Halina Pląder, której pierwsza książka nie jest początkiem, ale podsumowaniem długiego etapu aktywności poetyckiej, należy do tych autorek, które potrafią z przemijania czerpać siłę, przywilej dojrzałości ciekawie zaś wykorzystać. Reminiscencje poetki, choć okruchowe i szkicowe, zachowują niepowtarzalny smak detalu. Tworzą wyraziste tło do niesporządzonego autoportretu, a jej wyczulenie na zapamiętany szczegół, zatrzymany bez żadnych uzupełnień dokonanych z perspektywy późniejszej wiedzy, ma wartość ocalenia. Autorka pozwala przy tym myślom biec za współbrzmieniem słów, łamie zdania na krótkie wersy, zagęszcza rymy, a całość układa w kunsztowny rytm zamknięty oryginalną puentą. Wszystko po to, by w porządku podpowiadanym przez tradycję - zarówno tę zapamiętaną z dzieciństwa, jak i tę oswojoną erudycyjnie, odnaleźć jedną z wersji siebie - już nie definiowanej przez bagaż autobiografii, ale uchwyconej w ulotnej chwili bieżącej. Z jej Rozsypanki rodzą się więc nowe układanki, podobne już raczej do scrabbli niż puzzli - bardziej skomplikowane niż pierwotnie, bo dopuszczające wielość rozwiązań. Ich zasadą jest ciągły ruch i niemożliwy finał. Dopóki powstają wiersze.z posłowia Piotra Michałowskiego