SPRZEDAM
Gazetka National Geographic Maroko LUTY/MARZEC 2008, stan bardzo dobry.
W tym kraju wszystko wydaje się niezwykłe: od kolorów skał, zieleni palmowych gajów wyrastających wśród piasków, architektury bardziej przypominającej baśniową scenerię niż realne budowle, ludzi, którzy wyglądają jak przeniesieni w czasie z jakichś odległych wieków, po rzemiosło, którego fantazja jest w tak kolosalnej sprzeczności z modnym ostatnio w Europie minimalizmem.Maroko to jeden z najdalej na zachód wysuniętych krajów arabskich. Armia proroka Mahometa nazwała go Maghreb, co znaczy ziemia, „gdzie umiera słońce”. Stoję na 200-metrowym wzgórzu na krańcu Afryki i obserwuję, jak fale oceanu wypłukują z plaży rozgrzany słońcem piasek. Portugalczycy 500 lat temu zbudowali tu ufortyfikowaną wioskę – kazbę, dziś został z niej jedynie wysoki, żółtawy mur. I on to sprawia, że choć termometr pokazuje 35oC, są tu Berberowie, wielbłądy i turyści. Ci ostatni, żeby podziwiać jedyny ocalały zabytek Agadiru – tylko on przetrwał trzęsienie ziemi, ci pierwsi, żeby zarabiać. Za pamiątkową fotografię z przystrojonym niczym choinka wielbłądem albo szczerbatym, ale za to spowitym w błękit rdzennym mieszkańcem północnej Afryki trzeba zapłacić. – Bilon jest zły, miss – usłyszałam po tym, jak próbowałam wręczyć honorarium mojemu modelowi. – Daj mi papierowe pieniądze – powiedział. Gdy zasugerowałam, że nie posiadam takowych, w powietrzu zawisła awantura, której echo z pewnością dotarłoby aż do oddalonego o 270 km Marrakeszu.