| O książce:
„Spacerując po Księżycu” to próba przedarcia się przez ten gąszcz nie zawsze spójnych informacji, relacji i wspomnień, i opowiedzenia historii The Police na nowo.
Z uwypukleniem mało znanych faktów. I z zaznaczeniem wątpliwości, których pewnie już nigdy nie da się wyjaśnić w sposób bezsporny. Próba, a więc rzecz nie aspirująca do miana wyczerpującej biografii. Ale taka wczerpująca biografia The Police z powodów, które próbowałem zasygnalizować, być może nigdy już nie powstanie. Obym się myli
Wprowadzenie:
Do dziś to pamiętam. Dość przestronne jak na garderobę, ładnie umeblowane pomieszczenie na zapleczu hali sportowej gdzieś na obrzeżach Turku, dawnej stolicy Finlandii. I wbity w duży wiklinowy fotel, zmęczony po wielogodzinnej próbie, w której miałem przyjemność uczestniczyć, Sting. Rozmowa miała odbyć się wczesnym popołudniem, bałem się, że nie zdążę, bo z lotniska dość daleko do miasta (choć miasto wcale nie takie duże), a z miasta, jak się miało okazać, równie daleko do hali. A po drodze musiałem zameldować się w hotelu, zostawić bagaże, włożyć bardziej odpowiedni strój. Ale kiedy dotarłem na miejsce, oczywiście taksówką, ktoś z ekipy poinformował mnie, że artysta prosi o przełożenie godziny spotkania.
Cóż, próba ważniejsza. Ostatnia czy przedostatnia próba przed koncertem otwierającym trasę.
Podczas licznych przerw Sting kilkakrotnie podchodził do naszej trójki – oprócz mnie i Grześka Kszczotka, fotoreportera „Tylko Rocka”, był tam Wojtek Jagielski, reprezentujący Radio Zet. Przepraszał, że musimy czekać, a gdy odpowiadaliśmy, że nie ma sprawy, że możliwość oglądania i słuchania go podczas pracy wszystko wynagradza, kręcił tylko głową: To jeden wielki bałagan, nie próba! Ale dwa dni później, na koncercie, w którym oczywiście również uczestniczyłem, wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Ba, robiło wrażenie przygotowanego wiele tygodni wcześniej.
Byłem jedną z nielicznych osób w dziesięciotysięcznym tłumie zgromadzonych w wielkiej sportowej hali w Turku, które wiedziały, że jeszcze przed dwoma dniami nic tak naprawdę nie było dopracowane, dramaturgia spektaklu ulegała zmianom, muzycy się mylili, nagłośnienie siadało. Wtedy zrozumiałam, w jakim stresie musiał być Sting tego dnia. I tym bardziej doceniłem to, że jednak w środku nocy, po wielu godzinach harówki, znalazł czas na długą rozmowę z dziennikarzem z Polski.
Gadaliśmy o wszystkim. O płytach solowych wydanych do tamtej pory, o karierze aktorskiej, o życiu w blasku reflektorów. Ale też o odległym już wówczas początku artystycznej drogi.
Sting trochę zgaszonym ze znużenia głosem mówił mi: Bez wątpienia muzyka była dla mnie ucieczką. Widziałem tylko dwa sposoby, by wyrwać się z mojego miasta (z Newcastle), z mojego otoczenia. Jednym z nich była kariera piłkarska, drugim – kariera w świecie rocka. Mówił też: Musiałem planować, kombinować, spiskować, naprzykrzać się innym. Była to jedyna droga, bym wyrwał się z robotniczego otoczenia, by chłopak taki jak ja, pochodzący z rodziny katolickiej, mógł dać nogę z protestanckiego wszechświata, w którym podziały klasowe raczej odzierają cię z marzeń, niż pomagają, by twoje sny się spełniły. Jeśli nie jesteś krezusem, ani nie należysz do arystokracji, rock’n’roll to jedyna droga ucieczki przed dławiącym systemem... |