Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

SKIBA -PARYŻANIN KARTKA Z KRONIKI PARAFIALNEJ 1913

16-01-2012, 18:08
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 35 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 2029590758
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 8   
Koniec: 13-01-2012 19:50:00

Dodatkowe informacje:
Opis niedostępny...
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

Władysław Sabowski ps. "Wołody Skiba", "Bolesław Bolesny", "Omikron" (ur. 29 marca 1837 w Warszawie, zm. 19 marca 1888 tamże) – polski poeta, pisarz, dramatopisarz, dziennikarz i tłumacz.

Urodził się w rodzinie urzędników. Absolwent budownictwa Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie. Współpracował z konspiracyjnymi pismami powstańczymi, był publicystą "Strażnicy" i redaktorem "Prawdy". Referent prasowy Rządu Narodowego. Pod koniec powstania styczniowego wyemigrował. Redaktor "Ojczyzny", w Brukseli od października roku 1864 wydawał pismo "Wytrwałość". Mieszkał także we Francji. W 1869 powrócił do Polski i osiadł w Krakowie. Od roku 1873 pracował w redakcji "Kraju". Założył dziennik "Kurier Krakowski" i dalej współpracował z wieloma pismami. W 1883 zamieszkał z powrotem w Warszawie. W latach 1[zasłonięte]884-18 redaktor naczelny "Kuriera Warszawskiego", następnie "Kuriera Codziennego".


Twórczość:


* 1859 - Wieczorek u kasjerowej
* 1860 - Ziarna i plewy
* 1867 - Samobójca
* 1867 - Igła i pióro
* 1868 - Na gorącym uczynku
* 1871 - Kręte drogi
* 1871 - Józef Hauke-Bosak (biografia)
* 1873 - Niepodobni (drugie wydanie w 1886 nosiło tytuł Na paryskim bruku)
* 1874 - Córka gajowego
* 1884 - Siedmioletnie wojny
* 1884 - Grzesiu
* 1888 - Nad poziomy


I.
,,Ej! ty na szybkim koniu* gdzie pędzisz, kozacze?..."


Tak rozpoczął swój poemat Malczewski, tak i my dla efektu mamy prawo zacząć, chociaż Wasyl, który właśnie na stacyi kolejowej Borki Wielkie dosiadł konia i puścił się w drogę ku Narajówce, a więc w stronę połu-dniowo-wschodnią, może tylko rysami twarzy,alenie ubra¬niem, nieco przypominał kozaka, a zresztą nie miał ani konia bardzo szybkiego, ani tak znów na nim nie pędził.
Bądźcobądź, czy koń z większym, czy z mniejszym postępowral pośpiechem, podróż Wasyla miała prawo na¬zywać się szybką, gdyż była dalszym ciągiem i dokończe¬niem wędrówki iskry elektrycznej z ulicy Kopernika we Lwowie do Narajówki na Podolu galicyjskiem.
Wasyl pełnił tym razem z amatorstwa obowiązek posłańca telegraficznego i wiózł z sobą starannie ukryty w zanadrzu zwitek papieru, na którego zewnętrzne] stre-nie przyklejony był wązki pasek, z wydrukowanymi nie¬bieską farbą, za pomocą przyrządu Hughuesa, bez wszel¬kich akcentów, bo te w telegrafii nie uchodzą, wyrazami: ,,Horenski, Narajowka".

Co się tam znajdowało wewnątrz tego zwitku, mało to obchodziło Wasyla. Dla niego głównie interesującym
był dopisek z urzędu, umieszczony również na zewnętrz¬nej stronie: „posłańcowi należy się 50 centów". Dla tego dopisku jedynie Wasyl, niebardzo podobny do kozaka, na koniu niebardzo podobnym do szybkiego, podjął się, na propozycyę urzędnika stacyjnego, wycieczki do Nara-jówki, do której osobiście nie miał żadnego interesu, ale do której drogę znał doskonale.
Ujechawszy około pół mili, Wasyl ujrzał zdaleka ła¬dny, niestary i dosyć z pańska wyglądający dwór w Na-rajówce, poza którym'widać było szereg porządnych za¬budowań gospodarskich, a z drugiej ogród wielki, obfity w drzewa cieniste i starannie utrzymywany.
Dwór ten, zabudowania i ogród pięknie się rysowały na tle malowniczej ziemi podolskiej.
Przemówiwszy do konia kilka zachęcających wyra¬zów, wjakiemś zrozumiałem dla niegoa z samych wykrzy¬kników złożonem narzeczu, Wasyl szybko stanął przed dworem.
Domyślono się w nim widać posłańca, bo jeden ze służących wyszedł naprzeciw niemu.
— A z wielki?—zapytał.
— Z Borkiw, wid telegrafu—odpowiedział Wasyl,
dobywając z zanadrza tajemnicze pismo.
Służący spojrzał na adres i zaniósł telegram panu.
Właścicielem Narajówki był pan Cezary Horyński, telegram, był adresowany do niego.
Pomimo wielkiego rozpowszechnienia telegrafii- w na¬szych czasach, nie wszędzie jeszcze depesza telegraficzna jest pospolitem, codziennem zjawiskiem. Bywają parafie,



w których pojawienie się posłańca z telegramem przyjmo¬wane jest z pewnem wzruszeniem. Elektryczność rzadko nawiedza te zacisza i gdy się pojawi, najczęściej niewesołe przynosi nowiny. Spada iskrą bez drutu i zapala słomianą strzechę, spływa po drucie i zawiadamia o śmierci, albo o chorobie osoby oddalonej a drogiej.
Pan Cezary Horyński, człowiek już niemłody, mogą¬cy mieć lat około pięćdziesięciu, silnie zbudowany, zdrów, ogorzały, jak większa część naszej szlachty, prowadzącej czynne życie na wsi i nie bawiącej się w sybarytów i wiel¬kich panów, z wyrazem dobroduszności w pełnej, okrągłej twarzy, z ruchliwemi oczyma, wielkimi wąsami i krótko strzyżonym włosem, należał także do tych, co jeszcze przy odbieraniu telegramu doznają pewnego wzruszenia.
Cokolwiek się tam mieścić mogło na tej tajemniczej, zaklejonej pieczęcią urzędową karcie, zawsze było to coś niespodziewanego, a pan Cezary nie lubił niespodzianek, które w życiu sprawiają zamęt i bieg jego regularny z utar¬tej wyrzucają kolei.
Ważył telegram przez chwil kilka w ręku, jakby chciał z wagi jego treść odgadnąć; nareszcie zdecydował się, roz¬darł pieczątkę przyklejoną, poniósł pismo do oczu i wpa¬trywał się w nie przez chwilę.
Niewiele jednak dowiedział się z tego przeglądu.
Telegram był zredagowany po francusku, a pan Ce¬zary, chociaż należał do inteligencyi okolicznej i chociaż obracał się w sferach wyższego obywatelstwa, w których Francuz mógłby być jak u siebie w domu, nie był zupełnie *eg° języka świadomy, co niechaj mu nie będzie za stra¬szną winę poczytanem, wiadomo bowiem, że umiejęt¬ność wyrażania się obcą mową niekoniecznie jest

już wyższego ukształeenia i zdrowego rozumu baro¬metrem.
— Śmieszna historya, ale gniewa zamiast bawić!—
rzekł półgłosem łatwo zapalny a jeszcze łatwiej stygnący
pan Cezary, z widocznym gniewem—skąd temu jegomo¬
ści przyszła francuszczyzna do głowy?... Sprawa musi być
pilna, kiedy telegrafuje, gdyby mu nie było pilno, toby
napisałlist... Ale doskonale się wybrał!... Jestem sam w do¬
mu, parle franse nic umiem, a bab, jak na złość, z miasta
nie widać!...
Włożył okulary, popatrzył jeszcze, ale wpatrywanie się ani o krok dalej nie posuwało sprawy.
Nagle pan Cezary, odwróciwszy wzrok od telegramu, spotkał oczyma służącego, który po oddaniu telegramu stał jeszcze, czekając znaku do odejścia.
—- Słuchaj-no, Kajetanie-—rzekł—to dobrze, że mi się przypomniało... ty podobno byłeś za granicą?
— Tak, proszę jaśnie pana—odpowiedział sługa—ro¬
bił ta człowiek różne historye... był niby na wojnie, a po¬
tem dostał się za granicę... Tam człowieka odstawili do
Krakowa, potem do Hołomuńca, a potem do Meksyka,
za morze. W Meksyku źle się działo, proszę jaśnie pa¬
na, ale jakoś, Bogu dzięki, człowiek nie zginął i dostał się
do Paryża.
— Byłeś w Paryżu?
— Było się przez sześć lat, jaśnie panie.
— I umiesz po francusku?
— Umie się, jaśnie panie... Wuj, mosje, że pe parle
franse... wuj! że pe!...-—odpowiedział Kajetan.
— A to wybornie się złożyło!—rzekł z zadowoleniem
pan Hoiyński-—kiedy tak, to masz, przeczytaj!

Kajetan w pierwszej chwili machinalnie wyciągnął rękę po telegram, ale ją nagle cofnął, nie biorąc podane¬go papieru.
■— Ja myślałem—rzekł—że jaśnie pan tylko o gada¬nie pytał. We Francyi, proszę jaśnie pana, gadało się du¬żo, ale nie czytało się nic.
Pan Cezary wybuchnął gniewem.
—- Masz tobie! to ciemięga! nic umie czytać!—za¬wołał.
Pomysłowy Kajetan ośmielił się podać sposób omi¬nięcia tej trudności.
—- Byłaby na to rada, jaśnie panie—bąknął.
— Ciekawym jaka?—zapytał pan Cezary.
—- Gdyby tak jaśnie pan przeczytał, Lo się zaraz po¬wie, co znaczy każde słowo—poddał ostrożnie sługa.
Pan Horyński znalazł się trochę w trudnem położe¬niu. Wstyd mu było przyznać się przed służącym, że po francusku czyLać nie umie. Człowiek nie o świecony mógł¬by to dziwnie zrozumieć, a tymczasem pan Cezary z całej francuszczyzny wiedział tylko tyle, że się nie tak czyLa, jak napisane. Ba! ale znowu Kajetan, który czytać nie umiał, nie mógł wiedzieć o Lym sekrecie.
Pomyślał sobie zatem pan Cezary:
— Cóż to szkodzi? Czytajmy jak się da.
I podniósłszy telegram do oczu, zaczął sylabizować jak po polsku z telegramu, w którym, jak to zazwyczaj bywa w telegramach drukowanych za pomocą przyrządu Hughuesa, znaki pisarskie miały swój odrębny system, krzyżykowy, gwiazdkowy i kropkowy, akcentów nad głos¬kami i pod głoskami nie było wcale, a wyrazy rozpadały się nieraz w środku najnicpotrzebniej, ażeby się dalej

trochę zlewać w jeden, tam, gdzie również tego nie było
potrzeba.
— „Jar riue"—przesylaibzował pan Horyński—no,
gadajże, co to jest „jar rive?"
Kajetan powtórzył ten wyraz, czy te wyrazy ze zdzi¬wieniem, po swojemu, z pewną modyfikacyą brzmienia jednej samogłoski:
— Jarywe?...
Zaczął się zastanawiać, szukać w pamięci, ale napró-
żno.
— Nieszczęście, proszę jaśnie pana—-rzekł—tego wła¬
śnie się zapomniało!...
— Tego właśnie!...—krzyknął z gniewem pan Horyń¬
ski—tego właśnie!... Niechże cię piorun spali z twoją fran¬
cuszczyzną!..
Umysł Kajetana nie próżnował podczas tej gniew¬nej admonicyi. Szukając jeszcze ciągle w pamięci, były żołnierz meksykański powtarzał w myśli zagadkowe sło¬wa, modyfikując je rozmaicie;
— Jarywe... rywe... arywe...
Gdy wpadł na ostatnią kombinacyę, ucieszył się, jak Archimedes, gdy odkrył ciężar gaLunkowy.
— Jest, jaśnie panie, jest!...—-zawołał-—-jaśnie pan
daruje... tak dawno nie było się we Francyi, że człowieko¬
wi trochę w}rwictrzało z głowy. Ale jest, jest!... przypo¬
mniało się!... Arywe to znaczy: zbliż się tutaj, przychodź,
przyjedź!... Tak jest, proszę jaśnie pana, aryweto znaczy:
przyjeżdżaj.
—- Hm! przyjeżdżaj!...—pomyślał sobie pan Cezary— to coś nowego! Zamiast sam tu przyjechać, wzywa mnie do siebie. Ciekawym, co dalej będzie.

I spojrzawszy znowu w telegram, zagadnął:
— A cóż znacz)' cesoirt
Naturalnie ces było wymówione tak, jak w wyrazie proces, a oi brzmiało, jak gdyby było w zbroi.
Kajetan wzruszył ramionami i milczał zaambarasowa-
Pan Horyński wybuchnął znowu:
— Zjadłeś starego dyabła z twoją francuszczyzną!
Więc nie wiesz, co znaczy cesoir?...
Kajetan znowu używał tego samego sposobu, który poprzednio okazał się tak skutecznym.
—■ Cesoir... cezoir... cezory—powtarzał w myśli.
Sposób i tym razem nie zawiódł.
— Cezoir to Cezary, imię jaśnie pana—zawołał na¬
gle.
Pan Horyński uśmiechnął się. Śmiesznem mu się wy¬dało, że Francuzi Cezarego przechrzcili na Cesoira.
Wiedział już dwa wyrazy, a te mu szereg myśli na¬sunęły.
— AVzywa mnie do siebie... nic nazywa mnie panem,
lecz po imieniu... widać jakiś przyjaciel... ktoś, co ma pra¬
wo do takiej zażyłości. Może jest chory, może potrzebny,
sam przyjechać nie może, czeka na mnie... No i ja byłbym
nic nie wiedział, gdyby nie Kajetan, który przypadkiem...
Nie dokończył myśli. Należał do ludzi, którzy mają zwyczaj decydować się szybko, ażeby potem również szyb¬ko zmienić decyzyę, ale z toku jego myśli widzimy, że ser¬ce miał dobre i czułe na cudzą niedolę.
— Każ zakładać konie!—zawołał na Kajetana, zapo¬
minając o dalszym ciągu telegramu.
Służbista Kajetan zwrócił się ku drzwiom.

— Zaraz! zaczekaj!—zatrzymał go pan Horyński—
trzeba się wprzód dowiedzieć, gdzie mieszka, gdzie na mnie
czeka, jak się nazywa... „A Borki"... no, to sam rozu¬
miem—-mówił, patrząc w telegram—Borki, stac}ra kolei,
niedaleko stąd... Ale cóż tu stoi dalej?... „Enwo jezle
schewa uks!'.. Wiesz, co to jest, Kajetanie?
Kajetanowi te cztery słowa może trochę lepiej przy¬pominały język meksykański, niż francuski.
— Jaśnie pan znowu gniewać się będzie-—rzekł nie¬
śmiało—choć iść na stracenie, nie wie się nic.
Pan Horyński jednak tym razem nie rozgniewał się wcale. Mimo zapalczywości, podobnej do słomianego og¬nia, był to człowiek dobry z kościami. Przewidywanie, że się rozgniewa, rozbrajało go zawsze.
— Mniejsza o to!—rzekł—podpis wytłómaczy nam
wszystko. Przecież na końcu musiałdodać, jaksięnazywa.
Rzucił okiem na ostatnie wyrazy i przeczytał:
— „Wotreneweu Francojs"... Wotreneweu naturalnie
nazwisko, ale co znaczy Francojs?... Kajetanie! co to jest
Francojs?
Kajetan, ośmielony tem, że poprzednie interpretacye tak dobrze mu się powiodły, odpowiedział z całą pewno¬ścią:
—■ Francojs to Francuz, proszę jaśnie pana!
Teraz dopiero pan Horyński wybuchł naprawdę.
— A to sowizdrzał j akiś!—zawołał, gniotąc telegram-—
tylko Francuz może się na coś podobnego odważyć!... Nie
znam go, nie słyszałem o nim, z żadnymi Francuzami nie
mam styczności... Jakiś Wotrenewa, obieżyświat francu¬
ski, i on sobie myśli, że ja nie wiedzieć poco, może dla ja¬
kiegoś żarciku, będę jechał do Borków, z wizytą do takie-

go wiercipięty! Jeszcze tego brakowało!...
Podarł telegram i rzucił z paśyą na podłogę.
— Niechże sebie poczeka!—rzekł.
Zaczął się przechadzać po pokoju wielkimi krokami, wzburzony.
Kajetan tymczasem przebierał starannie szczątki te¬legramu, żeby nie zaśmiecały pokoju.
— Kajetanie.!—zawołał nagle pan Horyński.
— Słucham jaśnie pana-—wyprostował się sługa.
— Każ wyprzęgać... niech licho porwie Francuza!...
No, czegóż stoisz... Ruszaj!
— Kiedy się jeszcze nie zaprzęgło, proszę jaśnie pa¬
na—odpowiedział Kajetan.
Pan Horyński nie słuchał odpowiedzi. Chodził po po¬koju, rzucał się, mruczał pod nosem.
Gdyby kto podsłuchał jego mruczenie, toby się z nie¬go złożył mniej więcej następujący monolog:
—■ Niech sobie czeka do rana, Francuz jeden!... Taka mu droga do mnie, jak mnie do niego!... Po jakiemubym gadał z tym rarogiem?
Rzucił znów okiem na pokój i spostrzegł, że były żoł¬nierz meksykański stał nieporuszony na miejscu.
— Nie jadę!... zrozumiałeś? Ruszaj!
Kajetan znowu zwrócił się ku drzwiom, ale panu Ce¬zaremu nagła myśl przyszła i zawołał za nim:
— Zaczekaj, wróć się!... Siądziesz na konia i poje¬
dziesz do Borków. Dowiesz się o tego Wandermura i przy¬
patrzysz mu się, jak wygląda... Możesz się z nim rozmówić,
kiedy umiesz po francusku... Ruszaj!
Nim Kajetan doszedł do drzwi, postanowienie szyb¬ko decydującego się pana Cezarego nowej uległo zmianie.

— Zaczekaj-no, wróć się jeszcze!?-—krzyknął—nie
pojedziesz konno, lecz wózkiem.
—■ Dobrze, proszę jaśnie pana—odparł Kajetan, chwilę tylko się zatrzymawszy i chcąc iść dalej.
1— Czekajżc, gdzie się wleczesz?—burczał pan Ho¬ry ński.
— Jedzie się do Borków wózkiem, z rozkazu ja¬
śnie pana—usprawiedliwił się sługa.
— Dobrze, lecz naprzód posłuchaj, co ci kładę w u-
szy!... Jak znajdziesz tego Francuza, to go przywieź żyw¬
cem, czy umarłego. Słyszałeś, masz go przywieźć konie¬
cznie, choćbyś miał związać albo w dyby okuć!...
—- Zrozumiało się, jaśnie panie.
Tym razem nie zatrzymywany już wcale Kajetan wyszedł, a pan Cezary zaczął się zastanawiać nad wyda¬nym rozkazem.
■—■ Tak będzie najlepiej—mówił do siebie — niech tu przyjedzie i niech się tu wytłómaczy, czego chciał, co go ośmieliło wzywać mnie... Chociaż — dodał po chwili-— może to jaki awanturnik, zawadyaka, pojedynkowiez... może być skandal, kłótnia i co mi po tcm?... Ot, najlepiej byłoby...
Spojrzał na miejsce, w którem przed chwilą stał Ka¬jetan—tłómacza telegramu już nie było. Pobiegł do okna, wyjrzał. Były żołnierz meksykański wsiadał już do za¬przężonego wózka.
Nim pan Horyński zdążył otworzyć okno i zawołać, Kajetan zaciął konia i odjechał.
Nie w smak to poszło panu Cezaremu, ale mimo, że szybkim był zwykle do decyzyi, gonić odjeżdżającego nie

kazał, lecz przyjął fait accompli z rezygnacją mężów sta¬nu na wielkiej arenie świata.
— Stało się—rzekł do siebie—zawsze ze mnie tak
gorączka! Co pomyślę, to wykonywam zaraz, a potem z t e
go bywają ambarasy i kłopoty.
Pan Horyński miewał często o sobie to przekonanie, że jest w gorącej wodzie kąpany i że puls jego uderza najmniej sto pięćdziesiąt razy na minutę. Nic dziwnego, że tak sądził, skoro tak sądzili wszyscy, którzy go zoba¬czyli po raz pierwszy. Ale kto już rozpoczął ową beczkę soli, którą zjeść potrzeba, aby poznać człowieka, ten przychodził do innego zupełnie przekonania.
Niedługo się też marLwił swem postępowaniem pan Cezary. Naturalnem następstwem jego usposobienia było, że zwykł był pocieszać się prędko.
— Ech! co ma być, niech będzie!—powiedział sobie
na pociechę—ten musje Wandermoro może się obrazi,
jeżeli Kajetan dosłownie spełni instrukcyę i gwałtem go tu
przywiezie. Ale co tam! Bierz dyabli obieżyświata! Niech
pozna Francuzina polskiego szlachcica... nie dam mu się
przecież zjeść w kaszy!


WIELKOŚĆ 19X13CM,TWARDA OKŁADKA,LICZY 176 STRON.

STAN :OKŁADKA DB/DB+,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB+/BDB- .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .

WYDAWNICTWO GEBETHNER I WOLF WARSZAWA 1913.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE