Opis: Błękitny Wszechświat Atlantyda - któż z nas nie słyszał o tej legendarnej wyspie? Wszyscy, zatem odpuszczę sobie standardowy wstępny opis, czym owa Atlantyda jest. Zaznajomieni z wyobraźnią Luca Bessona mogliby wobec tego przypuszczać, że w filmie poznamy przygody grupy osób poszukujących śladów legendarnej cywilizacji. Atlantyda jest miejscem snów i marzeń wielu osób, a ktoś taki, jak Besson, który w niemal każdym swoim dziele podkreśla wagę pielęgnowaniu w sobie "wewnętrznego dziecka", nie omijając przy tym poważnych i dorosłych tematów, przeszły tworca "Nikity" i "Wielkiego Błękitu", a przyszły "Leona Zawodowca", "Piątego Elementu", "Joanny d'Arc", kwadrylogii "Taxi" oraz "Artura i Minimków", mógłby stworzyć taki film bez problemu, zwłaszcza, że podwodne krajobrazy są jego pasją - w młodości chciał bowiem zostać płetwonurkiem. Tutaj jednak pojawia się zaskoczenie - film z Atlantydą - oprócz tytułu - nie ma nic wspólnego. Nakręcony bez scenariusza film Bessona jest poetyckim przedstawieniem życia "morskich bestii" - ryb, ośmiornic, orek, rekinów, koralowców, krabów... Dlaczego poetyckim? Po pierwsze, wbrew temu, co wielu sądzi, ten film to nie dokument. Podziwiamy w nim życie morskich stworzeń bez jakichkolwiek komentarzy zza kadru - widzimy ich zachowane, ale nikt nam go nie wyjaśnia. Dlaczego? Bo możemy przekonać się, że żyją one bardzo podobnie do nas - tańczą, jedzą, kochają się... Okraszenie filmu nieustającą, piękną, metafizyczną muzyką Erica Serry potęguje to uczucie - nie tylko stanowi doskonałe tło dla "akcji" filmu, ale również stanowi jeden z jego kluczowych elementów - ujmując w surrealistyczny cudzysłów wiele scen, chociażby trwający kilkanaście minut "śpiew operowy" tańczącej pod wodą płaszki zakończony entuzjastycznym aplauzem ławicy małych rybek... Autorzy filmu nie stronią od porównywania życia morskich stworzeń nie tylko do życia ludzi, ale również np. do lasu - w jednej ze scen mamy okazję podziwiać rafy koralowe i żyjące na nich stworzenia przysłuchując się jednocześnie śpiewowi ptaków i grze świerszczy. Takich momentów w filmie nie brakuje - twórcy kładli nacisk przede wszystkim na wizje artystyczne. Pod koniec filmu widzimy dziwne, szpiczaste, osadzone na dnie kształty... Czy to aby jednak nie Atlantyda i wieże jej miasta, w których siedzieli strażnicy dzielnie wypatrując nadchodzących nieprzyjaciół? Nie, to tylko kolejna rafa koralowa, ktora dzięki przepięknemu ujęciu może zostać "oszlifowana" przez naszą wyobraźnię... "Atlantis" to także doskonały przykład filmu, który nie udaje czegoś, czym nie jest. Nie zdobył wielkiej popularności na świecie, a to za sprawą wąskiej grupy odbiorców, którą niekoniecznie będą wieloletni wyjadacze ciężkich, ambitnych thrillerów i filmów kryminalnych, ale mogą nimi być zakochane pary idące do kina na pierwszą randkę. Może zachwycić, odrzucić, może także nie wywołać żadnych uczuć. Podobnie jak w "Wielkim Błękicie", Bessonowi chodziło przede wszystkim o ukazanie swojej miłości do morza, o oderwanie się od codziennego, hałaśliwego świata, o powrót do swoich najdalszych korzeni, które znajdują się kilkaset metrów pod powierzchnią wody na środku oceanu. Od początku nie mamy wątpliwości, że o to głownie chodzi - co oznajmia nam na początku filmu lektor, który po kilkunastu sekundach zapisu miejskich dźwięków - samochodów, młotów pneumatycznych, samolotów - zachęca nas swoim hipnotyzującym tonem do wymazania ich i powrotu do "prawdziwego" świata. Do świata Atlantis.(...) filmweb.pl |