudności.
Aż skoczyłem z radości i stanąłem na ławce. Przysłoniwszy oczy ręką patrzyłem wdał na cie¬śninę.
Tam, za morzem, na samym końcu, musiało być wybrzeże Szwecji!
Wytężałem oczy i prostowałem się. Patrzyłem i patrzyłem. — Wielki okręt, który na pewno pły¬nął do Szwecji, wskazywał mi kierunek, gdzie musiał być jakiś port szwedzki. Nareszcie, daleko, daleko, na końcu potężnych wód, dostrzegłem ciemniejszą, ledwie dostrzegalną smugę na niebo¬skłonie.
To jest wybrzeże Szwecji! — powiedziałem sobie stanowczo. — Tak, ale Waldemar i kapitan Foss mieli słuszność: droga była daleka, strasznie daleka. Czy starczą nasze słabe siły, by tak da¬leko wiosłować?
I mnie ogarnęło zwątpienie. — Jeżeli na środku morza siły nas opuszczą, co się stanie z nami? — A jeśli jeszcze do tego zaskoczy nas burza albo mgła? — Albo wpadniemy na jaki niebezpieczny prąd? — Co wtedy będzie?
Były to poważne pytania, więc zawahałem się na chwilę. Ale pótern,,zawstydziłem się swojej

Y

lękliwości. Czyż silny, zdrowy chłopiec ma się bać takich drobnostek?
Ale co tara! myślałem, poco upatrywać tylko trudności? Jak się ma już trzynaście lat, trzeba móc pokonać takie przeszkody! Prócz wioseł bę¬dziemy mieli żagle, a jeśli tylko wiatr nie będzie całkiem niepomyślny, prędko przebędziemy te trzydzieści kilometrów. A gdyby nam się nawet coś złego przytrafiło, to wyratuje nas którykolwiek z okrętów, których tu tyle krąży.
Tak rozmyślałem, stojąc na ławce i patrząc na cel mych marzeń, dalekie szwedzkie wybrzeże.
Waldemar, siedzący na ławce, myślał, zdaje *się, także nad naszym planem. Nic nie mówił, ale gdym spojrzał na niego, zdawało mi się, że czytam w jego twarzy obawę i zniechęcenie. " Siadłem więc znów przy nim i rzekłem:
— Chyba nie boisz się, Waldemarze?
Odpowiedział trochę niepewnie: Jeżeli ty,
Nonni, nie boisz się, to i ja także nie.
— Ani troszkę się nie boję. Zobaczysz, jak
łatwo przepłyniemy.
Zauważyłem, że odwaga Waldemara zależała zupełnie od mojej. Dlatego postanowiłem stanow¬czo być śmiałym i Waldemarowi dodawać otuchy. Opowiadałem mu, jak nieraz jeździłem na wy¬cieczki łodzią w Islandji, o różnych przygodach, które mię spotykały, a wkońcu rzekłem:
— Musisz raz odbyć taką wycieczkę! To jest

wspaniałe! Stąd do Szwecji będzie łatwo. Ty znasz drogę. Jakaś dobra przystań też się znajdzie. Znasz wybrzeża Szwecji?
— Tak Nonni; koło MalmÓ znam; chodź;
pokażę ci!
Stanęliśmy obydwaj na ławce, Waldemar wska¬zał ręką na ciemną linję, którą przedtem ujrza¬łem i zapytał:
— Widzisz tam małe, czarne punkciki, wprost
na szwedzkiem wybrzeżu?
— Tak, zdaje mi się, że coś widzę.
— To jest Malmó — objaśnił. — Malmó to
ładne miasto. Tam musimy dopłynąć i tam wy¬
lądujemy.
— O, jak wspaniale, że tam jest piękne mia¬
sto!^ Możemy je zaraz zwiedzić! A dojazd do
Malmó dobry? Niema tam jakich niebezpiecznych
skał podwodnych w cieśninie?
— Nie, dla małych łódek jest bezpieczne;
tylko duże okręty nie wszędzie mogą przejechać.
W ciągu rozmowy zauważyłem na prawo, w pośrodku cieśniny miejsce, gdzie, jak mi się zdawało, drzewa wyrastały z wody. Lądu nie mo¬głem dojrzeć.
Wydało mi się to dziwnem. Zapytałem więc Waldemara, co to jest.
— To wyspa Saltholm — odpowiedział.
— Wyspa? — zawołałem. — A dlaczegóź
widać same tylko drzewa?

— Ziemi stąd nie można zobaczyć, Nonni, bo
jest tak nisko położona. Dlatego wydaje się, jak-
gdyby drzewa wyrastały z wody. Saltholm jest
zresztą malutką wysepką; za kilka minut można
ją przejść od brzegu do brzegu.
— To musi być maleńka wyspa, pewno tam
niedużo mieszka ludzi?
— Na Saltholm wogóle niema ludzi. Słysza¬
łem, źe tam są tylko małe, nie należące do nikogo,
stada owiec. Ale nie wiem na pewne, czy to prawda.
— Żeby to była prawda, Waldemarze! Wtedy
moglibyśmy wylądować na odludnej wyspie, jak
Robinson Crusoe! A jakby się nam chciało pić,
doilibyśmy owce i mielibyśmy pyszne mleko!
Waldemar patrzył na mnie zdumiony. Nie chciał wierzyć, źe owce można doić i że ich mleko można pić. Ale powiedziałem mu, źe w górach Islandji robiłem to już nieraz, a na Saltholm i jego nauczę.
Uwierzył wkońcu. Był nawet zachwycony, źe w podróży do Szwecji wylądujemy na małej, pu¬stej wysepce.
— A tak, to musimy koniecznie — powiedzia¬
łem. Potem skoczyłem z ławki na piasek, a Wal¬
demar za mną.
Uradowani pobiegliśmy na brzeg, gdzie drobne fale, tuź przed naszemi nogami, lekko uderzały o piasek. Rzekłem do Waldemara:
— Jakże zachęcająco wygląda morze! Szkoda,
źe nie możemy zaraz popłynąć!

.*


— Gdybyśmy mieli łódź — zauważył.
— Właśnie o tem myślałem.
Skąd wziąć odpowiednie czółno? To była pierw¬sza i najważniejsza sprawa.
Spojrzałem pytająco na Waldemara. Malec wiedział co zrobić.
— O łódkę najłatwiej, 'Nonni, — twierdził. —
W przystani wszędzie tyle łódek. Naprzykład na
kanale Holmensa, koło którego przechodzisz do
szkoły, tam jest dość łódek do wynajęcia!
— Dla chłopców w naszym wieku także?
— Naturalnie, każdy może wynająć. Chłopcy,
którzy tam po morzu wiosłują, prawie wszyscy
mają łódki z kanału Holmensa.
— W takim razie byłbym za tem, abyśmy'
zaraz tam poszli i oglądnęli łódki. Do takiej da¬
lekiej drogi nie każda się nadaje, musi być bardzo
dobra!
Waldemar zgodził się natychmiast: wróciliśmy więc jak najspieszniej do miasta, aby zawczasu zamówić sobie czółno w kanale Holmensa.
Po drodze rozprawialiśmy dalej o zamierzonej wycieczce.
Łódź dostaniemy łatwo, tego Waldemar był pewien. — Trzeba^nam jednak jeszcze wielu rze¬czy — mówiłem. Musimy mieć kilka wędek do łowienia ryb, mały kociołek i maszynkę spirytu¬sową, ażeby ryby smażyć. To pyszna rzecz, Wal-

demarze, ryby prosto z wody! Jak sądzisz, dosta¬niemy to wszystko?
— Naturalnie, maszynka spirytusowa jest u nas
w domu, a wędki mam także.
— Znakomicie! Możemy mianowicie znaleźć
się w takiem położeniu, że jedzenie będziemy
musieli dobywać wprost z morza. W tak dalekiej
podróży niejedno może nas spotkać. Dlatego by¬
łoby dobrze, gdybyśmy mogli mieć także mały
rewolwer.
— Rewolwer? wołał Waldemar ze strachem. —
Pocóź nam rewolwer, Nonni?
—. Kto wie, może trzeba się będzie bronić. Waldemar zamyślił się jakoś, więc pospieszy¬łem uspokoić go.
— Nie trzeba tego brać poważnie. Myślałem
tylko o takim rewolwerze dla zabawy, z ślepemi
nabojami, bez kul. Chodzi tylko o to, żeby strze¬
lał głośno, jak prawdziwy rewolwer, żeby można
było nim kogo nastraszyć. Może nam być potrzeb¬
nym na morzu, albo na Saltholm. Skądby taki
rewolwer wytrzasnąć?
— Nie mam pojęcia. Ale czekaj; u nas w kla¬
sie ma ktoś rewolwer. Może mi pożyczy, jeżeli
mu dam trochę pieniędzy, albo mu co za to kupię.
Doradziłem Waldemarowi, żeby mu kupił cia¬stek z kremem.
— Prawda, Nonni, tak zrobię 1 Wtedy z pew¬
nością mi pożyczy!

Tak więc i ta rzecz była załatwiona. Potrzebne ?-środki żywności mogliśmy sobie sami przygoto¬wać. Pozostawała więc jedyna troska: czółno!
— Na kanale Holmensa łodzi poddostatkiem — twierdził wciąż Waldemar. Mieliśmy się zaraz o tem przekonać, czy się nam poszczęści, bo wła¬śnie stanęliśmy nad kanałem Holmensa.


WIELKOŚĆ 18,5X12,5CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA Z NALEPIONĄ ORYGINALNĄ PRZEDNIĄ OKŁADKĄ,LICZY 171 STRON,4 ILUSTRACJE.

STAN :OKŁADKA DB-,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE I PRZYBRUDZONE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .

WYDAWNICTWO KSIĘŻY JEZUITÓW KRAKÓW 1927.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE