Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

LIGOCKI - PUSTKOWIE OPOWIADANIA 1921

09-02-2014, 22:05
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 40 zł      Aktualna cena: 34.99 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 3922376716
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 4   
Koniec: 09-02-2014 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

SPIS TREŚCI:



PUSTKOWIE —
ST. MARTIN DE CA-NIGOU —
GDY SIĘ MODLĄ UMARŁE.'..
LEGENDY O KRÓLOWEJ JADWIDZE-
NIEDŹWIEDŹ —
NOC NA OKRĘCIE




GDY SIĘ MODLĄ UMARŁE...


Noc była taka jasna, taka srebrna. .Smreki sięgały gwiazd — ogromne, ciche, pogięte ciężką okiścią. Miejscami poplątane gałęzie wiązały się w ciemne sklepienia, przywa¬lone gniotącym, puszystym całunem.
Ścieżka nasza wiła się wpośród czarnych pni. Prowa¬dziła w zmroczne kolumnady cieni, to znów rzucała się na¬gle w przestrzeń błękitną, pełną księżycowego światła i szro¬nów iskrzących. Dziwna była to ścieżka — wąska, kapry¬śna. Rzekłbyś — żywa i zmienna jak wicher wiosenny, to znów martwa i cicha jak lodowe skrzepy po górskich bez¬drożach.
Szliśmy wąską ścieżyną, przytuleni do siebie. Tam, w dolinie naszej, mgłą księżycową zalanej, została pusta chata góralska, złote ściany jodłowe, żywicą leśną pachnące, ogień na kominie tlejący — i to dziwne, błękitne milcze¬nie o rzeczach świętych, o ciszy skupionej niewidzialnego misterjum, pełniącego się w długie zimowe noce, płonącego żywym płomieniem o świcie nadrannym i migotnego tęczą łagodną w pełni górskiego słońca.
Dobry był ten wieczór wigilijny — taki nasz, własny, bez echa z za gór naszych drogich — bez cienia jednego, któryby zgrzytem się wraził w to szczęście nasze i radość.
Aże myśl przychodziła czasami — zali my życiem żyjemy, zaliśmy z ziemią związani, czujący? Życie nasze stało się smugą księżycowego światła, promieniem ciszy anielskiej, rzuconym w obłoczne, falujące morze. Księżyc jest lampą umarłych, — jest słońcem dusz, które błądzą z zaświata i z ziemi wyzute zarówno...
I cóż? gdyby nawet? Gdybyśmy byli snem — jasnym, błękitnym snem? Wcielony mit o lampie Aladyrta, — o zisz¬czeniu pragnień wszelakich, o końcu tęsknot pradawnych za nieziszczalnem, — które nam głowy owiewa, miłosne, które na ustach nam kładzie styginat pocałunków niezna¬nych, żywych jak samo słońce — i nieruchomych w bez¬władzie swoim, jakby skrzydło lodowatej śmierci.
Dobry był ten wieczór wigilijny — siedzieliśmy, dwoje, w cieniu węgli czerwonych, dawne wspominając czasy. Ni¬gdy nam nie było tak dobrze, jak dzisiaj. Nigdy tak spo¬kojnie, cicho, bez troski o jutrze i godzinie bijącej.
Inne to było życie. Dwa domy, dwa środowiska, w któ¬rych płonęło jedno, wspólne życie. Sieć poplątanych dróg, — z których jednak było jedno wyjście, jeden ogień wytę-sknień i rzeczy pragnionych.
Inne to były czasy... Nić wigilijnych wieczorów, za¬snuta cieniem przeszłości i gorszego życia...
Dwanaście osób siadało do stołu. Rodzina bliższa, dal¬sza, — a gdy zamało nas było, stary, zgrzybiały sługa sia-

dał na szarym końcu.. Drźącemi, starćzemi dłońmi łamał tradycyjny opłatek i życzył nam, jak zawsze, dobrego, ja¬snego szczęścia...
I było nas coraz mniej w starym dworze drewnianym. Pustka się wdarła w modrzewiowe ściany, — portrety przod¬ków patrzyły na nas martwemi, szklanemi oczyma... Babki w czepkach ogromnych, dygnitarze z zaścianka w czerwo¬nych, spłowiałych kontuszach...
I zawsze nakryć było dwanaście o wigilijnym wieczo¬rze... Puste, odsunięte krzesła... Opłatki na pustych tale¬rzach, — aż nam, dzieciom, dziwnie się chłodno robiło na myśl, że oto przed nami, przy stole tradycyjnym, wigiłją, siedzą na swych miejscach umarłe i chlebem Pańskim się dzielą...
Dwanaście potraw, — ryby przeróżne, często sprowa¬dzane z daleka... kompot z jabłek i gruszek suszonych, ku-tja z kaszy pszenicznej, makiem i miodem zaprawna... Naj¬starszy z rodu brał łyżkę kaszy i rzucał o sufit, nad stołem...
Tak chciał obyczaj, dawna, pradawna tradycja... Inne to były czasy... Dwór się spalił, drewniany, śmierć przyszła chłodna, gnębiąca, gruzy zastała i pustkę...
Otośmy stepy rzucili odległe, i mowę pamiątek, i ci¬szę łanów zielonych. Góryśmy wznieśli kamienne między życiem dawnem — i nowem, między szczęściem słonecz-nem — i szarą, bezbrzeżną tęsknotą...
Szliśmy lasem smrekowym, ścieżyną żywą i zwinną, strącając śnieżne okiście. Słup lotnego śniegu stawał za

nami, szedł, ginął, majaczył w blasku sinawym — i rozpły¬wał się w mgłę.
Noc była taka jasna, cudowna, taka czysta niezmier¬nie i ciszą w źrenice bijąca. Biała nasza, górska, tatrzań¬ska noc...
Dźwięk oddalony, mdlejący, popłynął przed nami.
Dźwięk jakichś dzwonów bijących — przeciągle, długo,
bez końca. *
Dźwięk rósł, potężniał, nabierał mocy i pełni, uderzał w przestrzeń śniegową, echem po lasach szedł zmrocznych i jęczał w świetlanej przestrzeni...
— Słyszysz —
— Pasterka...
— Skąd?
— Chyba z Kościelisk...
.— Nie, dziecko. Nie znasz dzwonów chyba? To ja¬kieś wielkie, nieznajome dzwony...
— Z Zakopanego?
— Nie. W innej stronie. A zresztą — tam też takich
niema...
— Słuchajmy...
Dźwięk szedł od gór dalekich, od pustych, granitowych złomów, szczelin kamiennych i gęstych borów jodłowych...
— Idźmy —
Echo dzwonów bijących potężniało, rosło. Spiż dygo¬tał w powietrzu — śnieg się sypał ze świerków, strącony falą bijącą...
— Co to jest?

Drżenie dzwonów spiżowych przenikało w krew, w ka¬żdy nerw dygocący i falą trącany powietrzną...
Gęstwina skądeś wzięła się ciemna. Czarne kolumny świerków zlewały się w zmrokach ze sobą, światło księży¬cowe znikło — i tylko dzwony ogromne biły i biły bez końca...
— Światło!
Poszliśmy ku światłu, jak błędni, światło czerwieniało przed nami, dzieliło się, rozpadało na jasne płomyki, — śpiew skądś buchnął ogromny, — śpiew z tysiąca piersi — jędrny jakiś, pełny, jakby długo wstrzymywany i szalonym porywem wydarty na zewnątrz...
Staliśmy w odrzwiach kościoła...
Ciężkie, drewniane płazy... W ziemię zapadłe drzwi. Świece płonące, żółte, woskowe świece, — dymy kadziel¬nic — i tłumy licznie zebrane', rzesze pobożne, w śpiewie 1 modlitwie tonące...
Serca nam biły, jak miecze. Krew tryskała gdzieś, w piersi, falą gorącą zalewając oczy...
Tłumy góralskie... Starcy o nosach orlich, twarzach żółtych, zmarszczonych, w swoich białych cuhach, wyszywa¬nych czerwono, niebiesko... kapelusze o piórach sokolich, na ciupagach oparte... Fajki dymiące w ręku — i śpiew, przejmujący, ogromny śpiew... Gdzieniegdzie stare, powiędłe kobiety, w gorsetach odświętnych i czepcach złotogłowiem szytych... Jakiś młody góral z ciętą raną na skroni, — torba nabijana ćwieczkami, zbójnicka, flinta przez ramię i pistolce za pasem...
A kościół — taki stary, drewniany kościół. Chyba ta-
kiego już nigdzie niema... Płazy rzeźbione, przetykane 1
mchem. Złote monstrancje po kątach... Pod pułapem proste,
przedziwnie piękne prymitywy, sztywną | ręką malowane na i
szkle... Święty Juro, święty Pieterpaweł z kluczami, — pra- i
wie Leonardowska Wieczerza Pańska, — Chrystus w^gro- I
bowcu... '
— Chodźmy stąd...
Jakeśmy wyszli, — którędy, — jaką ścieżką leśną, — jaka moc wreszcie wywiodła nas w śniegi znajome?
Dość, że zagajnik się zaczął przerzedzać, polana jasna zamigotała przed nami, — ścieżka wąska wić się jęła zy¬gzakiem...
Drzewa stały ciche, milczące. Okiść srebrna wisiała po smrekach, ciężka, puszysta...
Szliśmy blisko, bliziutko, przytuleniŁdo siebie — i krew nam wszystka odpływała od serca. Było tak dziwnie, -— dzi¬wnie, — trochę słabo, — trochę straszno chwilami...
Światełka migotać jęły w oddalach, — dachy wysokie zarysowały się w blaskach niebieskich, — pazdury z czapką śniegową na szczytach...
Górale jacyś szli drogą,, pośpiewując zcichą:
Maluśki Pon Jezus, Maluśki nieduży, Siądzie se przy piecu, Fajeckę. zakuzy — Hej! ^ _ _ _ ::

Maluśki Pon Jeżnś Z żydowskiej niewoli, Siądzie se psy piecu, Fajeckę zapoli — Hej! — — — —
W Wigilję i w Tydzień Wielki — powieść gminna mówi — umarłe wszystkie z pod ziemi wychodzą.
Modlą się w dziwnych, drewnianych kościołach, dawno pod ziemię zapadłych. I w dzwony biją i śpiewają długo, długo...
Są zgrzybiali starcy, którzy to wszystko widzieli, któ¬rzy w ciemnością okrytych misterjach naszych wielkich gór czuli i widzieli wszystko, zaprawdę wszystko.
Otwarte są te dziwne kościoły tylko w Wigilję i na Zmartwychwstanie. I rzadko jeszcze kiedy, rzadko...
Straszno tam wejść. Zapadnie się kościół pod ziemię. Śmierć idzie zimna — i lodową rękę na czołach kładzie... Korzą się przed nią umarli... Jasna jest, dobra, pocie-szycielka cierpiących.
Nie daj Boże, krew żywą pod jej dłonią zmrozić. Ty¬siącem szpilek lodowych wbije się w serce. W żywe, tę¬tniące, rozszalałe serce...
Mszę świętą ciągle tam szepcą księża umarli... O innej porze Podniesienie i Summa i Nieszpór... Li tylko w dni owe doroczne świat cały modli się razem: umarłe i żywe...

Okiść taka srebrna wisiała na drzewach. Smreki się¬gały gwiazd, ogromne, ciche, poważne...
Ścieżka nasza wiła się polem śniegowera, jasną, sre¬brną przestrzenią. Czekała na nas mała, pusta chata góral¬ska, złote ściany jodłowe, żywicą leśną pachnące. Ogień na kominie przygasał — i to dziwne, błękitne milczenie wy¬ciągało ku nam swoje skrzydła anielskie.
Sen o ciszy skupionej, wielkiego, nieznanego miste-rjum, pełniącego się w długie, księżycowe noce, gorejącego płomieniem żywym o bladym świcie nadrannym i migotnego tęczą stubarwną w pełni jarzącej zimowego, górskiego słońca...


WIELKOŚĆ 18X14CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA /ZACHOWANA ORYGINALNA OKŁADKA/ ,LICZY 112 STRON.

STAN :OKŁADKI BDB,DOPISKI I PODKREŚLENIA W TEKŚCIE,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB/DB+.

WYSYŁKA GRATIS NA TERENIE POLSKI / PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA ,W PRZYPADKU PRZESYŁKI ZAGRANICZNEJ PROSZĘ O KONTAKT W CELU USTALENIA JEJ KOSZTÓW / .

WYDAWNICTWO KRAKOWSKIEJ SPÓŁKI WYDAWNICZEJ
KRAKÓW 1921.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE