Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

MARYNISTYKA NA POLSKIEJ FALI ILSUTRACJE WYD 1 1927

16-01-2012, 18:15
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 50 zł     
Użytkownik serdecznie
numer aukcji: 2039709393
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 20   
Koniec: 15-01-2012 20:01:14

Dodatkowe informacje:
Opis niedostępny...
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha



PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ ZNAJDUJĄCYCH SIĘ W DOLNEJ CZĘŚCI AUKCJI (CZASAMI TRZEBA WYKAZAĆ SIĘ CIERPLIWOŚCIĄ W OCZEKIWANIU NA ICH DOGRANIE)



PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
AUTOR -
WYDAWNICTWO - , WYDANIE - , NAKŁAD - EGZ.
STAN KSIĄŻKI - JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM)
RODZAJ OPRAWY -
ILOŚĆ STRON -
WYMIARY - x x CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE -
KOSZT WYSYŁKI - 8 ZŁ - KOSZT UNIWERSALNY, NIEZALEŻNY OD ILOŚCI I WAGI (NP. JEŚLI KUPISZ 7 KSIĄŻEK ŁĄCZNY KOSZT ICH WYSYŁKI WCIĄŻ BĘDZIE WYNOSIŁ 8 ZŁ), DOTYCZY PRZESYŁKI PRIORYTETOWEJ NA TERENIE POLSKI. ZGADZAM SIĘ WYSŁAĆ PRZEDMIOT ZA GRANICĘ. KOSZT WYSYŁKI W TAKIM PRZYPADKU, USTALA SIĘ INDYWIDUALNIE WEDŁUG CENNIKA POCZTY POLSKIEJ I JEST ZALEŻNY OD WAGI PRZEDMIOTU.




SPIS TREŚCI LUB/I OPIS - PRZYPOMINAM O KOMBINACJI KLAWISZY CTRL+F (PRZYTRZYMAJ CTRL I JEDNOCZEŚNIE NACIŚNIJ F), PO NACIŚNIĘCIU KTÓREJ Z ŁATWOŚCIĄ ZNAJDZIESZ INTERESUJĄCE CIĘ SŁOWO O ILE TAKOWE WYSTĘPUJE W TEKŚCIE WYŚWIETLANEJ WŁAŚNIE STRONY.

JERZY BANDROWSKI
NA POLSKIEJ FALI
POWIEŚĆ
POZNAŃ
WIELKOPOLSKA KSIĘGARNIA NAKŁADOWA KAROLA RZEPECKIEGO
1927





SPIS ROZDZIAŁÓW:

I. Jak się znalazłem nad morzem.......... 5
II. Pierwszy rat widzę morze........... jq
III. Na brzeg-u Bałtyku.............. 15
IV. W wiosce rybackiej . ......... 24
V. Na brzegu Małego Morza. Pierwszy raz wyjeżdżam na morze . 29
VI. Wieczór nad morzem.......... 35
VII. Wyjeżdżam na węgorze. Poznaje się z Dawidem Długim ... 39
VIII. Burza nocna na morzu ........... ^g
IX. Przypadkowe polowanie na fokę. Zasypuję się śledziami ... 51 X. Idę do Helu. Rybacy Helscy. Prawdziwe morze. Zawieram
znajomość z panem w wielkich okularach........ 57
XI. Co pan w wielkich okularach opowiedział mi o półwyspie"
Helskim........... ,-r
XII. Uczę się stawiać żaki Co to jest „linka". Grom z jasnego nieba.
W rozterce duchowej......... 71
XIII. Jadę z cezą na fląderki. „Śpiewający" kur morski ... 77
XIV. Niespodziewane postanowienie Zostaję na Helu....... 82
XV. Sprowadzam się do Dawida Długiego. Rybackie wyekwipowanie 85
XVI. Pierwsze prace rybackie. O węgorzach w grochu...... 89
XVII. Wyjeżdżam na śledziki. Mańce. W niebezpieczeństwie życia . 95
XVIII. Poznaję się z człowiekiem morskim...... JQ3
XIX. Święto Matki Boskiej Wangorzowej............ hq
XX. Rybki tobjaszowe Ławica śledzi na morzu. Na strąd z niewodem! 115
XXI. Dowiaduję się, kto jest panem morza .... H9
XXII. Przygotowania do połowów zimowych.......... 124
XXIII. Dziewiąta fala ............ j28
XXIV. Jadę na połów fląderek na „sieci". Czemu fląderka ma krzywą gęb^ę. Mgła na morzu............ j^g
XXV. Burze Wszystkich Świętych. O dziwnych wędrówkach węgorzy.
Kot morski. Siła węgorzy. O mięsie w zaczarowanym żaku . 142
XXVI. Poszukiwanie szprotów.......... 154
XXVII. W pogoni za szprotami. Są bretlindzi! , .-...,. 159
XXVIII. Zwiedzam wędzarnię......... i .-o
XXIX. Święta Bożego Narodzenia nad morzem. Znowu paczka. Jestem
bog-aczem.................... J7g
XXX. Katorga rybaka............. ,„,
XXXI. Zatoka zamarza! Coś niecoś o koleji na półwyspie Helskim . 193
XXXII. Idę zbodorzem na węgorze. Zbłądziłem na lodzie. Czyśw. Antoni? 199
XXXIII. Poluję na dzikie łabędzie...... ... 205
XXXIV. Wieczory zimowe Dziwne opowieści........ 213
XXXV. Góry lodowe. Wielkie polowanie na foki na Małem Morzu . 217
XXXVI. Zbliża się wiosna, rybacy oglądają się za łososiami..... 222
XXXVII. Rybackie Zapusty. Dawne obyczaje i przesądy...... 225
XXXVIII. Połów łososi niewodem. Ciągnę laskom....... 229
XXXIX. Woda kalna czyli wisielna. Tamcza. „Bity". Bursztyny. Piasek
literacki.............. qqq
XL. Wiosna na półwyspie Przelot ptaków. Tresura młodych krów
i jałówek: Zwierzęta domowe......... 237
XLI. Na drewaniu ........... 94^
XLII. Coś o ludziach na półwyspie........... 250
XLIII. Koniec rybołówstwa. Odjazd p Żebrowskiego. Mam wracać
na ląd. Pożegnanie z Dawidem. Do widzenia, morze! ... 254





I.
Jak się znalazłem nad morzem.

Wspomnienia swoje, trudy i liczne ciekawe przygody spisuję dla wszystkich tych chłopców którzy tęsknią do morza polskiego, kochają je i chcieliby je poznać. Opowiem im wszystko, czego się na niem nauczyłem, co widziałem i co przeżyłem, opowiem poprostu, jak się opowiada braciom.
Nazywam się Jam Morski, jestem marynarzem polskim i służę swej Ojczyźnie na morzu i w dalekim świecie pod banderą z Białym Orłem w czerwonem polu. Dumny jestem z tego. Pochodzę z biednej ale uczciwej, starej rodzimy polskiej. Ojciec mój zginał podczas Wielkiej Woijny, gdy jeszcze byłem maleńki Słodka moja tóaimisia osierociła mnie, jako małego chłopczyka. Wychowywał mnie stryj mój, inwalida wojenny, który utrzymywał się ze sprzedaży tytoniu w imałem miasteczku prowincjomalnem, ze szczupłych swych dochodów dodając, co było koniecznie potrzeba, do trzydziestu złotych pensji miesięcznej, jaką po ojcu miałem pobierać aż do dojścia do pełnoletności. Dzięki tej pomocy zacnego stryja, -którego tez jak drugiego oj^ca kochałem, mogłem uczęszczać do gimnazjum, po którego Ukończeniu miałem zamiar wstąpić do Szkoły Podchorążych, albowiem bardzo pragnąłem zostać żołnierzem. Niejednokrotnie, chcąc stryjowi ulżyć, prosiłem go, aby pozwolił mi wstąpić do Szkoły kadeckiej po ukończeniu czwartej klasy gimnazjalnej, co byłoby oszczędziło mu wydatków na moje wykształcenie, on jednak obstawał przy tem, abym przedewszystkiem zdał egzamin dojrzałości, a potem dopiero - jeśli zechcę i uczuję prawdziwe powołanie - poświęcił się służbie wojskowej nie z musu lecz z wolnej woli i lepiej do dalszej nauki przygotowany. Zastosowałem się do
jego życzenia i uczyłem się pilnie, nie zaniedbując równocześnie gimnastyki i służby harcerskiej.
Skończyłem czwartą, klasę a zarazem piętnaście lat i szczęśliwy, nic złego nie przeczuwając, wyjechałem do stryja, aby się przed nim pochwalić dobrem świadectwem i spędzić z nim Avakacje. Miasteczko, w którem stryj mieszkał, było pięknie położone w górskiej okolicy nad wielką rzeką, za którą po drugiej stronie wznosiły się ma wysoMem wzgórzu malownicze ruiny potężnego ongiś zamku. Można było łapać ryby, chodzić do lasu na grzyby i jagody, wogóle było bardzo przyjemnie, a w dodatku w pobliżu mieszkał też mój przyjaciel i kolega szkolny, Żdziś Zieliński, syn zamożnego obywatela ziemskiego, byłego oficera wojsk polskich i przyjaciela naszej rodzimy. Traktowany jak syn rodzony, często w domu państwa Zielińskioh bywałem i nieraz przesiadywałem tam dłuższy czas, nie zaniedbując oczywiście stryja, którego co dzień odwiedzałem.
Tu muszę sio Czytelnikowi zwierzyć z tajemnicy: Państwo Zielińscy mieli dwie bardzo dobre, miłe i ładne córeczki, siedemnastoletnią pannę Andzię i Stefcię, trzynastoletniego trzpiota. Ze Stefcią byłem w serdecznej przyjaźni i kochałem ją, jak siostrę, zaś panna Andzia, starsza odemnie, poważna i udająca dorosłą damie, tak mi imponowała, że się w niej pokryjomu „szalenie" kochałem i pisywałem do niej wiersze, rozumie się futurystyczne, bo mi to najłatwiej przychodziło. Naturalnie panna Andzia nic o tem nie wiedziała, i, podobnie jak na brata, patrzyła na mnie zawsze z góry, traktując mnie uprzejmie Jęcz z chłodną wyniosłością, co mnie jeszcze więcej „rozpłomieniało", bo widziałem, że kocham się w prawdziwej damie. Zresztą parnie — to znaczy pani Zielińska z córkami — z końcem lipca wyjechały na miesiąc na półwysep Helski, nad morze.
Tak na wycieczkach, jeździe konnej, łapaniu ryb i innych przyjemnościach i rozrywkach niepostrzeże-
nie mijał czas i sześć blisko tygodni wakacji ubiegło, gdy naraz niespodziewanie spadło na mnie nieszczęście. Kiedy pewnego bardzo upalnego dnia w południe wróciłem z kąpieli słonecznej do domu — stryj mój nie żył. Umarł nagle ma serce.
Jak się o tem dowiedziałem, jak stanąłem przy śmiertelnem łożu tego byłego bohaterskiego żołnierza, inwalidy, bez szemrania znoszącego cierpienia swego męczeńskiego żywota i przezacnego człowieka, zdawało mi się w pierwszej chwili, że świat cały poczerniał i wystygł. Do żalu z powodu jego śmierci przyłączyło się też mimowolne uczucie strachu — bo przecie teraz byłem już zupełnie sami ma tym ogromnym świecie, bez nikogo bliskiego, bez nikogo, ktoby mnie kochał.
Pogrzebem i wszystkiem, co należało zrobić, zajął się pan Zieliński, który wprost z cmentarza zabrał mnie do swego majątku. Żdziś pocieszał mnie, jak mógł i umiał, pan Zdeliński też bardzo był dla mnie dobry, Stefcia napisała bardzo poczciwy list, ale to wszystko było ina nic. Chodziłem jak nieprzytomny.
Pewnego dnia usłyszałem, jak Zdziś rozmawia ze swym ojcem o jakiejś zamierzonej podróży. Kto i dokąd ma jechać, było mi wszystko jedno, ja zrozumiałem tylko to, że gdy inni ludzie wiedzą, co mają robić i dokąd się udać, ja co do siebie nie wiem nic. Taka mnie wówczas rozpacz ogarnęła, że wymknąłem się z ogrodu, w którym właśnie siedzieliśmy i pędeim pobiegłem na cmentarz, na grób stryja. W ciszy cmentarnej rozpamiętywanie dobroci i mądrych rad i wskazówek tak kojąco na mnie wpłynęło, że odtąd całe dnie spędzałem na mogile stryja, w duszy zwierzając mu się ze swych trosk, jak gdyby on mógł mi dać jaką radę.
Kiedy tak raz, biadając nad swym losem, siedziałem popołudniu na nieporosłym jeszcze darnią grobie stryjowym, rozległo się głośne skrzypnięcie
furty i na cmentarz wszedł pan Zieliński xe Zdzisiem. Szli prosto ku mnie. Stanąwszy nad grobem stryja pomodlili się krótko, poczeni pan Zieliński — były rotmistrz ułanów z krzyżem „Virtuti Militari" — rzeki do mnie swym szorstkim, komenderującym głosem:
— No, chłopcze, dość tego! Człowiek nie jest stworzony po to, żeby się wylegiwał na cmentarzach. Trzeba coś robić! Wiem, że ci teraz ciężko, ale to trudno. W życiu nieraz bywa ciężko. A ty swojemi troskami i kłopotami nieboszczyka nie nudź! Umarłym trzeba dać spokój, dość się namęczyli za życia, żeby ich jeszcze po śmierci dręczyć ziemskiemi sprawami !
Mówił szorstko, jaJtby się gniewał, alo jaki to był dobry człowiek!
Wyprowadzili mnie z cmentarza.
Szedłem przed panem Zielińskim wraz ze Ździ-siem polną drogą, trochę zawstydzony, ale równocześnie i obrażony, że mi nie dają stryja opłakiwać.
— Popatrz, jaki ładny dzień! — odezwał się naraz pan Zieliński.
Usłuchałem go niechętnie z postanowieniem, że dzień mi się nie będzie podobał, ale rzuciwszy wzro kiem dokoła musiałem przyznać, że miał słuszność. Żniwa były na ukończeniu, wszędzie złociły się rżyska lub niezżęte jeszcze łany, naprzełaj jechały przez pola wozy wysoko naładowane zbożem, błyszczały sierpy, rozlegały się wesołe okrzyki i śmiechy, ziemia była promienna i uśmiechnięta. Długi rząd siwo-zielonych, kołtuniastych wierzb i zielony pas wikliny wskazywał gdzie jest rzeka, z której aż do nas dolatywał pisk i okrzyki kąpiących się. Na przeczystem, ciemno-aiiebieskiem -niebie nie było ani jednej chmurki. Było naprawdę bardzo ładnie.
Pamiętam ten obraz tak dobrze dlatego, że na długi czas moje oczy oglądały ro poraź ostatni, o czem zresztą w owej chwili nie wiedziałem.
— Świat jest bardzo piękny i niema potrzeby patrzeć nań przez łzy! — odezwał się znowu pan Zieliński. — Ale — rozumiem! Dlatego jutro pojedziecie obaj trochę w świat. Na Hel. Zdziś miał i tak jechać, odwiedzić w Jastarni matkę i siostry... Pojedziesz z nim razem... Zobaczycie Warszawę, Poznań, przyjrzycie się polskiemu morzu — a potem — będzie jak Bóg da. Pomyślimy potem.
Ucieszyłem się niezmiernie, bo oddawna już marzeniem mojem było morze zobaczyć. Ale w tej chwili zakłopotałem się.
— A pieniądze? — zapytałem.
— Wyrobiłem dla nas zniżkę! — oznajmił mi Zdziś — Więc tylko droga.. . Zresztą jedziemy do mamusi, tani cię nic kosztować nie będzie ...
— Pieniądze masz! — odrzekł pan Zieliński. — Ta podróż większą ci da korzyść, niż kilkanaście złotych. A co. się tyczy twej przyszłości, to sprawa jest prosta. Jedynem wyjściem jest szkoła kadecka — to znaczy, prawie to samo co klasztor, z tą tylko różnicą, że na święta i na lato przyjeżdżałbyś do nas. Formalności ja sam załatwię... Więc dobrze ci zrobi, jak się póki czas trochę przewietrzysz i kawałek świata zobaczysz... No! A teraz, chłopcy, kto pierwszy do tamtej topoli doleci, pojedzie na Murzynie. Raz, dwa, trzy!
Pan Zieliński klasnął w dłonie a my dwaj natychmiast zerwaliśmy się do biegu i popędziliśmy naprzełaj przez pola. Ja przybiegłem pierwszy do mety — dziś rozumiem, że dzięki dobroci Zdzisia, który zwykle mnie „brał", i kiedyśmy wyjechali z panem Zielińskim na przejażdżkę, on jechał na naszym siwym „Basałyku" a ja na karym, ognistym Murzynie.
Na drugi dzień wyjechaliśmy na półwysep Helski.
...




Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.


ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT


NIE ODWOŁUJĘ OFERT, PROSZĘ POWAŻNIE PODCHODZIĆ DO LICYTACJI