Płyta zupełnie nowa, oryginalna, zafoliowana.
Porządne, pełnowartościowe zachodnie wydanie.
Dostępna od ręki.
Edycja – piękny digibook.
Folia fabryczna lub dystrybutora.
Wszystko wskazuje na to, że ósmy album Nightwish otwiera zarazem kolejny rozdział w historii Finów. Wkraczają w niego z nowym głosem, nową energią i przy wsparciu samego
Włączam płytę, leci "Shudder Before the Beautiful" i mam poczucie deja vu. Ten głos lektora z fenomenalną oksfordzką dykcją wydaje się znajomy. I słusznie, bo introdukcję do "Endless Forms..." recytuje sam Richard Dawkins. Tak, ten profesor Dawkins - samozwańczy "rottweiler Darwina", jeden z najbardziej wpływowych przyrodników naszych czasów, dla prostaczków zaś – uosobienie zła i złośliwy chochlik szturchający zorganizowaną religię. W gruncie rzeczy właściwy człowiek do zaanonsowania koncept-albumu poświęconego refleksji nad siłami ewolucji.
Szeregi Nightwish uległy ostatnimi czasy przymusowemu przetasowaniu. O angażu Floor Jansen wiedzą już wszyscy, bo Holenderka zdążyła nagrać z zespołem koncertowe "Showtime, Storytime" (nawet jeśli tylko na prawach gościa). Z grupą zmuszony był rozstać się jednak wieloletni perkusista Jukka Nevalainen, gnębiony chorobliwą bezsennością (!). W zastępstwie za przechodzącego rekonwalescencję bębniarza zagrał więc na nowej płycie Kai Hahto, na co dzień grający z melo-deathmetalowym Wintersun. Wreszcie na stałe zasilił Nightwish Troy Donockley, angielski mistrz gry na dudach, sesyjny pomagier Finów już w czasach "Dark Passion Play".
Pomimo tych przetasowań, niestrudzony lider Tuomas Holopainen przekonuje, że jednym z atutów nowej produkcji jest jej spójny, zespołowy charakter. Poniekąd to prawda, bo gros utworów zaskakuje rockową energią, której brakowało trochę grupie z kraju tysiąca jezior na ostatnich wydawnictwach. "Shudder Before the Beautiful", "Weak Fantasy" czy numer tytułowy mogą być dobrym tego przykładem. Dynamiczne gitarowe riffy, klawisze przypominające brzmieniem vintage’owy syntezator Mooga, celtyckie zwiewne melodie oraz świetny wokal Floor, wspieranej czasem powermetalowym tenorem basisty Marco Hietali – to dobry przepis, na którym wyrósł zasadniczy "kręgosłup" albumu.
Nightwish brzmi wreszcie jak zespół metalowy, nawet jeżeli jego muzyka pozostaje opakowana w symfoniczne orkiestracje i chóry. Singlowe "Élan" pokazuje z kolei, że może też bardzo udatnie zagrać stosunkowo prostą piosenkę z urzekającą melodią dud i bodaj najbardziej chwytliwym refrenem od czasów "Amaranth". Z kolei przy "Yours Is an Empty Hope" rozbestwia się orkiestra, a całość zmierzałaby w stronę filmowego tematu w duchu Hansa Zimmera, gdyby nie bardzo nośny gitarowy riff, kierujący muzykę w objęcia epickiego heavy metalu. Podobny aranżacyjny rozmach osiąga również instrumentalne "The Eyes of Sharbat Gula", choć to akurat rzecz znacznie łagodniejsza i bardziej melancholijna.
Dobrych piosenek jest tu więcej, bo "Our Decades in the Sun" okazuje się urokliwą, "elficką" balladą, a "My Walden" śle ukłony dla średniowiecznych tańców i klimatów zarezerwowanych dla Clannad. Potężne dzieło kończy się zaś 24-minutowym monumentem "The Greatest Show on Earth", pięcioczęściowym eposem o ewolucji, w którym znów słyszymy głos Dawkinsa. Ogólnie świetna płyta i chyba też łatwiejszy orzech do zgryzienia dla starych fanów niż wszystkie nagrania popełnione z Anette Olzon.