MÓZGI i inne nowele
Gottfried Benn
Przełożyła z niemieckiego i opatrzyła posłowiem:
Sława Lisiecka
wydanie I,
oprawa miękka,
160 s.
ISBN[zasłonięte]978-83-03274-1
Wydawnictwo PIW
Warszawa 2011
Cykl prozatorski Gottfrieda Benna Mózgi, nazywany „opowieściami o doktorze Rönnem”, na który składa się pięć tekstów w duchu ekspresjonistycznym, artystycznie zaskakująco nowoczesnych został napisany w latach 1[zasłonięte]914-19. Benn był już wówczas autorem dwóch drastycznych, wyrażających przerażenie światem tomów poezji. Nie bez znaczenia dla języka i obrazowania tej poezji była lekarska praktyka autora. Jednak to dopiero doświadczenia wojenne doprowadziły Benna do swego rodzaju „nowego humanizmu”, który ujawnił się najpełniej właśnie w jego niewielkich prozach. Latem 1914 roku, niemal kilka tygodni po ślubie, Benn został wyrwany z pieleszy rodzinnych, wcielony do armii i wysłany do Belgii jako lekarz frontowy, gdzie zaznał brutalności wojny i bestialstwa ludzi. Wtedy właśnie powołał do życia postać lekarza Werffa Rönnego, którego znamionuje fundamentalny, „ontologiczny brak zaufania”, tak do rzeczywistości, jak i do człowieczeństwa oraz poszczególnych jednostek. Bohater odrzuca wszelkie humanistyczne ideały, wątpi w rozum i jego wskazania, nie jest w stanie odczytać i zrozumieć rzeczywistości, nie ufa także własnemu „ja”, które – podobnie jak świat – jawi się nie jako całość, ale w fazie destrukcji, fragmentaryczne. Takie widzenie siebie i otoczenia prowadzi bohatera do prób ucieczki ku stanom upojenia (narkotyki) lub w sferę fantazji. Dwie postawy życiowe Rönnego, ciągła oscylacja między aktywnością a pasywnością, świadczą o tym, że jest on człowiekiem bez historii: wszystko wydaje mu się równoważne, szybko puszcza przeszłość w niepamięć. Rönne coraz bardziej traci związek z rzeczywistością i najbliższym otoczeniem na rzecz własnego rozwoju: odnowionego człowieka, pragnącego we wrogim, zurbanizowanym świecie wykreować własną rzeczywistość. Ocalenie i scalenie jednostki, pokonanie samotności i wyobcowania, możliwe staje się tylko na gruncie estetyki; piękno świata, to jedyna rzecz – zdaniem Benna – godna przetrwania.
Cykl Mózgi uzupełniony został pięcioma innymi nowelami Benna. Tom stanowi całość artystyczno-znaczeniową.
Gottfried Benn (1[zasłonięte]886-19) znakomity, kultowy już pisarz niemiecki, studiował teologię, filologię i medycynę. W 1910 roku zaczął pracować jako lekarz wojskowy. Publikował wiersze, prozę i eseje. Na lata 1[zasłonięte]933-19 przypada fatalny akces Benna na rzecz Trzeciej Rzeszy. W Polsce dotąd znany jedynie jako eseista i poeta. Twórczość prozatorską Benna prezentujemy po raz pierwszy.
Fragment MÓZGI
Wstrząśnięty, siedział Rönne pewnego ranka przy śniadaniu; bardzo głęboko czuł, że ordynator wyjedzie, a przybędzie jego zastępca, który właśnie o tej porze wstanie z tego łóżka i weźmie bułkę: człowiek myśli, je, a śniadanie samo się w nim przetwarza. Mimo wszystko robił to, co było do zrobienia, jeśli chodzi o pytania i wydawanie poleceń; stukał palcem prawej ręki w palec lewej, potem znajdowało się pod nimi płuco; podchodził do łóżek: dzień dobry, jak miewa się pańskie ciało? Obecnie jednak zdarzało się od czasu do czasu, że Rönne sunął przez sale, nie wypytując starannie każdego po kolei ani o częstotliwość napadów kaszlu, ani o ciepłotę jelita. Kiedy idę przez sale pełne leżących – zaprzątało go to zbyt głęboko – co chwila zapadam w dwoje kolejnych oczu, jestem postrzegany, stanowię treść myśli. Wiąże się mnie z miłymi i poważnymi przedmiotami. Może wchłania mnie w siebie jakiś dom, do którego oni tęsknią, może kawałek drewna do garbowania, które kiedyś smakowali. Ja też kiedyś miałem dwoje oczu, biegły wstecz spojrzeniami, tak jest, istniałem: niewątpliwy i skupiony. Dokąd przybyłem? Gdzie jestem? Lekki łopot, rozwiewanie się.
Zastanowił się, kiedy to się zaczęło, ale nie pamiętał: idę przez ulicę, widzę jakiś dom i przypominam sobie zamek podobny do tego we Florencji, muskają się jednak tylko jednym promieniem, po czym gasną.
Jakaś słabość ogarnia mnie od góry. Nie mam już oparcia z tyłu za oczami. Przestrzeń faluje bez końca; a przecież kiedyś płynęła w jedno miejsce. Rozpadła się kora, która mnie niosła.
(..)