Andrzej Perepeczko (ur. 5 czerwca 1930 we Lwowie) - oficer floty handlowej, pisarz i publicysta.
Pod koniec wojny członek Szarych Szeregów, konspiracyjnego Harcerstwa Armii Krajowej. Absolwent Liceum Budowy Okrętów w Gdańsku, Wydziału Mechanicznego Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni i Politechniki Gdańskiej. Od 1948 roku mieszka na Wybrzeżu. W latach 1[zasłonięte]950-19 na statkach, oficer - mechanik okrętowy. W 1953 roku wcielony do 1.Batalionu Pracy, stacjonującego w Oświęcimiu i skierowany jako żołnierz do przymusowej pracy w kopalni węgla kamiennego. Debiutował w 1960 roku na łamach pisma "Morze" jako prozaik. Otrzymał w 1970 roku nagrodę im. Mariusza Zaruskiego. Był m.in. pracownikiem Wyższej Szkoły Morskiej. Autor szeregu książek, m.in. dla dzieci i młodzieży, z których dużą popularność zyskał cykl, w których głównym bohaterem jest "Dzika Mrówka".
Twórczość
Kurs na świt (Wydawnictwo Morskie 1966)
Opowieści z mesy (Wydawnictwo Morskie 1967, 1972)
Listy z morza (Wydawnictwo Morskie 1968)
Z obu stron... (Wydawnictwo Morskie 1969)
Bój o Atlantyk (Wydawnictwo Morskie 1972, seria "Wojny Morskie")
Wojna za kręgiem polarnym (Wydawnictwo Morskie 1973, seria "Wojny Morskie")
Chłopcy z Morskiej Szkoły (Wydawnictwo Morskie 1974)
Biała fregata. Kronika "Daru Pomorza" 1[zasłonięte]929-19 (Wydawnictwo Morskie 1974)
O panowaniu na Morzu Śródziemnym" (Wydawnictwo Morskie 1974, seria "Wojny Morskie)
Dzika Mrówka i tam-tamy (Wydawnictwo Morskie 1977, 1982)
Komandosi w akcji (Wydawnictwo Morskie 1978, 1982)
Od Mers el-Kebir do Tulonu (Wydawnictwo Morskie 1979, seria "Wojny Morskie")
Dzika Mrówka pod żaglami (Wydawnictwo Morskie 1981, Wydawnictwo Cypniew 1996)
Oni dwaj przez cały ten rejs (KAW 1983)
Podwodny świat Dzikiej Mrówki (Wydawnictwo Morskie 1983,1984)
Wojtek Warszawiak (MAW 1984)
Dzika Mrówka i Jezioro Złotego Lodu (Wydawnictwo Morskie 1986)
Dzika Mrówka i tajemnica U-2002 (Wydawnictwo Morskie 1987)
Pana Jędrusia wyprawa po złote runo (Wydawnictwo Morskie 1989)
Coronel I Falklandy (Wydawnictwo Morskie 1990, seria "Wojny Morskie")
Pięciu z szalupy nr 3 (Graf 1991)
Bitwa u ujścia Rio de la Plata (Wyd. Lampart 1994)
Morze Śródziemne w ogniu (Wyd. Lampart 1995)
Okrętowe maszyny i urządzenia pomocnicze (współautor: Zygmunt Górski; Wyd. Trademar 1997)
Niemieckie krążowniki typu Admiral Hipper cz. 1 (AJ-Press, 2003)
Niemieckie krążowniki typu Admiral Hipper cz. 2 (AJ-Press, 2004)
Niemieckie krążowniki typu Admiral Hipper cz. 3 (AJ-Press, 2004)
Z błękitów mórz w mrok kopalni (AJ-Press, 2006) |
CIEKAWOSTKI |
Andrzej Perepeczko
Absolwent PSM 1950
Kalendarz moich książek
Co zostanie po mnie, koronnego świadka
mych przygód, wrażeń i przeżyć najszczerszych,
prócz sterty książek w zniszczonych okładkach,
garstki zetlałych, nie wydanych wierszy.
***
Taki niezbyt radosny wierszyk napisałem w dniu moich 71. urodzin, w pierwszej dekadzie czerwca 2001. Tak więc, aby może choć częściowo zmienić nastrój na nieco lepszy, postanowiłem przelać na papier bardzo osobisty, swoisty „kalendarz moich książek”.
Bardzo trudno jest pisać o sobie, bo też niełatwo zdobyć się na pełen obiektywizm i na obserwację samego siebie z pewnego dystansu. A poza tym – pisać dobrze nie wypada, bo inni pomyślą, a może i powiedzą, że jestem zarozumiały i samochwała, pisać źle i krytykować - mało rozsądnie z kolei, żeby nie powiedzieć – całkiem głupio. Mimo wszystko jednak spróbuję, ocenę zarówno moich książek i niniejszego „kalendarza” pozostawiając – jak zwykle – Czytelnikom.
Gdy po raz pierwszy wypłynąłem na morze we wrześniu 1948 roku, zetknąłem się – oprócz całego jego uroku i potęgi – również ze zdecydowanie okrutną jego stroną. Wspominam tu moje kontakty w pierwszym, wówczas „praktykanckim”, rejsie z marynarzami z konwojowych, wojennych szlaków. Z ich to rozmów i wspominków tworzył mi się obraz wojny na morzu, okrutnej i niezwykle dramatycznej, ale jak bardzo odmiennej od mojego pojęcia o wojnie, którą przeżyłem przed kilkoma zaledwie laty.
Drugi mój „praktykancki” rejs wiódł, dwa lata po pierwszym, przez rozsłoneczniony Dakar i spokojny, gładki jak lustro Atlantyk do Ameryki Południowej, do najpiękniej położonego portu świata, roztańczonego sambą i rozśpiewanego Rio de Janeiro, do piaszczystej Copacabany, pełnej – jak wiosną łąka kwiatów – pięknych kobiet, raczej nie ukrywających swych wdzięków. Było to inne oblicze morza i objawiła mi się wtedy możliwość poznawania świata, co w roku 1950 dla przeciętnego obywatela PRL było niemal tak samo osiągalne, jak obecnie turystyczna wyprawa w kosmos.
Ale potem – już rozsmakowanemu w urokach i swoistej romantyce pracy na morzu – oderwały mnie od tego wszystkiego, co zdążyłem poznać i pokochać, prozaicznie rzecz ujmując, jakieś bardzo czujne czynniki, gnieżdżące się w kazamatach Urzędu Bezpieczeństwa. Odebrano mi prawo pływania, a tym samym wykonywania zawodu i zesłano do kopalni węgla. I tam, nieraz kilkaset metrów pod ziemią, w świecie wiecznej ciemności, tak odmiennym od ograniczonych tylko horyzontem swobodnych morskich przestrzeni, urodziły się z mojej ku morzu tęsknocie pierwsze próby przelania wrażeń i wspomnień na papier.
Minęło jednak sporo lat, zanim to moje ówczesne pisanie ujrzało światło dzienne na łamach nieocenionego miesięcznika „Morze”, głównie dzięki życzliwości wspaniałego Człowieka, Jurka Micińskiego. To On zdecydował się umieścić moje pierwsze „morskie opowieści”. I to był początek flirtu z moją mniej lub bardziej udaną literaturą.
Do większych form wystartowałem incognito, jako „Absolwent”, (w dalszym ciągu bez prawa pływania) w konkursie na powieść, ogłoszonym przez Wydawnictwo Morskie, mieszczące się podówczas w Gdyni, tuż koło portu rybackiego. Było to już w okresie pierwszej polskiej politycznej odwilży po stalinowskiej mroźnej zimie, w październiku 1956 roku. Był to okres względnej swobody, mniej głupiej i bezmyślnej cenzury, kiedy można było to i owo swobodniej napisać i – co ważniejsze – wydać drukiem. Moja „pierworodna” nosiła imię „Kurs na świt”, co było słowami refrenu całkowicie już dziś zapomnianej piosenki – nieoficjalnego „hymnu” Wydziału Mechanicznego Państwowej Szkoły Morskiej. Książka ta powstała w oparciu o opowieści moich kolegów, m.in. Janka Słoniewskiego, do dziś pracującego w AM, i Tadka Jędrzejczaka, „pana Tadzieńka”, jednego z niewielu tak barwnych postaci wśród pracowników naszej uczelni, który niestety popłynął już w bezpowrotny rejs TAM, skąd się nie wraca.
„Kurs na świt” traktował o przeżyciach i rozczarowaniach młodego polskiego marynarza, który dostał się po rehabilitacji w 1956/57 roku na statek obcej bandery. Zawarte są w niej również i moje tęsknoty z okresu „czarnego wegla”. Książka ta – ku mojej wielkiej radości i satysfakcji – została nagrodzona i wydana. I tak się zaczął już nie tylko flirt, a wieloletnie pożycie z marynistyką.
Konkursowa nagroda otworzyła mi wrota Wydawnictwa Morskiego, a moja z nim współpraca potoczyła się aż trójtorowo. Były to następujące tory: powieści i zbiory opowiadań, podręczniki i skrypty oraz książki, nazwijmy je reportażami historycznymi, dotyczące głównie wojen na morzu. Trudno określić, które mi są najbliższe, bo to się zmieniało wraz z czasem, nastrojem i wreszcie... zamówieniami wydawców. Zostawmy jednak te dywagacje i przejdźmy do prezentacji „kalendarza” moich książek.
Po odniesionym sukcesie w konkursie czym prędzej złożyłem zbiór opowiadań opatrzony jednoznacznym tytułem „Opowieści z mesy”. Bo też i są to po części zasłyszane, po części przeżyte osobiście wydarzenia ilustrujące w sposób rzetelny marynarski żywot codzienny na polskim statku. Planowałem później – na kanwie tych moich „Opowieści z mesy” – jakieś „telewizyjne gawędy starych marynarzy”, ale jakoś nic z tego nie wyszło, a teraz, po latach, nie chce mi się koło tego ani chodzić, ani starać się, ani zabiegać.
Drugą moją powieścią były „Listy z morza”, pisane przez marynarza w dalekim rejsie do dziewczyny pozostawionej na lądzie, która... nie odpisuje, bo chyba przestała kochać. Listy mojego bohatera są coraz bardziej dramatyczne, coraz większe można z nich wyczytać wręcz drastyczne zmiany nastrojów. Książka jest bez „happy endu”, a raczej jest tam „unhappy end”.
Kolejną powieść osnułem wokół tragicznego wypadku, jaki miał miejsce w Stoczni Gdańskiej na budowanym statku „Maria Konopnicka”. Otóż na tym statku wybuchł pożar, w którym zginęło przeszło dwudziestu ludzi, a wśród nich mój kolega z Liceum Budowy Okrętów. Został on pośmiertnie odznaczony i pochowany z całym ceremoniałem. A drugi mój kolega, który przeżył ten pożar i pełnił identyczną funkcję jak ten pierwszy, został postawiony przed sądem i skazany na parę lat więzienia. I wtedy zrodził mi się w głowie dość przewrotny pomysł, żeby połączyć tych dwóch w jednego. Tak powstała książka „Z obu stron”. W pierwszej połowie mamy pogrzeb bohatera, w drugiej rozprawę sądową. Całość skonstruowana na zasadzie „co by było, gdyby...” Jeżeli ktoś ciekaw, co z tego wynikło, zachęcam do lektury. Ja za tę książkę otrzymałem nagrodę literacką im. gen. Mariusza Zaruskiego.
Jednakże, gdyby ktoś zadał sobie trud przeczytania po kolei moich trzech pierwszych powieści (nie włączając opowiadań), to mógłby dojść do wniosku, że autor to jakaś stara ciotka, co siedzi w kącie i wyciąga z zakamarków mózgu same ponuractwa i ciemne strony życia. No bo i racja. W jednej książce rozczarowanie, w drugiej on kocha i tęskni, a ona przestała, w trzeciej rzecz się dzieje w połowie na cmentarzu, w połowie w sądzie, jakby nie było przyjemniejszych miejsc na świecie.
Wobec tego postanowiłem dla „odtrutki” napisać książkę wesołą, roześmianą, żartobliwą. Ponieważ jednak nieładnie jest śmiać się z innych, zostałem eo ipso zmuszony do śmiania się z siebie. I tak powstała książka „Chłopcy z Morskiej Szkoły”, w której zawarte są perypetie kierownika praktyk, którym byłem w istocie w ciągu dwóch długich rejsów do Japonii i trzeciego do Stanów Zjednoczonych. Pisało się ją łatwo, bo wymagało to ode mnie jedynie obserwacji zachowań moich podopiecznych, podpatrywania ich i podsłuchiwania, a potem notowania co ciekawszych faktów. Przy okazji miałem wspaniałą możliwość zorientowania się, jakie są reakcje młodych Polaków, urodzonych i wychowanych w Polsce Ludowej i karmionych socjalistyczną propagandą, w zderzeniu ze „wstrętnym zachodnim kapitalizmem i amarykańskim imperializmem”. Już same te obserwacje mogły być materiałem do poważnej pracy naukowej, doktoratu czy nawet habilitacji na temat, mniejsza o to jaki.
Po napisaniu i wydaniu tej książki, okraszonej doskonałym rysunkami, pasującymi idealnie do treści, otrzymałem sporo miłych wypowiedzi od Czytelników, jak i od Czytelniczek, co sobie wyżej zazwyczaj cenię. Odezwali się też moi „chłopcy z Morskiej Szkoły”, którzy w bohaterach książki poznali samych siebie.
Potem przyszła kolej na książki poważniejsze, pisane z myślą o próbie dotarcia w głąb duszy marynarza. Miały one być nieco głębsze, nie tak powierzchowne jak poprzednie. Co wyszło z tych moich ambitnych zamierzeń zawartych w książkach jak „Oni dwaj przez cały ten rejs”, czy „Drugi”? O to też trzeba by było zapytać Czytelników, a najlepiej marynarzy.
A „Drugi” zaczyna się tak: „Mam pięćdziesiąt osiem lat i niestety zdaję sobie z tego coraz dokładniej sprawę. Tak, mam pięćdziesiąt osiem lat...” I tak dalej, i tak dalej...A pisałem tę książkę w morzu, na kolejnym statku, w 1973 roku! Pisałem – między innymi – pod wrażeniem grudniowych krwawych wydarzeń na Wybrzeżu w 1970 roku, których byłem nieomal świadkiem. Z tym, że w książce zawarłem jedynie skromny opis wydarzeń „widzianych z morza”.
W czasie pisania miałem zaledwie 43 lata. I obecnie, gdy mam już 72, wydaje mi się, że miałem całkowitą rację, wczuwając się w psychikę człowieka starszego ode mnie o całe 15 lat.
Potem była próba książki kryminalno-psychologiczno-marynistycznej „Pięciu z szalupy nr 3”.
A potem...
Kiedyś podobno zapytano mistrza Kornela Makuszyńskiego, jak należy pisać książki dla dzieci, a mistrz Kornel odpowiedział:
- Jak? Tak samo jak dla dorosłych, tylko znacznie lepiej!
Dla dzieci pisze się – moim zdaniem – trudniej, bo dzieci są bardziej szczere niż dorośli i gdy im się książka nie podoba, nie będą jej czytać i już.
Postanowiłem zatem podnieść sobie poprzeczkę i napisać książkę dla dzieci. Jako wzorzec bohatera wybrałem syna mojego przyjaciela, nazywanego”Dziką Mrówką”. Tak powstała pierwsza książka o przygodach Dzikiej Mrówki „Dzika Mrówka i tam-tamy”. W niej moich małych bohaterów, tytułowego Dziką Mrówkę i Jego Brata – bliźniaka wysłałem statkiem do Londynu, Hiszpanii i Dakaru, a jeżeli ktoś jest ciekaw, co im się przytrafiło, niech przeczyta.
Te „tam-tamy” wydano w olbrzymim nakładzie egzemplarzy! I – o dziwo – wszystkie się rozeszły. Wobec tego zabrałem się do pisania dalszych przygód Dzikiej Mrówki, wysyłając mego bohatera i Jego Brata, a później także ich koleżanki, coraz dalej, do coraz ciekawszych miejsc. I tak ukazały się: „Dzika Mrówka pod żaglami”, „Podwodny świat Dzikiej Mrówki”, „Dzika Mrówka i Jezioro Złotego Lodu”, „Dzika Mrówka i tajemnica U-2003”. A w szufladzie leży jeszcze rękopis kolejnego tomu przygód Dzikej Mrówki, mianowicie „Dzika Mrówka i wenecki doża Dandolo”, a w głowie czeka jeszcze parę tomów. Ale tymczasem zbankrutowały kolejno dwa wydawnictwa (mam nadzieję, że nie przez „Dzikie Mrówki”) i w ten sposób na razie skończyło się moje pisanie dla dzieci.
Przygody Dzikiej Mrówki to nie jedyne książki dla dzieci, które napisałem. Mam bowiem na swoim koncie jeszcze książkę – opowieść o wojennych losach małego chłopca „Wojtek Warszawiak”. Jej akcja zaczyna się 1 września 1939 roku, a kończy 1 sierpnia 1944. Dalej nie miałem odwagi pisać, bo powstanie warszawskie było – moim zdanie – zbyt okrutne jako temat książki dla dzieci.
„Wojtek Warszawiak” ukazał się już w czasie stanu wojennego, w 1984 roku. A potem – w 1989 – Wydawnictwo Morskie zdążyło wydać ostatnią – mam nadzieję, że na razie – moją książkę z zakresu tzw. literatury pięknej. Była to książka o przeżyciach polskiego marynarza, pływającego na statkach obcej bandery i nosiła znamienny tytuł „Pana Jędrusia wyprawa po zielone runo”, gdzie zielone to nic innego jak amerykańskie dolary.
I przez kolejne już 12 lat nie ma dalszego ciągu, choć leży on w mojej szufladzie jako rękopisy trzech kolejnych tomów przygód Pana Jędrusia, a mianowicie: „T.T. $t. Maro$”, „$tatek $pokojnej $tarości” i „$tarszy-naj$tar$zy”. Książki te leżą i czekają. Czekają na lepsze czasy. Może się doczekają.
A ja, żeby coś robić, zająłem się pisaniem książek. Ale to już całkiem inna historia. Bo też i książki są inne. |