STUDIOWEST COAST
wydawca: Sound Improvement
PŁYTA NOWA, W FOLII, JEWEL BOX+KSIĄŻECZKA
Czy to możliwe, by śródziemnomorski duch zmysłowych rytuałów i błogiej kontemplacji odżył w mroźnej Skandynawii? Skoro udało sie to dwie dekady temu w Manchesterze, dlaczego nie miałoby sie udac w Goteborgu? Pochodzący ze Szwecji muzycy Studio przypominają najlepsze tradycje tanecznego indie-popu.Psychodeliczne melodie i hipnotyczne rytmy, dubowe głebie i house’owy luz, chilloutowe rozleniwienie i sporo młodzieńczej gniewnej nonszalancji, a to wszystko wszystko ze szczyptą popowego aromatu: tak smakuje pigułka szczęścia na nerwowe czasy. Debiutancki album „West Coast“ szwedzkiego duetu Studio okrzyknięto arcydziełem, bo jako jeden z nielicznych krążków ostatnich lat, przypominając to, co w popowej spuściźnie najcenniejsze, równocześnie proponuje nową jakość. Wydany samodzielnie przez członków grupy – Dana Lissvika i Rasmusa Hagga - w założonej przez nich małej wytwornii Information, początkowo dostępny tylko w formie winylowej materiał z „West Coast“ stał sie internetową sensacją. Limitowana edycja kompaktowa – uzupełniona o wczesne single – na rynku szwedzkim dostępna była pod tytułym „Yearbook 1“ i wyprzedana w niedługim czasie, dziś jest kolekcjonerskim skarbem. Szersze uznanie Studio przyniosła dopiero międzynarodowa edycja „West Coast“ - zyskując najwyższe oceny m.in w internetowych serwisach Pitchforkmedia czy Stylus. Nareszcie trafia też na rynek polski.Dan i Rasmus choć działają we dwójkę, potrafią zabrzmieć jak epicka gitarowo-elektroniczna orkiestra, a ich płyta gwarantuje bogactwo wrażeń znacznie bardziej intensywnych niż kilkanaście wizyt w noworockowym muzeum.Pochodzący z Goteborga muzycy są mistrzami ożywiania starych dźwięków w nowoczesnej formie wielobarwnego kolażu. Pierwsze spotkanie z nimi pozostawia w glowie kilka chwytliwych motywów i dobry break zapętlone w kilkuminutowe mantry. Jednak to prostota pozorna. Kolejne wizyty na mitycznym „zachodnim wybrzeżu“ są bowiem gwarancją wielotygodniowego olśnienia i odkrywania pod atrakcyjną melodyczną powierzchnią, coraz to głębszych dźwiekowych tajemnic . Ktoś napisał, ze podczas gdy młode zespoły grają jakby ktoś przebrał ich w stare, przepocone ciuchy zdjęte ze ścian Hard Rock Cafe, Studio brzmią jak stare bandy na nowych dopalaczach. „Nowofalowy-pop na haju“ to jednak w stosunku Szwedow określenie tyleż nobilitujące, co niesprawiedliwe. Ich metoda to bowiem coś więcej niż posmodernistyczna ukladanka i pastiszowe wprawki - Studio wykorzystując nowoczesne techniki studyjne przede wszystkim szukają w muzyce transgresyjnej mocy. Na „West Coast“ oczarowuje akwatyczna poświata, wciąga dekadencka aura błogości zmącona niezdrową ekscytacją, obezwładniają: rytmiczna cyrkulacja motywów i dobiegające z głebin harmoniczne echa. Zapożyczenia z popowego archiwum to zaledwie pretekst do psychodelicznej egzotycznej przygody. To prawda, że Szwedzi potrafią stworzyć migotliwy dźwiekowy senas na bazie kaźdego popowego kawałka - świadczy o tym choćby ich niezwykły remiks „2 Hearts“ Kylie“. Sami – oprócz miłości do popowej klasyki, muzyki z manchesterskiej Factory i , jak mówią, „nordic space disco“, wskazują jednak na inspiracje klasyką dubu i Krautrocka, ale też muzyką hinduską i afrobeatem. Z braku lepszych pomysłów dziennikarze uknuli przy okazji ich debiutu termin „new balearic“, co oznacza tyle, ze melodyjne gitarowe linie i subtelne beaty wracają tu w hipnotycznym porządku morskich fal. „West Coast“ to oszałamiająca feeria barw, orgia korzennych zapachów, szaleństwo polirytmii. Inicjacja w tajemnicze zaświaty. Podróż „out there“. Tak zatytułowany kawałek to popis nieskrepowanej wyobraźni Lissvika i Hagga – analogowe syntezatory współbrzmia tu z bajecznym motwyem gitary, reagge’owy puls zaś użyźnia rytmiczną konstrukcję niczym z nowojorskiego avant-disco. Szwedzi „łykają“ wszystko, co wprowadza w trans. Dzieki czemu szesnastominutowe „Out There“ działa tak sugestywnie i zdaje się trwać za krótko. Czas na „West Coast“ płynie bowiem niczym w gorączkowa malignie, czy może podczas podróży, z rodzaju tych, jakie odbywano w hippiesowskich komunach Haight Ashbury przed czterdziestoma laty czy w klubach Madchesteru dwie dekady temu. „West Coast“ to odyseja poza czas, daleko za granice nudnej codzienności. W inny wymiar popu.