Heinrich Harrer, „Powrót do Tybetu”, wyd. Stapis 2009
Smutny „Powrót do Tybetu” Heinricha Harrera
Przed „Powrotem do Tybetu” ukazały się w Polsce tylko dwie książki autorstwa Heinricha Harrera. Ale za to jakie... „Biały Pająk” (elektryzująca historia zdobywania jednej z najsłynniejszych górskich ścian - północnej ściany Eigeru) i „Siedem lat w Tybecie” (historia Europejczyka żyjącego w zamkniętym dla świata Tybecie w latach 1946-52) to przecież prawdziwe perełki literatury górskiej na świecie..
Na tle takich klasyków „Powrót do Tybetu”, która ukazała się w sierpniu br. nakładem wydawnictwa STAPIS, wielkim hitem pewnie nie będzie. Brak mu po prostu tej siły i magnetyzmu, jakimi przesiąknięte były dwie poprzednie pozycje. Może dlatego, że „Powrót...” zwyczajnie nie mieści się w widełkach literatury górskiej, a i sam autor pisze we wstępie, że tych dwóch książek o Tybecie porównywać nie można. Góry prezentuje w tym przypadku jedynie krajobraz i sam autor, postać o niekwestionowanych osiągnięciach w świecie wspinaczkowym. Dla ścisłości, jest jeszcze szerszy akapit o spotkaniu z Szerpą Tenzingiem Norgay'em, który w 1953 roku dokonał z Edmundem Hillarym pierwszego wejścia na Mount Everest i jest krótki zarys historii (a raczej zestawienie faktów) pierwszych wejść na ośmiotysięczniki.
Jak więc określić książkę Harrera? „Powrót do Tybetu” to tak naprawdę powrót do kompletnie innej rzeczywistości niż ta, którą autor zostawił w na początku lat 50. (Harrer wraca w 1982 roku po blisko 30-letniej nieobecności, korzystając z odwilży chińskiej polityki wobec Tybetu i otwarcia granic dla cudzoziemców). Do Tybetu stłamszonego przez chińską politykę nienawiści, destrukcji, dążącą po trupach (dosłownie) do unicestwienia tego wszystkiego, co decyduje o tożsamości narodu tybetańskiego - religii i kultury (99% sakralnych budowli zostało zrównanych z ziemią!). Mamy więc bardzo gorzką konfrontację dwóch światów i reakcję człowieka, który nie potrafi się z tym pogodzić, a daje temu wyraz w każdej niemal linijce. Refleksje, jak ta - „Poza Potalą, barwami krajobrazu i uprzejmymi ludźmi, nic więcej nie zostało z dawnego czaru tego kraju” lub „Stając na dachu Potali musiałem zamknąć oczy oślepiony tą okropną blachą (...) Cała atmosfera miasta została zniszczona” - przewijają się w książce non stop.
No właśnie.... Można potraktować „Powrót do Tybetu” jako niecodzienny dokument pisany ręką człowieka, który żył w mistycznym, nieosiągalnym dla cudzoziemców Tybecie przed inwazją chińską, a potem widział Tybet z tej bezcennej tajemnicy obdarty. I mimo, że niektórzy zarzucą książce, że „nie jest na czasie” (wszak Harrer opisuje rok 1982, a my mamy XXI wiek) to jednak jesteśmy świadkami kawałka historii, która ma przecież wartość uniwersalną. Postać autora, będącego łącznikiem „starego z nowym” wartości książki jako dokumentu broni. Zaletą tej publikacji jest nie tyle wierny opis komunizacji kraju, zagłady materialnej Tybetu etc. - bo to przecież da się jakoś udokumentować (mimo żelaznej kurtyny i polityki "na pokaz" uprawianej od lat przez Chiny wobec Tybetu na arenie międzynarodowej), ile wniknięcie w mentalność Tybetańczyka, jego życie duchowe, sposób radzenia sobie przez lata z obcym reżimem.
Książka Harrera niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny. Mamy przed sobą osobisty, bardzo intymny pamiętnik człowieka, który przez kilkuletni pobyt w dawnym Tybecie i obcowanie z Dalajlamą zmienił swój sposób postrzegania świata, ba, zmienił całe swoje życie. Mamy całą gamę nastrojów, zmieniających się za każdym razem, kiedy autor wraca z idyllicznej retrospekcji w brutalną rzeczywistość. Jest zachwyt nad tym, co było, a zaraz potem rezygnacja wymieszana z nadzieją. Wyczuwa się przy tym mocną solidarność autora z narodem tybetańskim, głęboki szacunek, miłość do Tybetu, który nazywa swoją drugą ojczyzną. Jest więc „Powrót do Tybetu” obrazem ginącego kraju, ale i hołdem oddanym Tybetowi. Bez wątpienia Harrer spłaca tą książką dług wdzięczności za najlepsze lata swojego życia, jakie spędził w kraju Dalajlamy.
Nie ma w „Powrocie...” spójności, porządku, płynnej opowieści. To raczej niepoukładane, oderwane fotograficzne ujęcia, w których oglądamy Tybet z różnych stron. Najmocniejszą stroną książki, kontrastującą ze statycznym obrazem Tybetu, są moim zdaniem spotkania autora z dawnymi znajomymi, m.in. z przyjacielem Wangdu (kiedyś urzędnikiem zakonnym), z dawnym lekarzem Dalajlamy - Tenzingiem Czodakiem (drastyczna opowieść o wieloletnim pobycie w chińskich więzieniach), czy wreszcie z samym Dalajlamą XIV żyjącym od 1959 roku w Dharamsali, w północnych Indiach. Wartości dodają również zdjęcia autorstwa Harrera, które jak wiadomo oddają prawdę niejednokrotnie mocniej niż słowo...
Jakby na przekór gorzkiej prawdzie o sytuacji w Tybecie, na koniec Heinrich Harrer pisze:
(...) Niezmienione pozostały jednak pokryte lodem szczyty, otaczające kraj, i żaden polityczny system nie jest w stanie zniszczyć tego „Tronu Bogów”. I niezmiennie słychać, jak w zimne, księżycowe noce ciągną nad Lhasą dzikie gęsi i żurawie. Łopot ich skrzydeł brzmi jak Lha Gye lo - Bogowie zwyciężą.