Znał matkę jeszcze z czasów dzieciństwa, przez wuja Sárliego, który kiedyś grał w Fervas, ale najważniejsze było, że jego rodzina prowadziła w Kispeszcie wytwórnię wody sodowej, znaną jako „Lehner”. Wydawało się nam bardzo znaczące, że wuj Sárli jest potomkiem rodziny wytwarzającej bąbelki. Złośliwie podpytywaliśmy go, na czym polega istota bąbelków, ich sens, jądro, substancja, i czy można zrobić coś z niczego, na co wuj Sárli odpowiadał szczegółowym opisem procesów technologicznych. A kiedy się śmialiśmy, a śmialiśmy się, myślał całkiem serio, że to ich fabryka jest taka komiczna. Kiedy to zrozumieliśmy, zawstydzeni przestawaliśmy się śmiać. Wuj Sárli — zawsze mi się to przypomina, kiedy o nim myślę — był kochanym człowiekiem, lubiliśmy go, ale nie bardziej (żarliwiej) niż kaktusy, choć staraliśmy się, bardzo się staraliśmy, gdyż zasługiwał na miłość. Mama była starsza od Puskása o jakieś dziesięć lat, pierwszy raz spotkali się na „placu” w Kispest, mama właśnie szła do wytwórni szwagra znajdującej się na tyłach fabryki traktorów Hoffera (później Czerwonej Gwiazdy) i nagle nogi dosłownie wrosły jej w ziemię, mali chłopcy grali w piłkę, wśród nich Puskás i Bozsik, i mama od razu zrozumiała, że widzi ósmy cud świata; wtedy też już nie tylko grali, ale kreowali grę. Nagle Bozsik przytrzymał piłkę na podbiciu, jak gdyby zatrzymując chwilę w miejscu, i pokazał ją chłopcom, widzicie, to jest moja ulubiona piłka, tę lubię najbardziej, Puskás zrobił zniecierpliwioną minę, to nie jest cyrk, piłce nie wolno stawać w miejscu (piłka zawsze będzie od ciebie szybsza, brzmiała najważniejsza, ciągle powracająca rodzicielska przestroga mojej mamy), Bozsik podbił piłkę, chwycił ją w dłonie i jak bohater dramatu podkoniec drugiego aktu opery, kiedy wszystko jest już mroczne i wszyscy okazują się łajdakami, a biedna Mimi traci głos, powiedział: Miękka. Grali szmacianką, ściślej mówiąc, piłką zrobioną z pończoch, możesz sobie syneczku wyobrazić, jak Cucu się z tego śmiał, i stąd wzięło się powiedzenie: nie kop piłki w cipę, bo cię ugryzie, wieczorami, po grze w piłkę, mama sprawdzała, czy nie mam na ciele śladów pogryzienia, rozciągnięte, porwane, biedne pończochy ich sióstr nadawały piłce krągły kształt, były jej jądrem, rdzeniem, substancją, tu toczyło się dalej ich pasjonujące życie, były dla piłki tym, czym są bąbelki dla wody sodowej albo chleb dla ciała, itd., syneczku, itd., a i tak wyraziłam się niezwykle subtelnie. Poczekajcie, panowie, odezwała się matka, do Bozsika i Puskása wtedy po raz pierwszy ktoś zwrócił się per pan, patrzyli na tę pachnącą, wystrojoną kobietę, matka miała na sobie klasyczny chrześcijańsko-pańsko-średni strój, jedność treści i formy, patrzyli w milczeniu, z jakiegoś powodu byli grzeczni, poczekajcie, ale najpierw odwróćcie się. Co takiego? warknęli naraz Puskás i Bozsik. Nie co takiego, tylko proszę. Odwrócili się. Wtedy mama podniosła spódnicę, odpięła podwiązki, ściągnęła ze swoich wielokroć opiewanych, smukłych nóg jedwabne pończochy, panowie, bardzo proszę, nie podglądajcie. Odwrócili się, dopiero kiedy im pozwoliła, podała pończochy Bozsikowi, jak je dołożycie, może nie będzie taka miękka. Na udach mamy wystąpiła gęsia skórka, podrapała się przez spódnicę.
Od tych pończoch, które wylądowały w szmaciance, rozpoczęła się jedna z historii mojej mamy, nic nie wzbudzało w niej tyle emocji co piłka, ani ojciec, ani dzieci, ani Pan Bóg, z którym pozostawała w spokojnej, że tak powiem prenitzcheańskiej przyjaźni, wierzyła w Boga, jak spragniony pije wodę, nie zastanawiała się nad nim, nie wątpiła ani nie była wdzięczna, choć może nawet była, ale tak jakoś nieuważnie, łykała wodę wielkimi łykami i z pełną spokoju radością osoby wierzącej rozglądała się, czy drużyna rozpoczęła już rozgrzewkę. Bogactwo świata, które tak lubiła dostrzegać i pokazywać innym (bez żadnego dydaktycznego zamiaru, potęga Boga była dla niej tak oczywista i namacalna, że nie czuła nawet pokusy, by pomagać Bogu, nie chciała poprawiać dzieła stworzenia, była z niego zadowolona — może na boisku należałoby tylko trochę lepiej podkręcać piłkę! — i uważała za przesadne albo nieprzemyślane postawione przed apostołami zadanie domowe, by uczynili wszystkie narody uczniami Zbawiciela, ochrzcili ich w Imię Ojca i Syna i nauczali, by przestrzegali wszystkiego, co Zbawiciel im nakazał, a wtedy on będzie z nimi do końca świata; mama jak gdyby słyszała tylko to ostatnie zdanie, z niego czerpała spokój i księżowską opieszałość: i będę z wami do końca świata), bogactwo tego świata, jego obfitość i przepych skupiały się dla niej na osi futbolowego boiska. Z takich cegiełek składał się w głowie mojej mamy świat — z góry, z samolotu, powiedział kiedyś Beckenbauer z uprzejmą zawiścią zwycięzcy, wygląda, jak gdyby Holandia składała się z piłkarskich boisk; czytałem gdzieś, że wszędzie widział szesnastki, linie boczne i chorągiewki wskazujące spalone. Ze wzroku ma¬my można było wyczytać, kiedy jest rozmarzona. Zawsze.
Rozdział I. POEZJA I RZECZYWISTOŚĆ
W szpitalu
Mama jako ofiara literatury
Mama przed sądem niebieskim (fikcja)
„Miło mi, że mogłam ci pomóc”
Jakie są matki?
Rozdział II. DOM I OJCIEC
Drżenie
Kierunki
Świat według mamy
Anioły mojego ojca
Ubecka etiuda.
Rana
Mleczko, gwóźdź
Rozdział III. MIŁOŚĆ, MIŁOŚĆ, MIŁOŚĆ
Mały Túr
Wieczny platan
Rozdział IV. FABRYKA I MAMA
Posada
Mama i seks
Wiśnia (czereśnia)
Słowo (dygresja o babci)
Mama i rozwój
1956.
Dalszy ciąg rozwoju
Początek pewnej beautiful friendship
Cd
Skończyły się czasy relikwi
Zdanie z Pétera Balassy
Rozdział V. PUSKÁS
Odwiedziny, 1952
Mama dla Bozsika i Puskása ściąga majtki, nie, pończochy
Dalszy ciąg odwiedzin
O strachu (ciocia Emma)
Cd
Jeszcze jeden gracz
Rozdział VI. WYDAŁO SIĘ
Obiad, wątek poboczny: bulwar
Tak to jest
W tym
Ciąg dalszy, tak to jest
Wtrącenie o wieczności
Obiad, wątek poboczny: kobieta z Siedmiogrodu
Mama wymyśla (aria)
Cd.
Rozdział VII. MIŁOŚĆ, MIŁOŚĆ, MIŁOŚĆ
Adalbert Tóth dzwoni do drzwi, 2007
Adalbert Tóth mówi (aria)
Dalszy ciąg dzwonka
Mama kibicuje
Cd
Kaszás junior sprawdza grunt
Cd.
Rozdział VIII. CZY CHCESZ, SYNECZKU, ZOSTAĆ WIELKIM PIŁKARZEM?
Chcę
Próba Gyetvása
Boisko
Kądziel
Rozdział IX. ŁADNIE MIJAJĄCY CZAS MOJEJ MATKI
Rozdział X. MIŁOŚĆ, MIŁOŚĆ, MIŁOŚĆ
Pięć sekund
To nieprawda, syneczku
Pierwsze spotkanie, wątek poboczny: doktor Gruber
Zdanie z Pétera Balassy (powtórzenie)
Ciało
O pamięci
Piękny spokój
Dalszy ciąg ciała
Rozdział XI. POŻEGNANIE Z BOHATERAMI I INNYMI JEDNOSTKAMI JĘZYKOWYMI