witam na mojej aukcji
mam na sprzedaż książkę
Zbyszka Wąchały
" Sprzedałem swoje szczęście"
książka wydana kilka lat temu już dawno zniknęła z półek księgarni - więc nie ma co się zastanawiać gdyż nie wiadomo czy będzie jej reedycja
absolutnie największy bestseller na polskim rynku!
Dziesiątki akcji, fenomenalnych zdjęć wielkich ryb i to co nas wękarzy interesuje najbardziej - jak,kiedy,na co,przy jakiej pogodzie itd.....
Nie sposób tej książki właściwie zareklamować.
Często nieokrzesany literacko język, dokumentacja zdarzeń jak było, bez koloryzowania, żywe fakty - żadnej ściemy, jak powiedziałby autor ...
nie było takiej publikacji w historii wędkarstwa!
powinna znaleźć się w biblioteczce każdego szanującego się łowcy sumów i szczupaków - znakomita lektura na długie jesienno - zimowe wieczory!
dostępnych 30 sztuk
licytujesz 1 sztukę
fragment książki:
"Chyba każdy ma jakieś zainteresowania. Jedni są mistrzami szos, inni na lep łapią muchy skrupulatnie licząc w skomplikowanym programie komputerowym, sprytnie schwytane sztuki. Dla odmiany, w pewnym okresie miałem świra na punkcie łowienia w polskich słodkich zbiornikach wodnych, w zdecydowanej większości pospolitych drapieżnych ryb. Ze dwa lata przed rokiem dziewięćdziesiątym odkryłem i następnie zmodyfikowałem metodę łowienia ryb, nieco większych niż te przeciętne, o których marzy chyba każdy zdrowy wędkarz. Lata spędzone w różnych warunkach na łodzi, pogłębiały z roku na rok wiedzę o przechytrzeniu najbardziej czujnych, a przede wszystkim dużych okazów. Dziś brzmi to zarozumiale, ale proszę wybaczyć, już mi się nie chce. Złowiłem swoje i gdy ktoś prosi – na tyle ile mogę – pomogę. Już miałem swoje pięć minut i szczerze życzę wszystkim wędkarzom, by choć przez chwilę mieli to „szczęście”, co ja. By poczuli, jak przez kilka godzin pręży się i trzeszczy wędka pod naporem broniącej się wielkiej ryby, jak wędkarzowi serce podchodzi do gardła w obawie przed stratą wielkiej ryby i czy przypadkiem holowany gigant nie wciągnie go do wody wraz ze słupem telegraficznym, do którego profilaktycznie przycumował wędkarz.
Sam nie uważam się za mistrza, a osiągnięcia zawdzięczam swoim doświadczeniom w połączeniu ze skonstruowanym przez samego siebie woblerem, lawirującym na granicy jego czynności. Dzięki specyficznej konstrukcji udało mi się pokonać różne przeszkody, które często prześladują nieświadomego wędkarza. Nie każdy wie, ale tę przynętę prowadzę bardzo wolno i często błędnie traktowana nie spełnia nadmiernych oczekiwań. Proszę mi wierzyć, trudno jest każdego wędkarza uświadamiać i uczyć jak wiązać haczyk. Jedynie mogę podpowiedzieć, „jak to się robi”. Na mój nos i praktyczne doświadczenia każdy wzór, kolor czy pracę przynęty tak zrobię, by głównie łowić opasłe drapieżniki. W dokumentalnych materiałach, które prezentuję w dalszej części, taka przynęta wyraźnie spełnia moje oczekiwania. Ale lojalnie ostrzegam, jeśli nie umiesz wiązać haczyka, jeśli stojąc przed lustrem szczerze potrafisz przyznać się, że masz słabe pojęcie o łowieniu ryb, wybij sobie z głowy łowienie na te woblery.
Nie mniej zapraszam wszystkich do obejrzenia kilku fotografii.
DOSTOSOWANIE
Jeziora: po wieloletnim wędkowaniu na jeziorach, łowieniu niemałych ilości dużych ryb oraz tych mniejszych i logicznie rzecz biorąc całkiem małych doszedłem do wniosku, że budowa moich woblerów ma charakteryzować się wyjątkową, bardzo agresywną pracą. By zdecydowanie wibrując i bez żadnej niekontrolowanej czkawki pokonywały żądane głębokie partie wody. Dlatego stery są maksymalnie duże w stosunku do wyważenia, do wielkości korpusu i wagi całej przynęty. Bardzo często przekraczają połowę długości przynęty. Można rzec, że dopiero wszystkie elementy doświadczalnie dopasowane na pograniczu możliwości dają żądany efekt. Efekt, który sprawdza mi się przez wiele lat, niemalże w stu procentach.