„Pewnego dnia roku 1999 wąwozami łódzkich ulic hulał wiatr - nie jakiś zefirek czy niewinny huragan, ale Wiatr Historii. Na Olsztyńskiej wpadł do mieszkania komiksowego artysty Te-Te, zakręcił leżącymi na stole gazetami i pognał dalej, a z kłębu zadrukowanych papierowych płacht wyłonił się człowieczek pomachujący cieniutkimi rączkami - Popman. Zapracowany Te-Te zaczął opisywać jego przygody. No bo, po prawdzie, jaki miał wybór? Przecież Popmany nie rodzą się codziennie.”
Właśnie tak we wstępie do wydania zbiorczego przygód chodzącej, papierowej personifikacji kultury masowej Adam Rusek opisuje powstanie pomysłu na komiks. Nie wiem, czy Tomasz Tomaszewski czuł ową epickość chwili, jednak wątpię, że Popman jest efektem natchnienia, a nie wieloletniej obserwacji tego, co za oknem, w telewizji, w gazetach… Co ciekawe – błądząc po budynkach i salach ostatniego MFKiG w Łodzi, można było usłyszeć mnóstwo przychylnych opinii na temat antologii „Popman Mix”, jednak jeszcze wtedy po komiks Tomaszewskiego nie sięgnąłem. To chyba dobrze, bo gdybym to zrobił dopiero po przeczytaniu lub usłyszeniu artykułu „Popman – papierowy bohater w zawieszeniu” (notabene: znajduje się on również w samym komiksie) Jakuba Jankowskiego, nastawiłbym się na – przynajmniej! – łódzkiego Thora lub Jamesa Bonda, tyle że na emeryturze. Pomyliłbym się też przez tego „mana”, bo ksywa postaci może błędnie sugerować, że zaszła tutaj analogia do nazw herosów amerykańskich, jak np. Batman lub Superman. Po przeczytaniu antologii historyjek autorstwa „Te-Te” mam wrażenie, że bliżej Popmanowi do leksemów typu „megaloman”, „erotoman” czy „mitoman”. Bo to przecież papierowa idea zależności, lub – pisząc dosadniej – uzależnienia od popkultury. Zniewolenia przez popkulturę. A może nawet znudzenia jej wszędobylskością.
Kolejne segmenty antologii obsadzają Popmana w różnorodne role – a to „istoty” poszukującej miłości, a to zamkniętego w ciasnym mieszkaniu paranoika niczym z „Dnia świra”, a to kolekcjonera komiksów i konsumenta „śmieciowego żarcia”. Wszystko to płynie sobie w kadrach leniwie, narracja jest spowolniona, a interpretacja morału, jeżeli czytelnikowi uda się go dostrzec, raczej pesymistyczna. Bo jeżeli ktoś uśmiechnie się, czytając „Popman Mix”, to widocznie dał się zwieść wyglądowi bohatera, tej poskładanej ze strzępek gazet kukle skrywającej swoje oblicze za ciemnymi okularami i czapeczką footballową. Nawet 90-letni Bruce Wayne na emeryturze (czy jak kto woli: w zawieszeniu) nie wydawałby się tak kruchy i zagubiony we współczesnym świecie.
Tomaszewski zna się na rysowaniu. A przynajmniej zna się na rysowaniu tego, co chcą przekazać jego fabuły. Czerń i biel świata Popmana idealnie współgrają ze szczegółowymi rysunkami, wypełnionymi napisami, podpisami, afiszami, tytułami, plakatami, krótko mówiąc: komunikacyjnym szumem. Bo świat Popmana jest głośny, mimo tego, że ludzie milczą, a narrator nie daje czytelnikowi żadnych wskazówek czy podpowiedzi. Radźcie sobie w nim sami. Na pewno dacie radę. Popman jakoś musi.