„Medal of Honor: Rising Sun” jest odpowiedzią programistów z Electronic Arts LA na komercyjny sukces, jaki osiągnęły poprzednie odsłony serii, w tym konsolowy „Medal of Honor: Frontline”. W odróżnieniu od swego poprzednika, ten tytuł przenosi gracza z aren europejskich na przepastne wody Pacyfiku, każąc wziąć udział w krwawych wydarzeniach lat 1941-45, czyli wojny amerykańsko-japońskiej.
Amatorzy strzelania między skośne oczy wcielają się w skórę amerykańskiego kaprala Josepha Griffina, który bierze udział w większości słynnych bitew i potyczek tej wojny. W 9 misjach gracz zalicza Pearl Harbor, Guadalcanal, Filipiny, Singapur, a także tajlandzką rzekę Kwai ze swoim słynnym mostem. Zadania do wykonania są typowe: infiltracja terenu wroga, wykradanie dokumentów, wysadzanie celów, ratowanie więźniów itd. Każda misja poprzedzona jest czytanym przez lektora wstępem, okraszonym czarno-białymi, sprawiającymi wrażenie autentycznych zdjęciami. Po tym klimatycznym wprowadzeniu gracz przenosi się w teren i dalej już wszystko zależy wyłącznie od sterowanego przez niego Griffina. No, prawie wszystko. Czasami w trudnych chwilach może zwrócić się o pomoc do amerykańskich oddziałów, kręcących się po mapie. Warto wypełniać jak najsumienniej cele misji, ponieważ bohater jest bardzo dokładnie rozliczany z tego, co zdziałał na polu walki. Doskonałe akcje nagradzane są medalami (trzy typy), a posiadanie tych z kolei odblokowuje poukrywane w grze bonusy, będące doskonałym urozmaiceniem i dopełnieniem zabawy.
Aby przeżyć w ekstremalnych warunkach, niezbędna jest broń. Arsenał gracza obejmuje 12 pozycji, wśród których znajdują się: pistolety, karabinki półautomatyczne i maszynowe, snajperki, strzelby, granaty i bazooka. Cały ten złom ma oczywiście swoje odpowiedniki w rzeczywistości, na dodatek jego część można było przetestować wcześniej w „MOH: Frontline” (Browning, Springfield, Thompson). Smaczkiem całej serii jest możliwość obsługi również sprzętu „ciężkiego”. Nie inaczej jest tym razem i już na samym początku bohater zasiada na stanowisku wielkiego działka przeciwlotniczego, starając się przetrzebić wściekle atakujące klucze japońskich „zero”. Dopełnieniem rynsztunku bojowego są przedmioty dodatkowe, z których na pierwszy plan wysuwają się różnorakie „regeneratory” energii życiowej: żywność, małe i duże opatrunki medyczne, a także najskuteczniejsze ze wszystkich zestawy chirurgiczne.
Zabawa w trybie dla pojedynczego gracza ma to do siebie, że po jego ukończeniu nie ma się zazwyczaj grać od początku w to samo, dlatego najlepszym „przedłużaczem” żywotności jest solidny multiplayer. W „Medal of Honor: Rising Sun” zaserwowano chętnym bardzo ciekawą rozgrywkę wieloosobową, począwszy od dwuosobowej kooperacji w split-screenie, poprzez deathmatch dla czterech graczy (potrzebny multi-tap), na internetowej potyczce drużynowej dla ośmiu osób kończąc (Network Adaptor).
Oprawa audiowizualna w grze nie odbiega zbytnio od tego, co pokazano już w „MOH: Frontline”. Grafika i płynność animacji wprawdzie nieco odstają od analogicznych wersji na Xbox-a i GameCube’a, ale ogólnie nie jest źle, oko cieszą takie efekty jak przejrzysta, falująca woda, powiewające na drzewach liście czy zmienne warunki pogodowe. Dźwięk w grze został zapisany w systemie Dolby Sorround Pro Logic II i brzmi bardzo przekonująco. Autorzy pozwolili japońskim żołnierzom mówić w swoim ojczystym języku, dzięki czemu wszystko nie tylko wygląda, ale i brzmi autentycznie. Z tego też względu oraz ze względu na sceny przemocy „Medal of Honor: Rising Sun” nie nadaje się na prezent dla małych dzieci i przeznaczone jest dla graczy powyżej 12 roku życia.