LINN IKEMI CDP LEGENDA
STAN BDB MINIMALNE, NATURALNE ŚLADY UŻYTKOWANIA
KARTON, PILOT, INSTRUKCJA, SIECIÓWKA - WSZYSTKO ORYGINALNE.
KOLOR CZARNY. RCA/XLR HDCD i INNE.
STAN TECHNICZNY NIENAGANNY. CICHY I PRECYZYJNY MECHANIZM.
JEDEN Z NAJLEPIEJ OCENIONYCH CDP PRZEZ RECENZENTÓW (KLASA HI-END) NAJBLIŻSZY ANALOGU.
POWAŻNIE ZAINTERESOWANYM PRZEŚLĘ FOTO WYSOKIEJ ROZDZIELCZOŚCI. NA ŻYCZENIE PODAM RÓWNIEŻ LINKI DO POLSKICH I ŚWIATOWYCH RECENZJI.
JESTEM TEŻ DO DYSPOZYCJI W RAZIE WSZELKICH PYTAŃ I SUGESTII POD NR TEL. 696-[zasłonięte]-846
"Linn długo nie potrafił się przekonać do formatu CD. Zakochanemu w brzmieniu LP12 Ivorowi Tiefenbrunowi technika cyfrowa wydawała się czymś bezdusznym i niezdolnym do przeniesienia emocjonalnego ładunku muzyki. Z biegiem czasu radykalizm poglądów nieco osłabł, a w Linnie rozpoczęły się prace nad stworzeniem źródła cyfrowego, zdolnego dorównać brzmieniu czarnej płyty. W 1992 roku pojawiła się pierwsza kombinacja napędu i przetwornika. Na początku 1999 roku światło dzienne ujrzał referencyjny CD12. Dziś w ofercie szkockiej firmy znajdziemy trzy odtwarzacze srebrnych krążków. Oprócz flagowego Sondeka są w niej jeszcze Genki i Ikemi. Pierwszy to model bazowy, wyceniony na 6500 zł. Wyróżnia się tym, że jako jedyny w katalogu ma regulowane wyjście analogowe. Ikemi jest już dwukrotnie droższy, regulacji napięcia wyjściowego nie ma, zawiera za to kilka oryginalnych rozwiązań, stworzonych z myślą o bardzo wymagających słuchaczach. Kilogram Linna jest zdecydowanie najdroższy w prezentowanej dzisiaj stawce. Producent nie dociążył chassis płytą z granitu, nie umieścił też urządzenia w masywnej obudowie. Ikemi nie dosyć, że lekki, to jeszcze wygląda wręcz niepozornie. Wartość postrzegana czarnej skrzyneczki na pierwszy rzut oka wydaje się jest niewielka, za to cena, jaką musimy zapłacić, u niezorientowanych może wywołać niedowierzanie. 13200 zł za małe czarne pudełeczko spokojnie przełkną tylko koneserzy. Czerń nie jest jedynym wariantem wykończenia; w końcu Ikemi to nie Ford T. Oprócz niej można zamówić wersję srebrną, chociaż trzeba pamiętać, że i w niej szuflada transportu pozostanie czarna. Modny kolor obudowy nie zmienia faktu, że szkocki odtwarzacz jest podejrzanie mały i lekki. Dopiero zrozumienie przyczyn tej niepozornej aparycji pozwoli spojrzeć nań przychylniej. Budowa Ikemi jest w całości wykonany z aluminium. Aluminiowy panel frontowy to niemal oczywistość, nawet w średnich zakresach cenowych, ale cała skrzynka to już raczej rzadkość. Przednia ścianka nie jest specjalnie gruba, ale minimalna ilość elementów obudowy pozwala utrzymać sztywność. Czarny lakier nie jest tak do końca czarny. Zawarte w nim drobiny metalicznego proszku efektownie opalizują w świetle, dzięki czemu Ikemi nie wygląda smutno. Jego wygląd, mimo skrajnej prostoty, ma w sobie coś intrygującego, szczególnie gdy odtwarzacz stanie w efektownie oświetlonym miejscu. Ikemi wykorzystuje słynny impulsowy zasilacz Linna, nazwany Brilliance. Zespół szkockich konstruktorów postanowił przełamać audiofilski stereotyp i udowodnić, że można zachować zalety tego typu układów, omijając jednocześnie pułapki. Zasilacze impulsowe osiągają bardzo wysokie sprawności i nie wymagają stosowania dużych transformatorów. Dzięki temu są małe, lekkie i tanie w produkcji, chociaż akurat z tym ostatnim szef Linna zapewne by polemizował. Ivor Tiefenbrun miał zainwestować sporo pieniędzy w badania, mające na celu ograniczenie szumów zasilacza. Układy impulsowe mają bowiem całą masę zalet, ale wysoki poziom szumów własnych wykluczał dotychczas ich stosowanie w wyrafinowanych systemach audio. Linn zmierzył się z tym problemem i po serii eksperymentów odniósł sukces. Szef PR-u, Brian Morris, opowiadał mi, że przeprowadzano nawet odsłuchy porównawcze z wykorzystaniem flagowego gramofonu LP-12. Sondek grał najpierw z tradycyjnym zasilaczem analogowym, a następnie z Brilliancem. Ponoć nie zdarzyło się, żeby którykolwiek słuchacz preferował brzmienie pierwszej konfiguracji. Od tamtej pory Brilliance jest montowany wszędzie, gdzie jest to możliwe. Trafił do referencyjnego CD Twelve'a, szczytowych Klimaxów i wielu innych konstrukcji. Niestety, budżetowy Classik musiał się zadowolić zwyczajnym toroidem. Brilliance był po prostu za drogi. Ale wyszukany zasilacz nie jest jedynym oryginalnym rozwiązaniem, jakie znajdziemy w Ikemi. Rzut oka na napęd wystarcza, by stwierdzić, że nie jest on podobny do żadnego powszechnie dostępnego modułu. Już na krążku dociskowym producent informuje, że mamy do czynienia z opracowaniem autorskim - logo Linna i napis "100 %" rozwiewają wątpliwości. Materiały informacyjne potwierdzają te przypuszczenia. Mekto, jak określa go producent, jest konstrukcją w pełni oryginalną, w której ogromną wagę przywiązano zarówno do kwestii precyzji odczytu, jak również elegancji działania. Napęd jest konstrukcją precyzyjną, wykonaną z materiałów wysokiej jakości. Zarówno szuflada ładująca płytę, jak i szkielet utrzymujący moduł, są aluminiowe. Konstrukcja pozostaje sztywna i stabilna i, podobnie jak w przypadku obudowy, nawet przyłożenie sporej siły nie wywołuje jej ugięcia. Nie można wątpić, że pewne oparcie dla transportu nie pozostaje bez wpływu na precyzję odczytu danych. Ale prawdziwy majstersztyk to dopiero mechanizm ładowania płyty. Jego oględziny u osób zafascynowanych mechaniką mogą wywołać stany euforyczne. Szuflada jest jednolitym odlewem aluminiowym, umocowanym od góry do gładkiej osi, a u dołu wyposażonym w prowadnicę, która porusza się po sznurku. Ów sznurek, czy, żeby brzmiało poważniej - linka transmisyjna, jest z dwóch stron osadzona na żłobionych łożyskach. Kiedy naciskamy chcemy umieścić w odtwarzaczu płytę i naciśniemy odpowiedni przycisk, silniczek, połączony z łożyskami poprzez paski transmisyjne wprawia cały układ w ruch i szuflada wyjeżdża na zewnątrz. Ponowne naciśnięcie skutkuje ruchem powrotnym i dysk płynnie wjeżdża do środka. Ikemi wygląda niepozornie, ale wystarczy raz umieścić w nim płytę, by zrozumieć, że nie mamy tu do czynienia z klasą budżetową. Zdjęcie górnej pokrywy niezbicie dowodzi, że konstruktorowi zależało, by stworzyć produkt ekskluzywny i dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. Na zewnątrz - nic wielkiego, za to wnętrze godne największych pochwał. Dopracowana mechanika nie jest sztuką dla sztuki. Dzięki sztywnej osi i linkom transmisyjnym szuflada napędu z krążkiem dociskowym są skutecznie izolowane od drgań obudowy. To z kolei pozwala redukować błędy odczytu i z większą precyzją przetwarzać dane zapisane na płycie. Linn najwyraźniej z dystansem podchodzi do aplikacji oferowanych przez wielkie koncerny, wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że jeśli coś ma być zrobione dobrze, to trzeba to zrobić samemu. Kolejnym opracowaniem szkockiej Zosi-Samosi jest procesor 2D. Co dokładnie kryje się pod tą tajemniczą nazwą, tego dokładnie nie wiadomo i nawet w prywatnej rozmowie Ivor Tiefenbrun nie chciał udzielić szczegółowej odpowiedzi na to pytanie. Ograniczył się do lakonicznego stwierdzenia, że 2D jest procesorem wykorzystującym opatentowane przez Linna algorytmy. Obróbka odbywa się na sygnale cyfrowym, a jej rola polega na przygotowaniu sygnału do konwersji c/a. Przed przetwornikiem dane są dodatkowo przetaktowywane przez precyzyjny zegar główny. Steruje on przepływem informacji w taki sposób, aby czasowe rozmycie sygnału w stosunku do tego, co odczytał napęd, było jak najmniejsze (minimalny jitter). Przetwornik to układ scalony Burr Brown 1732, zawierający również dekoder HDCD. Płyt nagranych w tym systemie nie przybywa w zastraszającym tempie, ale każdy audiofil ma na półce przynajmniej kilka krążków z logo Pacific Microsonics. Miło będzie słuchać muzyki ze świadomością, że Ikemi odkrywa cały tkwiący w nich potencjał. Za przetwornikiem sygnał przechodzi przez filtr analogowy, "odsączający" pozostałości po konwersji, i trafia do bufora wyjściowego. Całość zmontowano preferowaną przez Linna techniką powierzchniową. Elementy są przez specjalne maszyny nanoszone na płytki drukowane, a następnie zgrzewane. Kontrola jakości odbywa się na sąsiednim stanowisku, również maszynowo. Sterowany komputerowo automat sprawdza, czy właściwe dla danego PCB punkty są prawidłowo obsadzone. Jeśli coś jest nie tak, natychmiast informowany jest pracownik Linna, który eliminuje wadliwą płytkę z dalszej produkcji. Ikemi jest nie tylko gruntownie przemyślanym produktem zaawansowanej technologii; jest też przyjazny użytkownikowi i bogato wyposażony w gniazda. Sygnał cyfrowy wyprowadza 110-omowe, profesjonalne AES/EBU, 75-omowe współosiowe BNC i optyczny Toslink. Widoczny na zdjęciu wtyk RCA nie jest czwartym wyjściem, ale złączem synchronizacji zegara taktującego, pozwalającym połączyć Ikemi z zewnętrznym konwerterem Linna. Co prawda, w obecnej chwili nie bardzo wiadomo, kto mógłby z niego korzystać - Linn jasno stwierdza, że pod względem brzmieniowym Ikemi przewyższa kombinację Karik/ Numerik - ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Być może kiedyś pojawi się hi-endowy DAC, pomyślany jako upgrade do Ikemi i Genki, a wtedy synchronizacja okaże się przydatna. Dziś znacznie więcej pożytku użytkownicy Ikemi będą mieli z wyjść analogowych. Zgodnie z panującymi w firmie zwyczajami, gniazda analogowe zostały zdublowane. Jako że marka ma bardzo mocną pozycję na rynku instalacji wielostrefowych (multiroom), odtwarzacz przygotowano do wysyłania sygnału do innego pomieszczenia. Audiofile mogą również wykorzystać gniazda do porównawczych odsłuchów interkonektów, chociaż obiegowa opinia głosi, że Linn jest niezbyt wrażliwy na zmiany kabli. Sprawdzimy to w teście. Miłym akcentem jest również obecność analogowych XLR-ów. Linn podchodzi do nich bardzo pragmatycznie, stwierdzając, że kable zbalansowane, dzięki zjawisku kasowania szumów, zachowują wyższą jakość dźwięku przy długich odcinkach. Ikemi nie jest jednak odtwarzaczem w pełni zbalansowanym, ponieważ sygnał dla XLR-ów jest pobierany z toru single-ended i symetryzowany. Podobnie jak Sondek CD12, Ikemi może zapamiętywać preferencje użytkownika. Wchodząc do menu, możemy ustalić cykl uśpienia wyświetlacza, automatyczne rozpoczęcie odtwarzania po włączeniu zasilania, zachowanie statusu przy wyłączonym zasilaniu czy wreszcie włączyć lub wyłączyć odbiornik podczerwieni. Nie są to może opcje szczególnie przydatne (nawet włączony wyświetlacz nie daje się zbytnio we znaki), ale można się pobawić. Ważniejszy jest chyba fakt, że jedną cechą funkcjonalną Ikemi z Sondekiem wygrywa. Otóż można w nim odtwarzać płyty wyposażone w audiofilskie akcesoria w rodzaju nakładek albo zielonych opasek. Szuflada jest płytka, ale jednak o ułamki milimetra głębsza niż w CD Twelvie. To wystarczy, aby słuchać poklejonych w okresie błędów i wypaczeń płyt. Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest pilot. Szkoda nawet na ten temat pisać. Wystarczy rzut oka na zdjęcie i wszystko staje się jasne. Używanie standardowego sterownika nie jest jednak obowiązkowe. Ikemi rozumie popularny kod RC5, więc nie będzie kłopotu ze znalezieniem czegoś bardziej odpowiedniego. Podsumowując, Ikemi w pierwszej chwili sprawia wrażenie niepozornego, choć wielu ceni Linna i Meridiana również za minimalistyczne wzornictwo. Wrażenia organoleptyczne, jakość materiałów i precyzja wykonania są jednak wyśmienite i nawet pobieżna analiza każe patrzeć na szkockie źródło z uznaniem. Linn daje do zrozumienia, że kwestię odtwarzaczy CD traktuje śmiertelnie serio. Nic dziwnego, w końcu i Sondek, i Ikemi mają wspólnego przodka w osobie legendarnego LP12. Wrażenia odsłuchowe Zacznijmy od sygnalizowanej w części technicznej kwestii okablowania. W opinii, jakoby Linn nie był szczególnie wrażliwy na jakość okablowania, rzeczywiście coś jest. Byłbym jednak ostrożny z formułowaniem bardziej jednoznacznych wniosków. Do eksperymentu wykorzystałem nieprzyzwoicie drogi, ale też wybitnie dokładny interkonekt Nordost Quattro Fil i porównałem go z 1,2-metrowym kabelkiem dostarczanym przez Linna w wyposażeniu standardowym. Różnica po przełączeniu z Nordosta na taki kabel zwykle bywa kolosalna. W tym przypadku była zauważalna, ale nie aż tak oczywista. Nie oznacza to jednak, że dźwięk pozostał taki sam, a wydatek na lepszy przewód będzie równoznaczny z wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Po prostu, poprawa brzmienia, jaką uzyskamy w stosunku do poniesionych kosztów będzie jeszcze mniejsza niż w przypadku innych komponentów. Zmianę można uzyskać, ale cena będzie wygórowana. Jeżeli zaś chodzi o brzmienie, to powiem bez ogródek: Linn zmienił mój sposób postrzegania odtwarzaczy CD i stworzył nowy układ odniesienia do ich oceny. Ten odtwarzacz robi prawdziwe cuda i przywraca wiarę w technikę CD. Odsłuch przebiegał dokładnie według reguły sformułowanej przez sir Alfreda Hitchcocka. Najpierw było trzęsienie ziemi, a później napięcie rosło. Ziemia zatrzęsła się w chwilę po wyjęciu urządzenia z fabrycznie zapakowanego kartonu. Byłem przygotowany na minimum tygodniowe wygrzewanie, a tymczasem wystarczyło podłączyć Linna do prądu (plus po prawej stronie, patrząc od przodu), żeby pokój wypełniła lawina czystego, naturalnego i, chciałoby się powiedzieć, analogowego dźwięku. Jeszcze nie wierzyłem w to, co słyszę. Wstałem od komputera, przekręciłem gałkę Levinsona w prawo i zapadłem się w fotel. Tak zaczęła się pierwsza, blisko dwugodzinna sesja i pierwsza nadszarpnięta noc. Później było podobnie, z tą tylko różnicą, że brzmienie było jeszcze bardziej wciągające niż podczas pierwszego odsłuchu. Wygrzany Ikemi złagodniał w górze pasma. Po trzech-czterech dniach znikła odrobina ostrości, zauważalna na samym początku, a Ikemi zagrał fenomenalnie spójnym, dynamicznym i swobodnym dźwiękiem. Osiągnął tak dobrą spójność i nasycenie energią, że mógłby śmiało konkurować z tańszymi modelami Krella czy Levinsona. Może nie jest tak energiczny w basie jak opisywany przed miesiącem ML390S, ale ogólny poziom prezentacji jest autentycznie hi-endowy. Entuzjazm, wigor, stabilność przestrzeni, oddanie dynamiki w mikro- i makroskali czy wreszcie poukładanie w dziedzinie czasu prezentowane są na poziomie niedostępnym dla żadnego ze znanych mi dotąd urządzeń w zbliżonej cenie. Ostatni raz wrażeń o porównywalnej intensywności doświadczałem podczas odsłuchu C.E.C.-a TL 5100Z. A Linn idzie dalej, znacznie dalej. Jest bardzo wyrafinowany, a szczegóły pokazuje z nieporównanie większą swobodą. Jego brzmienie jest tak otwarte i homogeniczne, że cena, którą musimy zapłacić, wydaje się wręcz okazyjna. Jestem zachwycony i zdumiony zarazem, bo przecież pierwsze Ikemi pojawiły się na rynku przeszło trzy lata temu. Nie jest to więc technika cyfrowa w najnowocześniejszym wydaniu, ale na pewno całość została doprowadzona do perfekcji. Ikemi to audiofilskie święto, urządzenie które nawet doświadczonego słuchacza potrafi wyrwać z letargu. Cieszę się, że wśród odtwarzaczy CD ciągle zdarzają się urządzenia, które przywracają mi chęć poszukiwania dźwięku bliskiego ideału. A jeszcze większą radość sprawia mi fakt, że wcale nie muszą one kosztować majątku. Ikemi nie jest tani, ale to, co prezentuje na tle konkurencji, uzasadniałoby nawet wyższą cenę. Konkluzja Linn Ikemi jest od dzisiaj najtańszym odtwarzaczem w hi-endzie. Jest również moim najmocniejszym kandydatem do nagrody roku 2002/2003. Gorąco polecam." Jest to cytat z pierwszych recenzji Linn'a Ikemi.
Z uwagi na mnóstwo maili i telefonów z pytaniami informuję wszystkich obserwujących, że do końca stycznia obowiązywać będzie niższa niewiarygodna cena - 4690zł. To z uwagi za dokonany już zakup nowego CDP. Zapraszam. Jedyna taka okazja !!!