Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

PRZERWA-TETMAJER - ROMANS PANNY OPOLSKIEJ 1912

09-02-2014, 20:12
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 25 zł      Aktualna cena: 19.99 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 3922376624
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 4   
Koniec: 09-02-2014 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

POCZĄTKOWY FRAGMENT KSIĄŻKI:


Z turkotem I rozpędem zajechało kilka lekkich pojazdów w dobre konie zaprzężonych, przed dwór, czy pałac, jak go także zwano w Kresowicach. Z pierwszego wózka, chwyciwszy rajtpajcz za plecami położony i rzuciwszy, lej-¦ce chłopcu stajennemu, ponad stopień, prosto na ziemię, wyskoczyła panna Helena Klementyna Opolska i poczęła wołać do przybyłego wraz z nią towarzystwa;
— Wysiadajcie! Wysiadajcie! Musicie być głodni! Towarzystwo wysypało się z wolantów, wózków
i amerykanów. Sama młodzież, młode panny, młodzi chłop--cy> wszyfctko z wiejska ubrane, suknie podpięte, sztyjpy ¦i buty z cholewami, wszystko ochocze, zdrowe i przystojne.
— Proszę! — wołała panna Opolska. — Chodźcie!
Młodzi ludzie nie weszli, ale raczej wpadli na wyścigi po kilku wysokich schodach w ogromną sień, gdzie na ich powitania wylazł rosły o głupim wyrazie ważkich, skośnych oczu pies, jakaś mieszanina brytana i doga i podniósłszy wielki łeb w górę, patrzał na przybyłych.
Nim zawieszono na kołkach peleryny, płaszcze i kurty zwierzchnie, wszedł do sieni z dziedzińca Jan Głowniak, nauczyciel ludowy z Kresowic i zarazem nauczyciel ośmioletniego Jacusia Opolskiego, brata panny Heleny Opolskiej.
Główniak starał się przejść niepostrzeźony pod lewą ścianą sieni, ale pies zastąpiwszy mu drogę i wyszczerzywszy zęby, począł warczeć.
Główniak zatrzymał się zakłopotany. Pies był ogromny.
Działo się to tuż przy ścianie, za plecami kilku tyłem ¦do niego odwróconych panien, pośród których stała panna Opolska; panny żywo rozmawiały, poprawiając na sobie ubranie i przygładzając sobie na prędee włosy.
Główniak czuł straszną i upokarzającą katastrofę przed sobą. Nawet krzyknąć na psa się. lękał, aby jej nie przyspieszyć Widział to, że jeszcze moment, a głupi i zły pies

rzuci się ku niemu ze zgubniejszym, niż możliwe rany* upokarzającym hałasem.
Wtem świsnął rajtpajcz, gruby i twardy, z ręki panny Opolskiej z tak wściekłą siłą uderzając w łeb psa, że pies* przypadł pyskiem ku ziemi, drugi zaś cios, niesłabszy od poprzedniego, w bok wymierzony, w przednią łopatę, zmiótł go z drogi przed Główniakiem. .
— Dzię-dziękuję, —¦ poczęło się bełkotać Główniakowi w ustach.
Ale panna Opolska zaledwie odwróciła głowę i zaledwie spojrzafa nań.' Nie przerwała rozmowy z towarzyszkami.
Główniakowi zdawało się, że się ukłonił i poszedł dalej na lekcyę z Jacusiem, niesłychanie zmieszany, zawstydzony i wzruszony,
— Kto to jest ? — zapytała panny Heleny panna Tonią Kapciszewska. — Śliczny chłopak!
— To ? Nauczyciel Jacka. Pan Główniak,
— Jak?!
— Główniak.
— Zmiłuj się! Nie może hyćl — i panna Rapeisze-wska parsknęła śmiechem.
Z kątów szafirowych ócz panny Opolskiej, podobnych do zamglonego jeziora, strzeliły ku niej złe ogni«, ledwo-widoczne. Panna Rapciszewska niespostrzegła ich wcale;, Wesołe, gwarne, swobodne i ożywione, przemrożone-trochę chiodnem ranem listopadowem i rozruszane przejażdżką, której panna domu nadała szalone tempo, towarzystwo runęło do sali jadalnej. Był to dzień dwudziestego trzeciego listopada, świętego Klemensa, dzień imienin ojca panny Opolskiej, pana Klemensa Opolskiego (herbu własnego Opolski z Opolska i Kresowic Pastewnych), a zarazem także rodzaj imienin panny Opolskiej. Rodziaa i sąsiedztwo zjechali się licznie.
Bo w tej okolicy, dalekiej miastom i zapadłej w łasy, szlachta siedziała jeszcze, gęsto po wsiach dziedzicznych& i jeszcze żyła tam tradycya obchodów rodzinnych i sąsiedzkich zjazdów w całej pełni. Nie żałowano s&Me.
— Więc. Ile razy idzie dziewiętnaście w stu ? — pytał Główniak Jacusia Opolskiego, ^siedząc w jego-pokoju* przy lekcyi.
— Dziewiętnaście w stu ? . . Dziewiętnaście w stu ? , „, Cztery razy.
— Hm ... Co jest większe: dwadzieścia, czy dziewiętnaście ?
— Dwadzieścia.
— Więc. Ile razy idzie dwadzieścia w stu?
— Pięć razy.
— Widzisz. No to ile razy idzie dziewiętnaście w stu?
— Cztery razy.
— Jakże ? Kiedy dziewiętnaście jest mniejsze od dwudziestu?
— No to właśnie.
— Jakto?
— No bo jak jest mniejsze, to musi iść mniej razy, - — Jacuś! — wykrzyknął Główniak z rozpaczą, kiedy
do pokoju weszła panna Opolska.
Główniak zerwał się na równe nogi z krzesła, aby się ukłonić, ale panna Opolska nie patrząc nań, z wydęte-mi wargami, choć przybladła na twarzy, unicestwiła jego ukłon więcej mrugnięciem oczu, niż skinieniem głowy i odezwała się do brata:
— Jak skończysz dziś lekcyę, prędzej, niż zwykle przyjdź na śniadanie.
— To jest — otwarł usta Główniak — jak prędko ? Mamy jeszcze niemieckie i religię. —
— Może być i zaraz. Mama zapomniała patia kazać uprzedzić. Dziś imieniny papy.
— A! To ja ... ta więc . . .
Ale panna Opolska skinęła znowu oczami Główniak i wyszła z pokoju.
—¦ A Helenka to zawsze dia jakiegoś rezonu przyj" dzie, jak pan ma lekcyę ze mną — zauważył Jacuś.
Główniak nie usiadł już, lecz położył bibułę na cyfrach pięć tysięcy sześćset ośmdziesiąt cztery, podzielone przez dziewiętnaście, zamknął zeszyt i rzekł do Jacusia:
— Więc idź.
— Już?
— Papy imieniny.
— Bonźur panu! Przyjdzie pan po.południu szczudła
robić ?
— L>zić? Nie. Goście.
— No to cóż? Pan przecie do gości nie pójdzie. , Nie czekając wyleciał Jacuś z pokoju.
Główniak uezuł w sobie dyabła nieprzyjaciela. Ten radzit mu iść powinszować panu Opolskiemu.
Po co? Na co? Kto dbać może o powinszowania iiauczyciela ludowego ? Goście, obcy ludzie, wyniosły pan Opolski, lodowo grzeczna pani Opolska — po co, na co ? Zawadzi się, potknie, zapłacze się w suknię, język mu s&ołezeje — po co, na co ?
Jednak szedJ, śladem Jacusia przez salę bilardowa i pokój myśliwski w stronę sali jadalnej, zamiast wyjść przez pokój Francuzki prosto z pokoju Jacusia do sieni.
W pokoju myśliwskim, niegdyś zwanym fajczarnią, a dziś służącym za pokój do palenia po obiedzie i do gry w karty, spotkał kamerdynera Franciszka, który tain stoliki ustawiał do winta po śniadaniu przed obiadem.
— Dokądie to pan profesor? — zapytaj przebijając spojrzeniem nawskroś Główniaka,
— Imieniny pana dziedzica- — odpowiedział Glówniak zbity z tropu zupełnie, — Chciałem powinszować.
— Myśmy już winszowali — odpowiedział dumnie lokaj.
Główniak niewiedział, czy go rżnąć w pysk, czy się aabrać i wynieść. Wybrał to drugie.
»Ah, jak strasznie, jak strasznie jestem zmęczony. . . Biły moje się rwą i mam uczucie konia, który pod górę. ostatkiem sił pod batem furę piasku ciągnie. Cóż robić?
Upadek mój jest pewny. Jeszcze lat parę, jeszcze rok •—¦¦nie mogę dłużej, nie mogę dalej.
Oczy moje ślepną, mózg mój załamuje się, całe ciało, óała dusza.odmawia mi służby.
Od lat dwudziestu sześciu nie wyjrzałem za miasto.
Naprzód utrzymywałem rodziców i siebie — teraz utrzymuję rodzinę i siebie.
O przeklęta chwilo mego małżeństwa:
Przeklęta żono! Przeklęte dzieci!
Wyjcie to wyssały krew z mego ciała, pożeracie-mnie żywcem.
Po co jesteście ?! Po eo was tyle ?!
Ja was nawet kochać nie mogę. bo nie mam na fco czasu. Nawet na kochanie mojej żony i moich dzieci ńie-mam chwili wolnej.
Tylko czuję, jak ginę pod waszym ciężarem, jak się napadam w przepaść.
Jedno, drugie, trzecie i ona, żona moja.
Pracować, Pracuję dzień i noc, wiecznie, ciągle, bez wytchnienia. Zdaje mi się, że nawet we śnie pracuję.
Pracuję na was lat dwanaście. Dziękuję Bogu, że rodzice moi pomarli przed wami naturalną śmiercią, bo obecnie poumieraliby z głodu.
A przedemną upadek.
Zapadnięcie się jakieś straszne, zniknięcie z powierzchni ziemi
No nic — któż bo ja jestem ?
Rozpaczliwy rzeźbiarz, rozpaczliwy artysta, zarabiający w najświetniejszych epokach do tysiąca pięćset franków rocznie.
Niemam talentu, niemam zdolności, nieumiem dosyć, jestem do niczego.
0 tem w-szystkiem wiem.
1 dlatego żyję w nędzy i dlatego od lat dwudziestu sseściu nie wyszedłem za miasto, bo gdy zobaczę wolny świat, ziemię, niebo: ból mój, cierpienie moje potęguje się, wzmaga tem więcej, chce pierś moją rozsadzić.
Cierpię.
Strasznie, nieludzko, okropnie cierpię.
Lecz cierpienia moje, moja walka z moją chorą duszą, moja walka z mojem chórem ciałem, moja walka z moją nędzą i z nędzą mojej rodziny, jest niczem wobec strachu mego o jutro, wobec tego śmiertelnego lęku.
Oi wszyscy moi — Boże! — ci wszyscy moi mogą zostać bez chleba ! -
Gdybym umarł, gdybym zachorował — Boże mój!
Więc dlatego, "że mam za mało talentu, że za mało umiem, takie ma być życie moje-?!-
Tafejetn ma być piekłem, taką męczarnią?!
I nikt, nikt nie jest obowiązany się mną zająć, mną, człowiekiem, który przez lat pięćdziesiąt pracowałem, chciałem czegoś, siliłem się, miałem nadzieję, że zdobędę nic więcej, tylko pewny i d.ostateczny choćby kęs chleba dla mej rodziny i siebie.
I do. nikogo, do nikogo ja się zwrócić niemogę, nigdzie szukać pomocy ?
Bo niema nikogo powołanego, przeznaczonego na to?
A to bydło bogate, opływające w dostatki żyje i -piwa na mnie, jak na śmietnik, bom nędzarz ?
I nikt nie jest obowiązanya . . .
Panna Opolska zamknęła książkę.
Była noc listopadowa, mroźna i widna. Księżyc świecił na nowiu i gwiazd tysiące błyszczało w niebie.
Spojrzała na zegarek. Było w pól do pierwszej.
Po kolacyi tańczono dwie godziny. Ponieważ nazajutrz miało być polowanie, o północy towarzystwo imieninowe rozeszło się spać.
Panna Opolska poszła do swego pokoju na piętro i tam w ubraniu wieczorowem położyła się ńa łóżko i poczęła czytać powieść, tłomaczoną ze szwedzkiego, »Los«.
Wstała.
Nie mogła dłużej leżeć.
Suknia nierozsznurowana była jej ciasna, wszystko ją irytowało, 'drażniło ją.
Tupnęła nogą w dywan i odrzuciła precz książkę.
Wyjęła z szafy grubą tyrolską pelerynę, wzięła w rękę szpicrutę, za pasek wetknęła sztylet wenecki w pochwie i otwarła drzwi.
Światło elektryczne świeciło na schodach. Z^eszła cicho na dół, otwarła z klucza tylne drzwi od ogrodu i wyszła na dwór. **"*
Szła szybko przez ogród, przez ciemne aleje, z ogro= du kwietnego dostała się do sadu, ze sadu do inspektów i ogrodu warzywnego i stanęła nad dużą sadzawką, na której brzegu przypięta była do palika łódź. Odpięła ja. i wskoczywszy kilkunastu eilnemi pchnięciami wioseł po głębi przepłynęła na drugą stronę. Była po za obrębem dworskim.
Szła dalej przez puste pola. Opodal widniały ciemne sylwety chałup; w jednem tylko oknie w dużym budynku na skraju wsi, a raczej po za wsią, jaśniało światło.
Panna Opolska szła prosto ku temu światłu.
Rosło ono jej w1 oczach, aż ujrzała wyraźnie kratę oprawy szyb. Podsunęła się pod samą ścianę. Okno było niezasłonięte. Zajrzała wewnątrz.
Z głową opartą na rękach, drzemiąc czy myśląc, siedział nauczyciel ludowy, Główniak, przy drewnianym, różową bibułą przykrytym stole; obok stał garnuszek prawdopodobnie z herbatą, leżały chleb, nadkrojona kiełbasa i nóż.
Spał, albo myślał.
Widać było jego łóżko przykryte derką, podobną do końskich derek; na łóżku spała na derce brzuchem na dói dziewka wiejska, obrócona twarzą do ściany.
— 10 —
Panna Opolska zapukała do okna. Nauczyciel nie usłyszał. i -Zapukała drugi raz mocniej.
Zerwał głowę z rąk spojrzał w okno i nie poznając jej, spytał: kto tam?
'¦— Proszę puścić! — zawołała panna Opolska.
Widziała, jak nauczyciel podniósł się z krzesła i w pomieszaniu rzucił na śpiącą dziewczynę jakiś paltot w pośpiechu schwycony z kołka, znać było jednak, że nie wie-kto go nawiedza.
Panna Opolska nie czekała; podstąpiła pod drzwi i zapukała bardzo silnie, zarazem ruszając klamką. Nauczycief przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi.
— Czego chcecie, kobieto? — zapytał. — Noc. Jak piorunem rażony cofnął się na środek pokoju, Panna Opolska stała naprzeciw niego, zarumieniona
cd nocnego zimna i szybkiego marszu.
— Pani?! . . . Jezus Marya! . . .Pani?!
— Tak, ja — odpowiedziała.
Nauczycielowi wydawało się że zwaryował Cofał się; w tył, aż się oparł tyłem o stół pod przeciwną ścianą.
Panna Opolska zaś usiadła na łóżku, odsuwając nogi dziewki, leżącej na niem.
Dziewka nie obudziła się.
Nauczyciel stał przed nią blady, jak trup i smpełnie-niezdolny zapanować nad sobą,
Patrzał na nią i widział jej kasztanowate w ruda-wy odcień wpadające włosy, jej oczy szafirowe, podłużne, podobne do przymglonego jeziora, jej twarz okrągławą % prostym, nieco w górę. wzniesionym nosem, o niewązkich nozdrzach i ustach z grubą wargą dolną, twarz jednak z tem wszystkiem rasową i ładną, pod opadłą zaś z jednego ramienia peleryną widział w srebrzystej wieczorowej sukni jej ciało bujne, pełne, wyzywające ponętą. Osłupiał i zgłupiał. Majak, czy co ?
Ale ona siedziała naprzeciw niego i patrzała mu w oczy prosto, bystro i śmiało.
Nagle trzepnęła w tył płaską dłonią dziewkę śpiącą, na derce i zawołała:
— Magda, czy tam Wikta, obudź się-!
Dziewka, uderzona mocno, ocknęła się odrazu ze sniś i poczęła pytać przestraszona: Co? co?
"~— i i —



Od autora:



Kochany Główniaku! Kiedy skończyłem twoją korektę, widzę, źe jesteś niekonsekwentny — niejesteś jednakowo głupi, ale jesteś coraz głupszy i, o ile to możliwe na tym świecie, bodaj że. za głupi. Jakie to szczęście, że wraz ze swoją amantką, panną Opolską, jesteście tylko anegdoty.



WIELKOŚĆ 20X14CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA,LICZY 184 STRONY.

STAN:OKŁADKA DST+,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB-/DST+ .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .

WYDAWNICTWO KSIĘGARNI J.CZERNECKIEGO WARSZAWA-KRAKÓW 1912.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE