Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

NOWAKOWSKI-KUCHARZ DOSKONAŁY HUMORESKI SZKICE 1932

25-01-2012, 11:50
Aukcja w czasie sprawdzania nie była zakończona.
Aktualna cena: 64.99 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 2062385073
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 10   
Koniec: 25-01-2012 11:50:46
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

OKŁADKĘ I ILUSTRACJE RYSOWAŁ STANISŁAW BOBIŃSKI


PRZEDMOWA DO DRUGIEGO WYDANIA


,Kucharz doskonały"... Zwodniczy to tytuł! Pro-roczem okiem przewiduję pewne zamieszanie, które wywołać może ta dyskretna, powabna w swej skrom¬ności książeczka. Oto kupi ją kucharka. Kasia czy Marysia. Kupi i, przeczytawszy kilka pierwszych stron, podda się fali gniewu. Może nawet początko¬wo biec będzie chciała do księgarni i żądać zwrotu pieniędzy. Lecz nagle uwagę jej przykuje słowo ja¬kieś, jedno zdanie, myśl, dowcip. Gniew minie błyska¬wicznie. I Marysia dalej zacznie czytać. Nie pożałuje tego! Zapomni o Bożym świeoie przy lubej lekturze. Naioet swąd palonej żywcem pieczeni, syk mleka ki¬piącego na rozpaloną blachę, ba, nawet głos mijają¬cych szybko i niepostrzeżenie godzin, nawet dzwon¬ki — słowem — nic nie potrafi oderwać jej od książ¬ki. Południe minie, a Marysia czyta i czyta. Kto wie, może i uśnie przy którymś rozdziale, ukołysana me-lodją słów. Bo są w tej książce także ustępy, przezna¬czone dla ludzi o wyższej inteligencji. Są nawet i ta¬kie, których nie zrozumie i nie oceni prawie nikt. Z wyjątkiem elity umysłowej.

Ponad wszelką wątpliwość czytelniczka moja prze¬soli zupę w niemożliwy sposób. Wtedy zaś powie ktoś przy stole: „Marysia musi się kochać..." I Marysia, przyrumieniona z obu stron, bąknie cicho: „Nie, tyl¬ko ja czytałam N(makowskiego..." Wybaczą jej więc wszyscy. I poproszą o książkę, która wykona dro¬gę odwrotną, niż zazwyczaj: z kuchni, z pod strze' chy, wejdzie do salonu, do jadalni.
Przedewszystkiem do jadalni. Tego właśnie pragnę szczególnie. Cichem życzeniem mojem jest, aby „Kucharza doskonałego" czytano głośno przy wszystkich posiłkach zarówno w domu prywatnym, jak to pensjonacie czy wagonie restauracyjnym. W klasztorze i zgromadzeniu, w klubie i w kasynie oficerskiem. Wszędzie. Mój „Kucharz" zastąpi przy¬prawę Maggiego. Zbędny stanie się Babul, Worce-ster, korzenie, sól, madera i i. d. Zwłaszcza ocet. Sto-łownicy zapomną o brakach i niedomaganiach kuch¬ni, zastawy i obsługi. Bo na stole będzie leżał dostęp¬ny dla wszystkich egzemplarz mej książki.
Trudno marzyć mi o tem, aby ludzie masoivo umi?.-rali ze śmiechu w trakcie lektury. Gdyby jednak zda¬rzył się jeden czy drugi sporadyczny wypadek, po¬wiedziałbym tylko, że Bóg umie czytać w moich naj¬skrytszych myślach i że zmarły musiał być człowie¬kiem wrażliwym, pełnym naprawdę wyjątkoivej kul¬tury i smaku. Poczem dodałbym: „Panie, świeć nad jego wzniosłą duszą!"...
Idę dalej. Popularność „Kucharza" niechaj nie ogranicza się wyłącznie do momentów, związanych

ściśle z samem jedzeniem. Wręcz przeciwnie, niechaj rozszerzy się na każdą sytuację życiową. Pragnę za-tem, aby skazaniec, zapytany o ostatnie życzenie, mó¬wił z zasady: „Proszę o Nowakowskiego!" W ten sposób drugi i trzeci nakład rozejdzie się w mig. Idę jeszcze dalej: są iv życiu ludzkiemniepozbawione pew¬nego związku z jedzeniem chwile, w których lektu¬ra stanowi jakby pomoc, ułatwia, koi, dodaje sił, za¬chęca. Mam na myśli te sytuacje, którym wiele uwa¬gi poświęca nieśmiertelny Rabelais. Pragnąłbym więc — i niech mi to nie będzie poczytane za -mło¬dzieńczą brawurę czy fanfaronadę — aby i tam niź zabrakło mej książki. Cel uświęca środki! Gdyby zaś w braku laku posłużył się ktoś moją książką, sam na siebie podpisze wyrok: okaże się barbarzyńcą. Chyba że w miejsce zdekompletowanego egzemplarza zakum trzy noioe, skutkiem czego równocześnie obetrze łzę w oku wydawcy, żadna praca nie hańbi książki! Książka powinna być w ustawicznym ruchu, zawsze żywOy stosowana w każdym czasie i miejscu. Oto przyszłość i karjera „Kucharza doskonałego"!
Nie samym chlebem żyje człowiek. Dlatego wśród wskazówek ściśle gastronomicznej natury, pomiędzy uwagami o kuchni dietetycznej, o racjonalnem odży¬wianiu się, o konieczności stosowania kuracji głodo¬wej i t. d., rozrzuciłem hojnie a z niezrównaną eko-nomją tematy do rozmowy przy stole. Gdy z boga¬tego mego dorobku, drukowanego w „Ilustrowanym Kiepurjerze Codziennym", wybierałem najstosowniej¬sze artykuły, przyświecała mi ta sama idea, którą ki'y-

rował się król Staś, fundator słynnych obiadów czwartkowych, przy których światły monarcha, jak powiedział — o ile się nie, mylę — Węgierski — pono¬sił wszystkie ekspensa: i dowcipu, i wina, i mięsa.
Wszędzie dałem szczyptę soli attyckiej, starając się nie przepieprzać niektórych wieprzów, a dając poważnego tematu tyle, ile przyjmie dusza współ-, czesnego czytelnika. Mój „Kucharz" ma jeszcze jedną zaletę: nie jest okrutny, jak każda inna książka ku¬charska, gdzie co krok roi się od wyrażeń, na sam dźwięk których wzdrygnąć się musi każdy człowiek z sercem. Oto kilka próbek tego najsady stycznie jsze-90 z języków: zbić mocno pałką, dobrze sparzyć, po¬siekać na surowo, dusić przez godzinę, wypaproszy<% obłupić, wyżylować, rzucić na rozpaloną patelnię i t. d. i t. d.
U mnie tego niema zupełnie. Starałem się zawsze łagodnie zdjąć skórkę, oskubać, krajać drobno, utrz<-6 na miękko, przefasować, ubić na piankę i piec na wol¬nym ogniu. Tematy rozmaite, bogate. Kuchnia i me¬dycyna, kino i ministerstwo oświaty, literatura i Kie¬pura, ordery i kwas moczowy. Wszystko, z wyjątkiem polityki. Całość zalana bajcem. Każde słowo na czy-stem maśle.
Ze spokojem i ufnością puszczam w świat tę ksią¬
żeczkę. Wiem, że podzieli wkrótce los innych mych
dzieł, t. zn., że po pierwszym nakładzie pójdą w szyb-
kiem tempie dalsze* -j*
Niech tych kilka skromnych słów starczy za całą reklamę!...



SPIS TREŚCI


Przedmowa K
O kuchnię narodową Q
Pierogi leniwe , 2o
Kwas moczowy , „n
Teatralne uroczystości 42
365 obiadów t-2
Krzyż zasługi 6Q
Remont kapitalny i™
W dżungli polskiego filmu g0
Bobkowe liście Q0
Żelazny akademik 102
Epi... Kiepureizm jio
Jajo Kolumba 123
Melodje fraka 13g
Sienkiewicz w szkole 142
Oświaty kaganiec -JKO
ściana płaczu ^ gg
Piekielna zupa -tn*
W lesie birnamskim jgg
Kotlet z bursztynem 193



O KUCHNIĘ NARODOWĄ


Problemat szczególnie ważny wobec tego, że takie masy cudzoziemców podróżują obecnie po Polsce. Po¬jedynczo, parami, albo zbiorowo, kupą. Jak w dym!... Dlatego kuchnia musi być u nas dzień i noc poi parą. Uczeni jeżdżą w pojedynkę, rozmaite Amanullahy, książęta syjamscy z żonami i dworem, przeróżne zaś unje — mniej lub więcej intelektualne — przybywają gromadnie, tworząc specjalnie w tym celu międzynarodowe związki snobów.
Naprawdę, mam silne podejrzenie, że oni się tyl¬ko w tej myśli organizują... Przyjadą, zje¬dzą, wypiją i odjadą.
A potem obgadają. I mają pretensję, aby po ucz¬cie dawać im na pamiątkę wszystkie naczynia, noże, widelce i t. d., a to w myśl tradycji z czasów Bolesła¬wa Chrobrego, który tak ugościł Ottona III, ofiaro¬wując mu jeszcze w naddatku rękę św. Wojciecha... N. b. pułkownik Wieniawa-Długoszewski już wtedy dostał pierwszy order...
Bo z. tą gościnnością było tak u nas od niepamiętnych czasów. Cytowany przez Szajnochę kronikarz niemiecki z XII wieku, Helmold, pisze:

„Przyniesiono nam stół, za¬stawiony odrazu dwudziestu daniami. Wtedy z własnego do¬świadczenia przekonałem się, co mi dotąd tylko z e sławy by¬ło wiadome, iż nieraasz w świe¬cie gościnniejszego narodu nad Słowian. W podejmowaniu bowiem gości jeden przed dru¬gim, jakby z nakazu, ubiega się tak, że nigdzie gospody szu¬kać nie potrzebuj1 es z".
A dopiero po tych pochwałach nadmienia, że go¬ściom coś w nocy zginęło...
To mi przypomina poetę rosyjskiego, Balmon-t a, obok którego siedziałem na jakimś obiedzie u wo¬jewody. Aż mi się mdło robiło od dytyrambów gościa na cześć Polski! Co chwila wstawał i czytał jakiś wiersz, to o Krakowie, to o Piłsudskim, to dla odmia¬ny o Tatrach i t. d., bo miał cały zapas w kieszeni. A jadł, aż mu się uszy trzęsły! Potem pojechał pro-ściuteńko do Kowna i nagadał tam na nas nie¬stworzonych rzeczy...
Albo ten prawdziwy Gallus crocitans, Renę Benjamin!?... Mało się naplótł o Polsce po wy¬jeździe!... Komunista Toller, dramaturg niemiecki, zaczął podczas kongresu PEN-Klubu urągać już na miejscu, w Krakowie. N. b. miał absolutną rację, mó¬wiąc o Muzeum Narodowem, bo tej koper a... t y-w y nie powinno się pokazywać obcym!

Zdaje mi się jednak, że główną przyczyną złego humoru, jaki wynoszą cudzoziemcy po kilkudniowym pobycie u nas, jest poprostu...p rzeje-d z e n i e. Każdy z nich, wyjeżdżając, powinien na granicy dostać do rządu piękną skrzynkę bronowicką z odpowiedniemi środkami, s o d ę w pudełku zako-piańskiem i kilka pawich piórek z kra¬kuski, które mógłby zastosować sposobem rzymskim na „czeskiej" ziemi w Piotrowicach... Aż się prosi do tego ilustracja muzyczna z „W e s e 1 a"...
Strach pomyśleć, co się u nas zjada na .bankie¬tach oficjalnych. I dlatego kuchnię polską trzeba abso¬lutnie zreformować. I unarodowić. Otwarcie mówię, że to problemat, od którego głowa puchnie. Bo gościom trzeba dać coś narodowe¬go. A równocześnie ma to być lekkostrawne. Naro¬dowe i lekkie!... Przytem — rzecz dziwna i znamienna — sprawy nasze są. tak poplątane, że w układzie menu dla cudzoziemców trzeba być niesłychanie ostrożnym.
Weźmy najprostszy przykład: Dostałem w pre¬zencie flaszkę oryginalnej wódki gdańskiej, którą chciałem uraczyć moich gości. Cóż może być bardziej polskiego nad wódkę gdańską? Przecież już sędzia w „Panu Tadeusz u"... Tymczasem w rzeczywistości sprawa przedstawia się wręcz niebezpiecznie, bo już pierwszy kieliszek, za¬miast rozweselić atmosferę, wywoła na stół kwestię... korytarz a... Prusy Wschodnie, Gdańsk, Gdynia... Rozmowa się zaogni i ktoś może oberwać flaszką ory¬ginalnej wódki gdańskiej...

Idźmy dalej I Po wódce naturalnie barszcz. Barszcz ukraiński i pierogi po rusku... Z Avazy wyłania się spontanicznie Lwów, Małopolska Wschodnia, a w chochli siedzi jak chochlik... metro¬polita Szeptycki... Znowuż dyskusja, a z cudzoziemca¬mi nigdy niewiadomo, bo każdy — jak nic — może być zakonspirowanym badaczem problematu mniejszo¬ści narodowych w Polsce!...
Czyż w tych warunkach można podać karpia po żydowsku!? Nie mówiąc już o kołdu¬nach litewskie h!... Gdzie tknąć, spór goto¬wy! Z talerza wyskakuje, narzuca się długi sze¬reg spraw zasadniczych i ta polityka tłoczy, wła¬zi w usta, w uszy, w oczy... Przedewszystkiem w usta!...
Nie, nie! Trzeba to jakoś rozstrzygnąć w zasad¬niczy sposób! Dlatego zacząłem szukać w starych źródłach, pragnąc znaleźć potrawy bezspor¬nie polskie. Przejrzałem na wstępie kroni¬kę Galia w nadziei, że znajdę dokładne menu jakiejś uczty z czasów Bolesława Chrobrego. Nieste¬ty, nawet marzyć nie mogę o takiej wystawności! Bo¬lesław bowiem „biesiady swoje tak oka¬zale urządzał, że każdego dnia po¬wszedniego1 kazał zastawiać czter¬dzieści stołów głównych, nie licząc pomniejszyć h"... Ani tego nie mam gdzie po¬stawić, ani nie mogę się rujnować!... Nadto, po każ-dem daniu goście otrzymywali w prezencie wszystkie naczynia złote i srebrne... To już absolutnie wyłą-

czone! Trudno mi dla fanfaronady pozbywać się tych kilku ostatnich półmisków złotych!
Słowem, Gallus nie przyniósł żadnych pozytyw¬nych wskazówek. Ponieważ jednak na podstawie pew-
nego szczegółu wzmogło się moje podejrzenie, że przecież jeden z tych panów bada potajemnie sto¬sunki mniejszościowe u nas, pomyślałem, czyby nie uraczyć ich czemś specjalnie ukraińskiem, aby mie-

li jakąś pamiątkę... Zajrzałem więc do Nestora, który wspomina, że „książę ś w i a t o s ł a w gardził przy swoich ul c ;z t a c h strawą warzoną. Obdarłszy mięso z konia* biawołu lub innych dzikich zwierząt, krajał je w drobne kawałki, kładł te kawałki na węgle i jadł to za¬ledwie cokolwiek przypiec z. on e",.. Niechby ci panowie spróbowali takiego „G o t e de c h e v a 1 a la światosła w", względnie „a 1 a Szeptyck i", a z wszelką pewnością popamiętali¬by ruski miesiąc i stracili na pewien czas sympatję dla sprawy ukraińskiej...
Lecz ten pomysł jeszcze nie rozwiązuje otwartej dotąd sprawy menu. Zacząłem więc szukać dalej i wreszcie trafiłem na potrawę rdzennie polską i tra¬dycyjną. Jak łatwo można się domyślić, potrawą tą są... flaczki. Jadała je już królowa Jadwiga i to dość często, skoro w słynnych „Rachunkach dworu Jagiełły i Jadwigi" figuruje po¬zycja ; „p r o intestinis dictis (za wnętrz¬ności zwane) flak i"... Więc nareszcie jest na czem się oprzeć, bo owe „Flaczki a la J a g i ;e 11 o" mogłyby stanowić zasadniczy zrąb kolacji etnicznie polskiej.
Tak, ale co na drugie?! Nasza poezja świecka z XV wieku chlubi się Wierszem „O zachowaniu się przy stole" niejakiego Słoty, który jednak jadłospisu nie podaje, kreśląc tylko pierwszy polski „savoir vivr e". Strasznie musieli się

nasi przodkowie zachowywać! „Idzie to za stół, siądzie za niim, jako wół, jakoby w ziemię wetknął kó ł", przytem żre za wszystkich, łapami .„s żuka kęsa lubeg o" i nie dba na znajdujące się w towarzystwie damy. Ale i panienki ówczesne musiały, obok kapitalnego apety¬tu, zdradzać poważne braki wychowania, skoro autor upomina je, mówiąc:
Panny! Na to się trzymajcie, Małe kęsy przed się krajcie! Ukrawaj często a mało, A jedz, byleć się tylko chciało...
Nic mi więc nie przyniósł ów Słota, a również i w „Kazaniach świętokrzyskich" ani sło¬wa w tej materji. Przeskoczyłem zatem aż do Reja i znalazłem w „żywocie człowieka pocz¬ciwego" kapitalną scenę rodzajową, której treścią jest właśnie układanie menu. Coś dla mnie! Czytam więc: „Pani z panem jeszcze z wie¬czora radzą, co mają przy grochu,, a co przy kapuście postawić. Pan powieda, iżby dobrze przy kapuście drugą kapustę, chociaj czarną. Pa¬ni zasię: Na smażę ja ciasta jakie¬go albo myszek na szałwie j"...
Gdzie indziej znowuż Rej, zwolennik wszystkiego, co polskie, podnosi zalety naszej kuchni w przeciwień¬stwie do włoskiej:
Tym się jeno kęs chlubią, iż perfumy mają, A też śmierdzieć nie mogą, bo cienko jadają.

Od Polaka perfuma pieczenia z cebulą, A potym konew piwa, aż się oczy stulą...
Okropność! Wyśmiewając się zaś z wykłuwaczy do zębów, pisze:
Aczci "Włoszek serwetkę ma i kuradenty,
Ale, by wól, sałatą posra sobie pięty.
Żabka, kotek, ślimaczek, to u nich zwierzyna...
Jeszcze gorzej przedstawia się ta sprawa u K o-chanowskiego, najczarniej zaś maluje kuchnię polską Potocki:
A w barszczu trzy zapartki1) ko¬ło kury suchej. ~~~~
Snąć w nim tydzień kucharka płókała pieluch y...
Dałem pokój! Nie badałem już Paska w nadziei, że XVIII wiek przecież będzie na mnie łaskawszy. Ale odkryłem rzeczy, przekraczające miarę fantazji.
Oto Ics. Kitowicz, pisząc, że do przyprawy gęsi uży¬wano słomy „w niedostatku czystej, z buta czasem naprędce wyjęte j", broni się przed zarzutem blagi czy przesady i mówi: „Nikt mi nie zada, iż taką przypra¬wę słomijamą zmyśliłem na wyszy¬dzenie staroświecczyzn y". Do farbo¬wania zaś cukrów i galaret używali kucharze ówcze¬śni palonych płatków płótna i to z pewnej części bie¬lizny męskiej!... „Te płatki to zdziery starych koszul i pluder, które g...

zowią. Jeśli mi (kto) n-ie uwierz y..„, znajdzie między tymi płatkami... paski od g...".
Odrzuciło mnie od dalszych studjów, przeskoczy¬łem więc półtora wieku i skąpałem się w kapitalnej książce kucharskiej p. Ochorowicz-Monato-w e j. Bardzo interesująca lektura! Rzecz naprawdę pisana ze smakiem!... Np. ileż do myślenia daje ta¬kie wyrażenie: „Kapusta duszona na słod-k o"! Przecież to wyrafinowany sadyzm!... Albo jakąż ekspresję ma w sobie „kotlet pożarski"! To szczyt plastyki 1
Ale naogół, gdy człowiek przegląda spis tych wszystkich dobrych rzeczy, budzą się raczej nieweso¬łe refleksje. Strasznie mało polskich terminów! Naj¬częściej jeszcze powtarza się szary sos polski, szary jak nasze niebo... Ale pozatem? Jedne jedyne „z r a-zy a la Radziwił ł"... Lecz i one bynajmniej nie budzą apetytu, jeśli się przypadkiem czytało pa¬miętniki Stanisława Augusta, który przytacza zgrozą przejmujące szczegóły o brudach radziwiłłowskiej kuchni...
Oprócz tych zrazów" niema niczego. Gdzież zatem byli Tarnowscy, Potoccy, Lubomirscy, Sapiehowie!? Mimowoli chciałoby się powiedzieć razem z Papki-nem: „Otóż to jest szlachta nasza"!... To naprawdę bolesne! Tylu mieliśmy wodzów, znako¬mitych mężów stanu, biskupów, generałów i ani je¬den z nich nie postarał się o nieśmiertelność na kar¬tach tej bezwarunkowo najpopularniejszej książki,

książki kucharskiej, jak jakiś minister Colbert, ksią¬żę Conde czy inni...
Przecież w takiej Francji co drugi kardynał, każ¬da bez wyjątku kochanka królewska, Napoleon i po¬la jego bitew, Montaigne, Chateaubriand i tysiące, ty¬siące innych zapłodniło fantazję kucharzy. U nas nie a nic! Jeśli Francuzi mogą jeść pulardę a la Marengo, dlaczegóż my nie mielibyśmy jadać np. zraeów siekanych a la Grunwald, kotletów bitych po chocimsku, bef¬sztyka a la Powała z T a c z e w a, jaj a la Macko z Bogdańca (z kiełbasą) ?!... Przecież byłaby w tem lekcja historji i jakaś trwal¬sza korzyść!...
Jeżeli kardynał Richelieu czy Ma-z a r i n i mogli użyczyć swych nazw przeróżnym ga¬tunkom sosów, dlaczegóż my nie mamy wprowadzić „móżdżku po wiedeń sku a la Puzy-n a" ?... Wślad za tem poszłaby „kura domowa a la hrabina X", „k a p ł o n- z rożna a la premjer Y", i t. d. i t. d.
Ale nie wolno ograniczać się bynajmniej do samej przeszłości, bliższej czy dalszej. Przeciwnie, uwspół¬cześnić jadłospis, dać mu nawet zabarwienie aktual¬ne, polityczne, sięgnąć po nazwy do skarbnicy litera¬tury, do spraw bieżących, do teatru i sejmu, bo wte¬dy ta księga kucharska, księga wiedzy radosnej, na¬bierze barw, polotu, głębszego sensu i z kosmopolitycz¬nej stanie się naprawdę polską.
Rzucam tylko luźne projekty. Więc np. wspo-

mniana „kapusta duszona na słodko a la Mniszkówna", „Groch z kapustą a la ks. Oraczewski", „Baby parzone po warszawsku a la Sadowsk a", „Kwiczoł w słonince a la Kiepura".,.
Z innych zaś kategoryj np. „Bigos m a r s z a ł-k o w s k i", „Vol au vent p o 1 i t i q u e a la Dąbrowsk i", „Kotlet pożar,ski na prędce po świtajsk u", „Grzybki w śmietanie a la Rydz-śmigł y".„
Jeśli zaś mowa o grzybach, należałoby uwzględnić świetne a niedawne zwycięstwo naszego rodaka w Bu¬dapeszcie i podawać „Szampjony a la Szte-k e r". Zresztą w tysiącu kierunkach otwierają się sze¬rokie, nieograniczone możliwości, więc np. „Ryba z mętnej wody a la minutę po se¬nat o r s k u", „Karp po w i ś 1 i c k u z so¬sem a la książę Janus z", „Kluski w gębie a la Prysto r", „C z e r n i n a na Kostkach" i t. d. i t. d.
W ostateczności zaś mógłby także być i o z ó r a 1 a... Nowakowski. Z rodzynkami, w wodni¬stym sosie...


WIELKOŚĆ 18X12,5CM,MIĘKKA OKŁADKA,LICZY 204 STRONY,ILUSTRACJE I OKŁADKA AUTORSTWA STANISŁAWA BOBIŃSKIEGO.

STAN :OKŁADKA DB-/DST+,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,KILKA BLOKÓW STRON JEST POLUŹNIONYCH,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB/DB+ .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .

WYDAWNICTWO GEBETHNER I WOLF WARSZAWA 1932.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE