Broken Sword 2009
01. End Of Mankind
02. Skullthrone
03. Nest Of Evil
04. Sermon Of Serpent
05. The Last Day Of Seraphs
06. Lord Of Destruction
07. Ancients Gods
Skład:
Artur Wyszomirski - wokal
Michał Kubajek - gitara
Marcin Trzeszczkowski - gitara
Marek Molenda - bas
Sebastian Kubajek - perkusja
Materiał, jaki znalazł się na Nest Of Evil warszawskiego Broken Sword nie jest już nowy, bo pochodzi z 2009 roku, ale że dostałem go w swoje łapy dopiero teraz stwierdziłem, że warto się nad nim pochylić i przypomnieć tym, którzy może już zdążyli zapomnieć, albo podobnie jak ja nie znali go wcześniej. Przyznaję się bez bicia, że choć kapela istnieje od 1997 roku, czyli szmat czasu, to jakoś mi dotąd umykali. Nie wiem zresztą, czy nadal są panowie aktywni, bo od dłuższego czasu milczą i nie dają oznak życia.
Nest Of Evil określane jest mianem demówki, choć ja powiedziałbym, że to normalny album. Po pierwsze znalazło się tu siedem kawałków, które trwają łącznie nieco ponad 28 minut (od razu przypomina się pewien znamienity krążek, prawda?), a do tego płytka wydana jest bardzo ładnie w mocnym, eleganckim digipacku, którego jedynym minusem jest niewymiarowość. Jest większy od normalnej płyty i nie wchodzi mi na regał. Jakoś to przeżyję. Najważniejsze jest to, co znalazło się na krążku, a uczciwie powiem, że nie spodziewałem się wiele i się pozytywnie rozczarowałem.
Broken Sword para się death metalem, ale podanym w nieco ciekawszy niż zazwyczaj sposób, bo utrzymany jest raczej w średnich tempach, choć przyspieszeń nie brakuje. Jest to muzyka bardzo mroczna, z naleciałościami black i doom metalu. Pojawia się momentami sporo melodii, ale nie takich typowych, przebojowych. Te są niezbyt nachalne, lekko zawoalowane, ale wyraźnie słyszalne. Podoba mi się brzmienie, które jest mięsiste, tłuste i głębokie. Czytałem jakąś opinię, w której recenzent za największy chyba minus uznał brzmienie właśnie. Nie rozumiem zupełnie, bo jak dla mnie wszystko chodzi jak należy. Gitary brzmią soczyście, tak jak bas, który jest całkiem wyraźny, co nie zawsze jest normą. Dobrze wkomponowane wokale, które również są mocnym punktem tej płyty. Typowe growle wymieszano z blackowymi wrzaskami i nałożono na siebie, co dało całkiem ciekawy efekt. W kilku momentach pojawiają się też partie mówione, jak w The Last Day Of Seraphs. Słabo jest natomiast jeśli chodzi o solówki. Te rzadko się pojawiają, a jak już się pojawiają to na bardzo krótko i właściwie nic do utworu nie wnoszą. Solówki to jednak kwintesencja metalu, więc szkoda, że tutaj zostały potraktowane marginalnie. Jeśli zaś chodzi o najlepsze kawałki, to wyróżniłbym szczególnie Sermon Of Serpent za świetne riffy i melodie.
Płyta jako całość wypada dobrze, chwilami bardzo dobrze i wygląda na to, że wiele mogłem stracić nie poznając jej. Ponoć wcześniejsze dokonania zespołu to okres prób i błędów, do których zaliczyć można romans z symfonicznymi klimatami, ale na szczęście to już przeszłość. Jaka i czy w ogóle będzie jeszcze jakaś przyszłość - trudno wyrokować, zwłaszcza, że nie wiadomo, co się w obozie Broken Sword dzieje. Może siedzą w zaciszu salki prób i sklejają nowy materiał. Bardzo bym na to liczył.