Sławomir Mrożek
Stron: 154
Wymiary: 120 × 170 mm
Po trzydziestu trzech latach emigracji Sławomir Mrożek powrócił do Polski. I od razu zaproponowano mu stały felieton w „Gazecie Wyborczej”. Dlaczego się podjął tego zadania, skoro - jak sam zauważył: Felietonista powinien być wprowadzony w sprawy swego kraju i tego świata, a nawet wiedzieć o nich więcej niż jego czytelnicy, inaczej nie opłaca się czytać jego felietonów. Tymczasem ze mną jest odwrotnie, to znaczy: każdy czytelnik wie o Polsce więcej niż ja, a moja publicystyczna wiedza o świecie współczesnym też stała się nietęga. (Dziennik powrotu – Kto i o czym) A jednak przez kolejne pięć lat czytelnicy z niecierpliwością czekali na jego kolejne felietony. On sam tłumaczył to tak: Polak dzisiejszy, a to wiem od polskich felietonistów właśnie, cierpi na utratę czy też nadwątlenie tożsamości. W tym mi brat! Ja również na to cierpię, choć z innych niż on powodów. Ja także już nie wiem, kim jestem i jakie jest moje miejsce w kosmosie, nie wiem nawet, czy kosmos jeszcze istnieje i podejrzewam czasami, że już tylko chaos nami rządzi. Więc pisząc tylko o sobie, nie dla żadnego samorozkochania, lecz po prostu dlatego, że na niczym innym już się nie znam, być może będę mógł się podłączyć do ogólnej, społecznej rozterki. (Dziennik powrotu – Kto i o czym). Warto przy tym zauważyć, że ta długa nieobecność, wyłączenie się z nurtu bieżących spraw dała autorowi niezastąpioną świeżość spojrzenia, dystans nam niedostępny. Dlatego też przeglądamy się w zwierciadle jego felietonów z bolesnym nieraz zadziwieniem, nieraz mamy też ochotę się z nim pokłócić… I na tym właśnie polega wartość tych tekstów: diagnoza z dystansu i ostre cięcie.
Pokłóćmy się z Mrożkiem, podyskutujmy!
A może się leczmy...?