Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

PIĄTY KĄT

12-07-2012, 7:19
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 19 zł     
Użytkownik SYLA_SYLA_
numer aukcji: 2449253051
Miejscowość Dobrzejewice
Wyświetleń: 8   
Koniec: 03-07-2012 17:09:14

Dodatkowe informacje:
Stan: Nowy
Okładka: miękka
Kondycja: bez śladów używania
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

Piąty kąt (Пятый угол)

 Izrail Metter
‹Piąty kąt›

 

Cena: 19,00

 

 

 

Opis wydawcy

Ta niezwykła książka, napisana w drugiej połowie lat 60. dwudziestego wieku, ze względów cenzuralnych mogła zostać wydana dopiero w 1989 roku. Jej tematem, mówiąc lapidarnie, są rzeczy najważniejsze: życie, miłość, śmierć. A skoro miłość, to niespełniona: uczucie, jakie syn żydowskiego rzemieślnika, trudniący się udzielaniem korepetycji, żywi do profesorskiej córki. Wybranka wychodzi za mąż za enkawudzistę, potem ma drugiego męża. Przedziwnie rozchodzą się i krzyżują drogi bohaterów aż do tragicznego finału.

To znakomicie napisana gęstym, metaforycznym językiem opowieść o człowieku, któremu nieustannie towarzyszy poczucie zmarnowanego – nie z własnej winy – życia, upływającego w poczuciu coraz większej beznadziei i narastającego zagrożenia.

Tłem wydarzeń są realia czasów stalinowskich – w pewnym sensie to także opowieść o tamtym nieludzkim systemie. We wspomnieniach bohatera miłość splata się z historią: przesłuchaniami, prześladowaniami, zniknięciami bez śladu wielu znajomych. Określenie „zagnać do piątego kąta” w żargonie enkawudystów oznaczało bicie więźniów w czasie przesłuchania.

O genezie tej na poły autobiograficznej powieści sam Metter pisał: „Musiałem opowiedzieć o nieskończenie długiej miłości, która pochłonęła i zwichnęła mnie całkowicie. W mojej pamięci stopiły się w jedno drapieżne krwawe czasy i ta odurzająca, oszałamiająca miłość”.

 

 

„Piąty kąt” – miłość w czasach Stalina 

Powieść Izraila Mettera „Piąty kąt” ukazała się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego. Ta niezwykła książka, napisana w drugiej połowie lat 60. dwudziestego wieku, ze względów cenzuralnych mogła zostać wydana dopiero w 1989 roku.

Tematem „Piątego kąta”, mówiąc lapidarnie, są rzeczy najważniejsze: życie, miłość, śmierć. A skoro miłość, to niespełniona: uczucie, jakie syn żydowskiego rzemieślnika, trudniący się udzielaniem korepetycji, żywi do profesorskiej córki. Wybranka wychodzi za mąż za enkawudzistę, potem ma drugiego męża. Przedziwnie rozchodzą się i krzyżują drogi bohaterów aż do tragicznego finału.

To znakomicie napisana gęstym, metaforycznym językiem opowieść o człowieku, któremu nieustannie towarzyszy poczucie zmarnowanego – nie z własnej winy – życia, upływającego w poczuciu coraz większej beznadziei i narastającego zagrożenia.

Tłem wydarzeń są realia czasów stalinowskich – w pewnym sensie to także opowieść o tamtym nieludzkim systemie. We wspomnieniach bohatera miłość splata się z historią: przesłuchaniami, prześladowaniami, zniknięciami bez śladu wielu znajomych. Określenie „zagnać do piątego kąta” w żargonie enkawudystów oznaczało bicie więźniów w czasie przesłuchania.

O genezie tej na poły autobiograficznej powieści sam Metter pisał: „Musiałem opowiedzieć o nieskończenie długiej miłości, która pochłonęła mnie i całkowicie połamała. W mojej pamięci stopiły się krwawe drapieżne czasy i ta odurzająca, oszałamiająca namiętność”.

(na podstawie informacji PIW) 

„Piąty kąt” – fragment 

W gazetach – to pamiętam dokładnie – zaczęło pojawiać się nazwisko Stalina. Nie wiedzieliśmy, kto to jest. Ówczesne nasze zdziwienie zapamiętałem bardzo dobrze.

Nazwisko Stalina było nam obce nie dlatego, że byliśmy politycznymi analfabetami. To nazwisko po prostu nie istniało przy Leninie. Otaczały go zupełnie inne nazwiska. I było ich wiele.

Powiedziałbym nawet, że czasy były wtedy dla nas bezimienne. Miały dla nas tylko jedną nazwę – władza radziecka.

Tymczasem na naszych oczach zyskały pseudonim – Stalin.

Może dlatego, że nigdzie się nie uczyłem i od wczesnych lat nikt nie miał możności narzucać mi z góry poglądów na życie, może właśnie dlatego miałem swobodę wyboru i swobodę ocen. Nigdy nie musiałem na zaliczeniach i egzaminach zdawać sprawy ze swoich myśli na temat otaczającej mnie rzeczywistości, ujawniać swojego światopoglądu. A skoro nie musiałem ich ujawniać, myśli były moje, organicznie własne. Nie oczekiwałem za nie ocen w pięciostopniowej skali. Miałem prawo nie rozumieć i mylić się.

Były lata, kiedy ludzi mojego pokroju przyjęło się nazywać mieszczuchami. Jeśli w mieszczuchu budziły się jakieś wątpliwości, to wytykano mu lekceważąco, że opiera się na tramwajowych pogłoskach i plotkach ze sklepowych kolejek. A przecież w tramwajach i w kolejkach stoi właśnie naród.

Ten, którego przyjęło się nazywać mieszczuchem, ma trudną sytuację. Nigdy nie ma racji. Nawet wówczas, kiedy ma. Albo ocenia coś zbyt wcześnie – przed stosowną państwową uchwałą, albo zbyt późno – po uchwale, kiedy przyjmuje się, że problem został zamknięty.

Mieszczuch zyskuje zadośćuczynienie dopiero pośmiertnie, kiedy historycy zaliczą go do narodu.

Skala falsyfikacji pojęcia „naród” jest nieogarniona. Od początku lat trzydziestych zaczęto ludzi zaliczać do narodu i wykluczać z narodu. W istocie zaś tytuł narodu posiadał tylko jeden człowiek – Stalin…

(…)

Listy Katii docierały do Swierdłowska na mój domowy adres. Pojawiały się rzadko. Napisałem do niej, że się ożeniłem, ale Katia oznajmiła od razu, że nie traktuje mojego ślubu poważnie.

W jej listach nigdy nie było spokoju. Ich rozedrganie udzielało mi się, gdy tylko brałem kopertę do rąk. Nie starczało mi cierpliwości, by otworzyć ją bez rozrywania.

Ponadto nigdy nie mogłem uchwycić treści listu od pierwszego razu. Dławiąc się słowami niczym głodny człowiek chlebem, przełykałem je całymi pajdami i początkowo rozróżniałem tylko ich przybliżone brzmienie. Odzywały się we mnie głosem Katii.

.Zimą czterdziestego drugiego roku w czasie blokady Leningradu przychodziły do mnie jej listy z Taszkientu. Szły długo – miesiącami. Ciężarówki z pocztą wpadały pod lód jeziora Ładoga. Atrament bywał rozmyty. Poszczególne słowa docierały do mnie jak krzyk. Raz zdarzyło się, że na odwrotnej stronie koperty ocalało kilka zdań:

„Towarzysze pocztowcy! Towarzysze wojskowi cenzorzy! Proszę, zróbcie tak, żeby ten list dotarł do mojego męża – nie mogę bez niego żyć”.

To ja jestem winien.

To ja wysłałem ją z Leningradu pierwszego wieczoru wojny.

Moja uraza, że zgodziła się wyjechać, i jej uraza, że nie wyjeżdżam razem z nią, zderzyły się tamtego wieczoru na dworcu. Nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z rozmiarów nadciągającego nieszczęścia. Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Ból ludzki był jak narkoza, nie pozwalał jeszcze odczuć, że niedola jest powszechna.

Tłumny dworzec przycichł jak na pogrzebie. Odjeżdżała ostatnia „Czerwona Strzała”. Pierwszego dnia wojny wszystko od razu stało się ostatnie.

Ostatnia Katia stała na stopniach wagonu…

Ile to lat minęło, zanim wykochałem ją z siebie do końca.

(…)

Przełożył z rosyjskiego Henryk Chłystowski