Władysław Sabowski ps. "Wołody Skiba", "Bolesław Bolesny", "Omikron" (ur. 29 marca 1837 w Warszawie, zm. 19 marca 1888 tamże) – polski poeta, pisarz, dramatopisarz, dziennikarz i tłumacz.
Urodził się w rodzinie urzędników. Absolwent budownictwa Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie. Współpracował z konspiracyjnymi pismami powstańczymi, był publicystą "Strażnicy" i redaktorem "Prawdy". Referent prasowy Rządu Narodowego. Pod koniec powstania styczniowego wyemigrował. Redaktor "Ojczyzny", w Brukseli od października roku 1864 wydawał pismo "Wytrwałość". Mieszkał także we Francji. W 1869 powrócił do Polski i osiadł w Krakowie. Od roku 1873 pracował w redakcji "Kraju". Założył dziennik "Kurier Krakowski" i dalej współpracował z wieloma pismami. W 1883 zamieszkał z powrotem w Warszawie. W latach 1
[zasłonięte]884-18 redaktor naczelny "Kuriera Warszawskiego", następnie "Kuriera Codziennego".
Twórczość:
* 1859 - Wieczorek u kasjerowej
* 1860 - Ziarna i plewy
* 1867 - Samobójca
* 1867 - Igła i pióro
* 1868 - Na gorącym uczynku
* 1871 - Kręte drogi
* 1871 - Józef Hauke-Bosak (biografia)
* 1873 - Niepodobni (drugie wydanie w 1886 nosiło tytuł Na paryskim bruku)
* 1874 - Córka gajowego
* 1884 - Siedmioletnie wojny
* 1884 - Grzesiu
* 1888 - Nad poziomy
I ROZDZIAŁ.
W okolicy Krakowa, ale w odległości paro milowej od tej starej stolicy, w obrębi© tak zwanego Wielkiego Księstwa- Krakowskiego, w malowniczem otoczeniu li¬ściastych lasów, na szeregu niewielkich lecz wdzięcznie grupujących się pagórków, wije się długim szlakiem wieś Żółta.
Nieco na uboczu od wsi, wcale porządnie zabudo¬wanej, leży djwór ożyli dom właściciela, otoczony c gro¬dem, którego rozłożyste, dęby rzucają raiły; cień na pię¬kną,1 choć nie okazałą budowlę. Opodal, w większem tro¬chę niż zwykle oddaleniu od dworu, budynki gospodar¬skie, ustawione w czworobok, adają się stanowić całość osobną.
Zdaleka i dwór i zabudowania, mile przedstawiają się
oku; znać, że wszystkie to budynki wznosił ktoś, któ¬
remu szło nietylko o> praktyczny pożytek i wygodę, ale
także o pewne zadowolenie dla oka. Zbliżywszy się je¬
dnak bardziej i przybywszy na miejsce, nietrudno do-
strzedz śladów pewnego opuszczienia i braku. pańskie¬
go oka. i !■ i ;■ M "| ! "~' f^
■■■ Bo też rzeczy wiście, w pierwszych latach .po wde-
leniu wolnego niegdyś i niepodległego miasta Krakowa wraz z okręgiem do monarchii austryackiej i po wykre¬śleniu z listy państw europejskich najjaśniejszej a ściśle neutralnej rzeczy pospolitej, oraz po przejściu groźnej za¬wieruchy politycznej, jaka następnie- nad całą Europą szalała, dwór w Żółtej rzadko "widywał pod swoim dachem dziedzica tej wioski.
Nie dlatego jednak, broń Boże, żeby go owa 'Zawie¬rucha polityczna wirem swoim porwała i. gdzieś aż na krańce świata zaniosła.
Dziedzic Żółtej, człowiek jeszcze wcale młody i do¬piero pnaed1 kilku laty przez, śmierć ojca, ś. p. Frospera Przy cieński ego, jednego z senatorów raec&ypospolitej, usamodzielniony, należał do tych obywateli, którzy prawie najpierwsi !z nowym porządkiem rzisczy się pogodzili i jako słoneczniki zwrócili się ku promieniom nowego słońca, jakie dla byłej republiki zajaśniało w "Wiedniu.
Pan Tadeusz Frzycieński i jeszcze dwóch czy trzech' innych stanowili, w Krakowskiem drugą edycyę ,.pierw¬szych Ga-licyn.n", jacy się po r. 1772-im zjawiać zaczęli, w oderwanej od wspólnego pnia prowincyi.
Rozstał się on % marzeniami bardzo prędko, a raczej nie miał ich nigdy, oprócz, inioże jednegio: żyć wygodnie* i wesoło, a majątku nie uszczuplać, ale, jeśli się da, przysporzyć.
Ta ostatnia strona tendeiicyi pana Tadeusza Przy.cień-skiego dawałaby mu prawo do zaszczytnego tytułu „po¬żytecznego dla kraju obywatela" i zwolennika „pracy organicznej", gdyby wogóle teorya. „pracy organicznej'' była już w owych ■czasach' wynalezioną i gdyby pan Tadeusz po staremu, uczciwie, pracą na zagonie i oszczę-
dnością istarał się o utrzymanie i powiększenie swojego mienia.
Od takiegb jednak programu pan Tadeusz zna,jdo-
wa.ł się jak można było najdalej, wprost na przeciwnym
biegunie. , ■ [.-'i
Zdał gospodarstwo na ekonoma, który praes długie lata wiernie służył jego ojcu i na którego ucizcdwoiści mógł polegać, a sam przeniósł się do Wiednia.
Tam wszedł w koła wesołej, przeważnie arystokra¬tycznej i pieniężnej młodzieży, oraz, owej podtatusiałej kliki ludzi szpakowatych lub łysyeti, którzy za inłod'ych koniecznie uchodzić pragną. "Wstęp do tego grona nie był dlań trudny. Miał pieniądze, wesoły humor, tytuł obywatela z Polski, był synem .senatora malej, a wnukiem i prawnukiem senatorów wielkiej Rzeczypospolitej, lubił żyć, pić umiał, grał w karty doskonale1, przegrane płacił, wygrane z wielkopańską obojętnością zgarniał, kelnerom i garsonom rzucał .srebrne, a czasem n,a,wet złote monety, które podówczas nie były jeszcze numizmatami, wchodził w stosunki zakulisowe z baletem, chorzystkanii i subret¬kami SiOen przedmiejskich, a mimo to nie zaciągał aługów, —było to razem aż zawiele tytułów do wprowadzenia go w świat, w którym figurować sobie żyozył.
Że, pomimo wygodnego apartamentu w śródmieściu wiedeńskiem i wcale wystawnego życia, młodemu Przy-cieńskiemu wystarczało na wszystko, a nawet nigdy nie był bez gotówki, jakkolwiek zboża, na pniu nie sprzeda,-wał i ekonoma swego nie naglił zbytecznie o pieniężne przesyłki, że nawet podobno, po dwóch zaledwrie latach wiedeńskiej karyery, jakiś zaoszczędzony kiapitalik w ban¬ku ulokował, było dla niejednego zagadką.
Klucizem do tej zagadki było podobno to, że pian
Tadeusz grał szczęśliwi© i że nigdy, pod żadnym poze¬rem, nic nikomu nie pożyczał.
Me pożyczał, ale mimio to niejednemu z, przyjaciół, znajdującemu się w chwilowym kłopocie pieniężnym, umiał wygłodzić.
— Pieniędzy nie mam — mówił — ale zaam takiego
kapitalistę, który na moje słowo natychmiast ci pożyczy.
Procencdk mały... niema nawet o azem gadać... dwa od
sta na miesiąc, potrąca, się z, go>y zia cały czas.
—■ Dwa od-sta na miesiąc, ależ, to złoty człowiek !— mówił przyciśnięty potrzebą.
- Złoty, ale tylko dla punktualnych — przestrzegał pan Tadeusz -^ w razie opóźnienia egzekwuje bez litości.
— A któżby się opóźniał? Na taki mały procent, to
dług1 tak, jak honorowy. Zmiłuj się, jedźmy yaraz. do
niogo — nalegał natarczywie przyszły dłużnik.
— Jechać? Po co się będziesz fatygował - - odpo¬
wiadał pan Fraycieński — ja się z nim spotkam za go¬
dzinę, a po południu mamy się widzieć, to ci przyniosę
pieniądze. ■
Naturalnie dłużnik i u. spe był-jeszczo bardziej obo¬wiązany za tę ulgę. Pisiał zaraz i podpisywał weksel na imię jakiegoś Johanna Mullera albo Juliusza Schultaego, a po południu dostawał pieniądze z. procentem potrąco¬nym a góry.
Ponieważ iza^wycziaj pożyczki takie udzielane były ludziom majętnym, chwilowo nie mającym gotówki, bar-dziO raadko zatem przychodziło do jakichkolwiek 'zat-ar-gów z Mullerem lub Schultzem, któnycn dłużnicy nigdy nie widywali, a jeśli 'zdarzył isię taki wypadek', to Miil-ler i Schultze raec^ywiś.cie ■ byli nieubłagani, ale działali porzez adwokatów, a- dla dłużników, nad którymi pan
Tadeusz w takich wypadkach bardzo ubolewał, zawsze pozostawali mitem.
Uczynność ta pana Tadeusza" czyniła go dogodnym dla przyjaciół i po zyski wjała mu ich serca, ,a wkrótce stała się powodem, 'ż® od1 niego 'zaczęli żądać rozmaitych innych usług przyjacielskich, z których Przycieński wy¬wiązywał się zwykle z wielką dyplomatyczną zręczno¬ścią i taktem.
Tak uczynny dla wszystkich, naturalnie: w zakresie swojej sfery, uprzejmy, miły, dowcipny, wesoły, a zawsze nasobny w fundusze, pan Tadeusz rozszerzał ciągle sferę swoich stosunków i znajomości, nietylko na tym samym poziomie, jaki zajmiowiał, ale w sferach wyższych i co-raiz wyższych.
Widziano go F tam mile, przyjmowano chętnie, bo się różnemi usługami umiał okupić, a .dobrym humorem i umiejętnie trzymaną na wodzy złośliwością za, przyję¬cia i fawory wypłacał.
Zbyteczne byłoby diodawać, że pan Przycieński, choć mu już trzydziestka dobiegła, czoło nozsaetfziyło się w górę, włosy ^Erzedniały i tu lub ówdzie z pośród nich srebrna przeglądała mtka, o ożenieniu się nie myślał, utrzymując, że na to szczęście porządnemu człowiekowi nigdy nie jest zappźno.
Za to bywało, że. innych swatał, chociaż przyznać mu trzeba,- że to -czynił tylko z ostateczności'.
Gdy który ze 'złotej młodzieży; na wiedeńskim bruku, czy to z Polajków, którzy się tam Osiedlili z Galicyi, czy ■z- Czechów, czy z Niemców, zaczynał się chwiać w inte¬resach tak, że. o poratowaniu go w inny sposób marzyć już nie było można, pan Tiadeusz, zamiast go rekometadb-
wać Johannowi Miillerowi albo Juliuszowi Schultzemu, seęcsnie i ostrożnie, nasuwał mu myśl żeniaczki.
Jeśli ta kotwica zbawienia jednym zębem ucsepiłą się .gruntu, to już wtedy usilnem staraniem Pi^zycień-skiego było pracować mad te-m, żeby się ten ząb zarył głęboko i nawę żywota złotego młodzieńca osadził w przy¬stani małżeństwa.
Wiodło mu się i pod tym względem dobrze, tak jak we wszystkiem, a .szczególniej w finansach.
Skąd się wzięła takja głowa obrotna na karku szlach¬cica polskiego, syna senatora malej republiki, a potom¬ka 'senatorów, którzy wyrośli i poschodzili z tego świata w smutnej epoce jedzenia, picia i popuszczania pada, skąd ten zmysł praktyczny do różnych interesów w tejż© głowie człowieka młodego, w owej epoce życia, kiedy ludzie by¬wają najmniej 'zimni i trzeźwi, a do szaleństw W3ze!kich najiskłonniejsi ?■—było to zaprawdę trudnym do rozwiąza¬nia enigmatem.
"W" naszych czasach' wyj,a,śnionoby to zapewne jakimś mezaliansem w rodzinie P!rzycieiiskich i szukałoby nie¬zawodnie jakiejś babki lub' prababki, któnai ducha spe¬kulacji i geszefcdarstwia w gniazdo szlacheckie' wniosła, a po której w kądzielowej sukcesy! dro^ą, atia,wizmu pan Tadeusz głowę spekulacyjną i zdolność do interesów odziedziczył; w owych jednakże czasach nikt jesz,Gzei o , .atawizmie" nie słyszlał, więc nikt na tej drodze ni© mógł i nie próbował 'zagiadki owfej rozwiązywać.
II.
W Żółtej, jak nam już wiadomo, miody dziedzic by¬wał rzadko.
■Głównym rządcą intratnej wioski, w Ictónej prawdzi¬wie, według starej przypowieści, nie brakowało-łąki, mą¬ki, ryb i grzybów, był nominalnie' stary (ekonom . nie¬boszczyka senatora,, pian Maciej Lasota Otrębowicz,.
Lasota koniecznie i w każdym wypadku, pian Maciej bowiem, aoz ekonomską funkoyę pełnił, bardzo był dra¬żliwy na punkcie honoru i dbały o swój klejnot szła.-checki, ufundowany na kilku 'zagonacli wolnej ziemi na Rusi, będącej od wielu pokoleń jego dziedziczną, wła¬snością.
Powiedzieliśmy, że pian 'Maciej był tylko nominalnie pierwsizą.. figurą we wsi. gdyż faktycznie stała nad nim wyżsiza powaga.
Była nią, jak się łatwo domyślić, pani Ko.nstan.cya Otrębowiczowa.
Nie ubliża to bynajmniej szlacheckiemu klejnotowi i ekonomskiej kondycyi pana 'Macieja Otrębowicm, iż siedział pod pantoflem swojej podwiki tiak, że mu ledwie uszy widać było, przytrafia się to bowiem niekiedy na-
wet mężom z. rodów magnackich i piastującym wyższa od ekonomskiego dostojeństwa.
Piana O trębo wieżowa zresztą — drugia już. z, kolei pana Macieja małżonka., oraz, jegfc) myśli i czynów wszech¬władna piani — nie należała bynajmniej 'do rzędu osób, którym uległość i posłuszeństwo za jakieś upokorzenie uważać możnaby było.
Miała lat pięćdziesiąt, „dobrze, wydzwonionych", jak powiadają Francuzi, ale jej ptostać nio ia, nic nie stra¬ciła z kształtów majestatycznej wiejskiej Junony, a na twarzy widiać było w pewnej, niewielkiej zresztą dozie ślady-owych wdzięków niezwykłych, jakimi pirzed trzy¬dziestu już blizko laty 'serce panią Maciejja pod niepodzielne i dozgonne panowanie podbiła1. -
Kochał ją też pan. Maciej ciągle, jak przed owemi trzydziestoma łaty, a.-skoro kbc-liał, to cióż dziwnego, że jej % przyjemnością słuchał, i1 że stosowanie się do jej woli stało- się dla niego tak zakorzenionym nało¬giem, j,ak dla innego pfalenie tytuniu albo wychylanie kufelków.
Nie idzie zatem wcale, żeby plan Maciej dla.'miłości swojej Junony miał się koniecznie wyrzekać fajki i kie¬liszka, zwłaszcza, że jejmość nie broniła nm tego, su¬rowo tylko poskramiała nadużycia.
Naturalnym nzeezy biegiem,'w nieobecności dziedzica wioski, iznaczenie państwa Otrębowiczów: wl Żółtej wzro¬sło aż do zupełnego wszechwladztwa; należy przecież oddać hołd prawdzie, iż oboje małżonkowie wszechwładzy tej nie wyzyskiwali. Zdaniem pani Maciejowej, .gospo¬darstwo "w nieobecności piana powinno było być tak pro¬wadzone, żeby był wilk1 syty1 i koza cała. Strzegli też dobra pańskiego, jak oka w głowie., a że im samym przy
tem było bardzo, dobrze, to oo komin.do tego, jeżeli panu Frzycieńiskiemu także nie było źl&, a nawet z biegiem czasu, dzięki szczęśliwym urodzajom i plennej ziemi kra¬kowskiej, coraz lepiej.
Pewnego tedy dnia, w jednym z pierwszych lat dru¬giej połowy dziewiętnastego stulecia, jakoś we wrześniu, podczas siewów, pan Otrębowicz, wracając do domu od gospodarstwa ma śniadanie, oddał swojej małżonce (za¬pieczętowaną kopertę..
— A no, Kostuś — rzekł — jest pasmo od dziedzica,
. — Dawaj.
Ekonomowa wzięła list, rozłamała pieczątkę, rozr-lożyła papier prawidłowo intytulacyą da góry i wpa¬trywała się przez chwil kilka bardzo uważnio, a potem, oddając mężowi, rzekła:
— Kasz, przeczytaj. Za drobno napisane. Wiesz
przecież, że nie dowidzę.
Była to zwykła ceremonia-""przy, otrzymywaniu li¬stów, które -zresztą w1 Żółtej nie były wcala pospolitym zjawiskiem. Pani Maciejowa, jakkolwiek: z książką do nabożeństwa jeździła do kościoła i nie popełniała żadnej anomalii przy przewracaniu kartek, miała do czytania od niepamiętnych czasów, od pierwszej młodości podob¬no, wzrok bardzo krótki i nie było takich liber, któreby dla niej nie. były iza drobne, tale kaz,ała sobie przynosić listy i sama je otwierała, ażeby mąż, człowiek w całem znaczeniu te;g0 słowa, piśmienny, nie miał czasu jakiej bajki sobie wymyślić i czegoś przed małżonką utaić.
— O! bo ci mężczyźni — mawiała nieraz ekono-
mowa. — nie wystawicie, sobie państwo, jakie to na oate-
ry nogi kute. Popuść tylko któremu cugli a dodaj obroku,
to nawet tak&e potulne czlowieczyisko1, jak, mój Maciej, zaraz, brykia.
Widzimy z tegio, ae pani Maciejowa. należała do tej mniejszości żon, które, mężom swoim, jak tam jest, tak jest, przyznają jiedhak jeszcze indywidualne przymioty, oskarżając ich tylko o te wady uniwersalne, któnemi jest dotknięty cały ród męski.
Ban Otrębowioa czytał.
List był tym raizeni wyjątkowio długi i zawierał pip-l&oenia, jakich ■ jeszcze nigdy pian Przycieński nie da¬wał 'zawiadowcy swej posiadłości.
PbzedJewszyśtkiem dziedzic zapowiedział swój przy¬jazd, a zarazem zalecał panu .Maciejowi, żeby zajął się. natychmiast przygotowaniem dworu na przyjęcie1 licznych gości, któilzy ni© przyjadą wraz z, nim, ale przybędą w ja,-kiś czas później.
D-awał drobiazgowe polecenia co i jak zrobić, a szcze¬gółów było w tem, tyło, żo aż się pani Maciejoiwej krę¬ciło w głowie.
- Gzekaj, czekaj, nie pytluj, boś nie młynarz' — wołała, mitygując męża., któremu ciekawość djodawąła biegłości w czytaniu i tak już'niepospolitej — przeczytaj ten kawałek' jeszcze raz, bo nic a nic nie zrozumiem i nie spamiętam.
Posłuszny małżonek1 czytał na nowo od ustępu, a pani
Madejowa wszystko uważnie 'zapisywała sobie, w pa¬
mięci. , ;
PO odczytaniu pan M|acicj spojrzał pytająco na mał¬żonkę, czekając jej zdania i poleceń.
— No i cóż ty na to, Macieju ? — spytała go mał¬
żonka.
— Ja? Nic, Koetuś.
— Ozy wiesz przynajmniej, co będzie?
— Nie wiem nic, Kostuś.
— Bo ty 'zawsae nic niei wiesz. Ty1 jesteś taki: „ja¬
kimś mnie, Pianie. Boże, stworziył, takim mnie masz".
Plan Maciej słuchał z. uszyma po sobie.
— A ja wiem, co będzie, powiadam ci.
— Cóż, Kostuś? co? — 'zaglądnął ciekawie ekonom.
— Powiadam ci, sądny djzień będzie!
Było to objaśnienie'bardzo mało objaśniające, ale pan Maciej musiał się liznąć za. objaśnionego'1, bo innej rady na to nie było.
Jakoż rzeczy wiście, pani Konstancya miała słu¬szność —■ sądny dzień zaczął się zaraz.
"Wiszystka służba dworska, inęskk i żeńska, dorosła i nieletnia, obuta i bosia, izwołana została w mgnieniu oka, prjaed Obłicizei piani ekionomowej.
2 przytomnością umysłu wodza w chwili, poprze¬dzającej nieprze widywaną batalię, wydawiała ona roz¬kazy, wyznaczała zajęcia i stanowiskia, słowem organi¬zowała kampanię, której poinysłowii i planowi nic, pod względem 'strategicznym 1 taktycznym zarzucić nic było można.
Tu i owdlzie zręcznie i w. piorę, zaaplikowany sztur¬chaniec, jako żywa ilustraeyia do słów, piłynacyeli 'Zi ust jej wartkim potokiem, dopomagał do dokładnego ich ■zrozumienia i dodawał energii w spełnianiu poleceń.
.Mąż rozkazodawczyni patrzył na, to wszystko, usu¬nąwszy się nieco na bok', żeby przypadkiem nie aawa.-dizić żonie i nie narazić się na jej. niezadowolenie, o które w podobnych razach wcale nie bywało trudno.
Załatwiwszy się z wszystkimi, pani Madejowa zwró¬ciła, wzrok na niego.
— A! jesteś tam — r|z|ekła —■ i stoi&z z założoneimi
rękoma, jak malowany. Ruisizrże się praecież. Ooś ty za
mężczyzna, żeby nic a nic nic robić Własną głową! We
wszystkiein trzeba tobą kierować, jiak małem dzieckiem.
"Wstydź siej Myślałam, żeś od świętej pamięci wsiadł na
konia i pojechał po Bierka, bo wiesz;, że bez, niego nic
się nie zrobi. Już chciałam wyjrzeć oknem i zobaczyć,
czy z nim nie wracasz.
—■ Bój się Boga, Kostuś, taż to dobro pół mili.
— Pół mili, wielkie rzeczy! Gdybyś nie stał, jak
siup, tobyś już pojechał i wrócił. Rusz,aj-że iiaraz!
— Jadę już, jadę, Kostuś, tylko co mu powiedzieć?
—■ Jakto co? Żeby przyjeżdżał w te pędy, to się-
naradzimy, co sprowadzić z Krakowa.
Otrębowicz nadzjiał czapkę i wyszedł. Jeszcze był w sieni. gdy odwołała go żona.
— Słuchaj-no !... wróć się...
— Jestem.
■— A powiedjzrże, jak tam czytałeś... kiedy to nasz dziedzic przyjeżdża? Przecież napisał?
— Napisał, Kostuś, przecież ci czytałem.
— 'Więc kiedy ?
— Nie uważałem.
— Skaranie boskie % takim człowiekiem. Czytał i nie
uważał... O czem-żeś ty myślał, czytając? Znajdź-że ten
list i odszukaj.
Ekonom, nie czekając polecenia, już list przeglądał, ale nie łatwo mu było 'znaleźć miejsce, w którem dziedzic wspominał, kiedy przybywa.
W pani Madejowej wrzjało wszystko. Zacisnęła zęby i milczała, & twarz jej nabiegała krwią. Milczenie było u ekonomowej oznaką najwyższej piasyi.
Nl&re&zcie "małżonek znalazł to, czego szukał w liście, i rzekł z miną tryumfującą :
— Dziewiętnastego.
*— Tak, a które-goż mamy dzisiaj ?
— D.zisiaj jest wtorek.
— Ale którego, pytam.
Otrębowicz poszukał chwilę w głowie., wreszcie się¬gnął po wiisizący na ścianie kalendarz.
Przewracał szybko kartki, szukając września, a tym¬czasem, aby odwrócić niecierpliwość żony, powtarzał:
■— Dzisiaj jest... dzisiaj jest... dzisiaj jest... dzisiaj mamy... osiemnastego...
Wizrok pani Maciejowej stał się. strasznym.
— A więc dziedzic przyjeżdża jutro ?
— Jutro — potwierdził niepewnym głosem Otrę¬
bowicz.
Prawa zlękła ekonomowej mignęła tylko w powie¬trzu i, w przelocie [natrafiwszy na, prawy policzek ■ Mar cieja Lasoty, musnęła po nim górną swoją stroną, aż płask donośny rozległ się. po izbie.
Maciej Lasota Otrębowioz upuścił kalendarz i oby¬dwiema rękami chwycił siej za część swej fizyognomii, narzekając żałośnie:
— Bój się Boga, Kostuś, cóż ja temu winien?
— "Winieneś ! winieneś ! tysiąc razy winieneś ! Dla.-
qaeigio mi odr,aizu tego nję powiedziałeś, że jutro ?
Tenaiz jednakże natura przemogła. Juno-Kostusia. za¬mieniła się w pospolitą, wątłą kobietę..
Zasłoniła twarz fartuchem i jęła szlochać. Otrębowicz chciał ją pocieszyć i ujął lekko w objęcia.
— I cóż ja teraz ppoznę, nieszczęśliwa! — biad;ar
ła pani Konstancy a. — Me> powiedziałam, że; sądny dzień będzie ?
Niagle opuaytomniałiaj odepchnęła, męża., odrzuciła far¬tuch od' oczu i z geste-m niesłabnącej nigdy cinergit za¬wołała :
■— J,ak ty mi iz,ariaz, ni© pojedlziciSZ: po tego B'erka, to ci 'Z. drugiej strony poprawię.
Maciej Lasotia Otrgbowiciz, niie czekał, żeby mu to drugi naz piowtórziono.
SPIS ILUSTRACJI:
— Tatuś mnie wypędzili — odpowiedział chłopiec.
Zmieszał się jeszcze bardziej.
Pierwszy pan zwrćcił się do^Grzesia i, wskazująe~na swego towarzysza, rzekł.
Kochany panie Piekarzewski!
Nadbiegł pan Balański z długim, dawnej klasycznej formy flakonem -wody kolońskiej i z konewką ogrodową, napełnioną wodą rzeczną.
Biedny nasz bohater wrócił do przeznaczonego dia siebie pokoiku.
Najes! najes! — powtórzyła, przedrzeźniając.
Ahjal-zawotat-Sie wiinschen echter Slibovitz?
Wreszcie najmłodsza, Eufrozyna, jako deklamatorka prym trzymda.
To on!... To on! — rzekła zwykłym głosem panna Terasa.
— Więc bęlziesz tej kobiety szukał przez całe życie?
Kapitan Ostroga wpatrzy! się w rysy tej, kobiety.
WIELKOŚĆ 19X13CM,TWARDA OKŁADKA,LICZY
1 TOM - 190 STR.
2 TOM - 183 STR.
12 ILUSTRACJ /PATRZ SPIS/.
STAN :OKŁADKI DB/DB+,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB+/BDB- .
KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM
/ KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .
WYDAWNICTWO GEBETHNER I WOLF WARSZAWA 1910.
INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.
PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"
NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!
ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE
ZOBACZ STRONĘ O MNIE