Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

LACLOS NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI CIEKAWE LISTY Z EPOKI

21-06-2012, 21:12
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Najwyzsza cena licytacji: 79.99 zł      Aktualna cena: 79.99 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 2408101135
Miejscowość Kraków
Licytowało: 1    Wyświetleń: 26   
Koniec: 19-06-2012 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO SPISU TREŚCI

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO OPISU KSIĄŻKI

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY ZNAJDUJĄCE SIĘ W TEJ SAMEJ KATEGORII

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT

PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ SPRZEDAWANEGO PRZEDMIOTU, WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA JEDNĄ Z NICH A ZOSTANIESZ PRZENIESIONY DO ODPOWIEDNIEGO ZDJĘCIA W WIĘKSZYM FORMACIE ZNAJDUJĄCEGO SIĘ NA DOLE STRONY (CZASAMI TRZEBA CHWILĘ POCZEKAĆ NA DOGRANIE ZDJĘCIA).


PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI - NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI : CZYLI LISTY, ZEBRANE W JEDNYM SPOŁECZEŃSTWIE, A OGŁOSZONE KU NAUCE INNYCH
AUTOR - LACLOS, PRZEŁOŻYŁ BOY Z PRZEDMOWĄ TŁUMACZA
WYDAWNICTWO - KSIĘGARNIA POLSKA, LWÓW 1912, B. POŁONIECKIEGO, WARSZAWA E. WENDE I SPÓŁKA
WYDANIE - 1
NAKŁAD - ??? EGZ.
STAN KSIĄŻKI - DOBRY JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM LEKKIE USZKODZENIA I PRZYBRUDZENIA) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).
RODZAJ OPRAWY - ORYGINALNA, TWARDA, PŁÓCIENNA ZE ZŁOCONYMI TŁOCZENIAMI
ILOŚĆ STRON - XII, 418
WYMIARY - 20,5 x 16 x 3,6 CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - 0,706 KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE, MAPY ITP. - NIE ZAWIERA
KOSZT WYSYŁKI 8 ZŁ - Koszt uniwersalny, niezależny od ilośći i wagi, dotyczy wysyłki priorytetowej na terenie Polski. Zgadzam się na wysyłkę za granicę (koszt ustalany na podstawie cennika poczty polskiej).

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ

SPIS TREŚCI LUB/I OPIS (Przypominam o kombinacji klawiszy Ctrl+F – przytrzymaj Ctrl i jednocześnie naciśnij klawisz F, w okienku które się pojawi wpisz dowolne szukane przez ciebie słowo, być może znajduje się ono w opisie mojej aukcji)

L A C L O S
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
CZyLI LISTy, ZEBRANE W JEDNEM
SPOŁECZEŃSTWIE, A OGŁOSZONE
KU NAUCE INNyCH
przełożył Boy
Z PRZEDMOWĄ TŁÓMACZA
LWÓW 1912 SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI POLSKIEJ B. POŁONIECKIEGO - WARSZAWA: E. WENDE I SPÓŁKA
ODBITO W DRUKARNI NARODOWEJ W KRAKOWIE





PRZEDMOWA TŁÓMACZA.

Potr Ambroży Franciszek Choderlos de Laclos, urodził się w Amiens, w roku 1741, z rodziny mieszczańskiej. Jako młody chłopiec okazywał zamiłowanie literackie, dziedziczne zresztą w tym domu. Jednakże, w XVIII w. literatura nie stanowiła jeszcze zawodu; zatem młody Laclos, po odbyciu stu-dyów, zostaje w 20 roku życia oficerem artyleryi. Łatwość pióra i zręczność w składaniu madrygałów uczyniły go pożądanym gościem salonów paryzkich: w nich też zapewne gromadzi zawczasu materyały do przyszłego arcydzieła. W r. 1774 zwraca na siebie uwagę zgrabną sztuczką p. t.: „List do Małgosi"; w 3 lata później pisze operę komiczną, jednak bez szczególnego powodzenia. W r. 1778, wysłany na prowincyę jako oficer inżynieryi, buduje fort na wyspie Aix; tam też, może aby rozprószyć nudę zapadłego kąta i orzeźwić myśl wspomnieniem błyszczącego paryzkiego świata, pisze „Niebezpieczne związki".
Dzieło ukazało się w r. 1782 i zyskało niebywałe powodzenie. Była to jedyna książka, jaką Laclos napisał. Później, jeśli używa pióra, to jedynie na broszury, artykuły polityczne, etc. Ferment nadciągającej rewolucyi nie sprzyja snąć płodom czystego artyzmu. Być może, zraziła Laclosa i pieczołowitość policyi, która umieściła jego książkę na indeksie i skazała ją na zniszczenie, jako „rozwiązłą i nieobyczajną".
W r. 1789, Laclos, na polecenie pani de Genlis, otrzymuje miejsce sekretarza księcia Orleanu. Równocześnie ze swoim panem wstępuje do klubu Jakobinów. Przewodniczy klubowi w dniu uchwalenia detronizacyi Ludwika XVI. W r. 1791, redaguje Journal des amis de la constitution. Po ogłoszeniu Republiki
wraca do armii jako generał brygady; w r. 1793 dostaje się w Paryżu dwukrotnie do więzienia, z którego dopiero 9 Ther-midor wyzwala go ostatecznie. Przydzielony do korpusu generała Moreau, udaje się do Włoch, gdzie umiera w Tarencie w r. 1803, na stanowisku generalnego inspektora artyleryi.
Życie Laclosa dalekiem było od obrazu, jaki, sądząc powierzchownie, możnaby sobie o nim wytworzyć na podstawie książki. Sam zresztą energicznie broni się przeciwko kwalifikowaniu jego dzieła jako niemoralnego, dlatego, iż maluje w całej prawdzie zepsucie obyczajów. Laclos, kochający mąż i ojciec, całe życie zaprzątnięty troską o rodzinę, w chwili śmierci nawet myśli jedynie o niej, polecając ją gorąco pamięci i opiece „obywatela pierwszego konsula", Bonapartego. Jako człowiek, daje w r. 1802 wybitny dowód niezależności charakteru, jeden z nielicznych między generalicyą odmawiając przyjęcia legii honorowej, której statuta uważał za sprzeczne ze swemi zasadami.
Jedyna książka, jaką zostawił ów niezwykły oficer artyleryi, zapisana jest w rzędzie trwałych bogactw literatury fran-cuzkiej. Jest ona podwójnie ciekawa; raz, jako nieporównany wyraz epoki w której powstała i którą maluje — najczystszy wiek XVIH-ty — powtóre, jako arcydzieło psychologii, mało równych sobie mające. Całą książkę wypełniają jedynie sprawy miłości, tak, jak wypełniały one życie „towarzystwa" tej epoki, której „kto nie znał, ten nie wie co to słodycz życia", jak wzdycha później jeden z jej niedobitków. Najrasowsza szlachta francuzka, zamknięta, od czasów Ludwika XIV-ego, w złotej klatce dworu i skazana na przymusową bezczynność, odsunięta stopniowo od polityki, od administracyi, nie znajduje naturalnych upustów dla swoich sił życiowych. Bujna młodzież, niezbyt garnąca się do służby wojskowej, wymagającej w no-wożytnem swem przeobrażeniu za wiele karności, dającej zbyt
wiele utrudzeń a za mało zaszczytów, zużywa temperamenty w polowaniu i w tem drugiem polowaniu, w którem rolę osaczanej zwierzyny gra kobieta. Przygody miłosne, oto szranki godne rozwinięcia najszlachetniejszych przymiotów; oto pole popisu dla odwagi, zręczności, żądzy sławy. „Iluż wielkich dyplomatów, iluż wielkich polityków bezimiennych, zręczniejszych niż Dubois, przenikliwszych niż Bernis, wśród tej małej gromadki ludzi, którzy uwiedzenie kobiety czynią jedynym celem swoich myśli, wielką sprawą życia, jego przewodnią ideą i zawodem! Ile studyów, wytrwałości, umiejętności, namysłu! Ile kombinacyj romansopisarza i strat egika!..." ł) Miłość staje się treścią życia, treścią rozmów, treścią literatury, ulubioną zabawą towarzyską, przedmiotem ambicyi, wszystkiem. Oczywiście, bóstwo to, obłaskawione w ten sposób i sprowadzone ze świątyni do budu-aru, samo też nie mogło się uchronić od pewnych przeobrażeń. Cechą miłości w XVIII w. jest odarcie jej ze wszystkich zasłon. Ani śladu tu z owego ubóstwienia, jakiem była otoczoną w wieku Ludwika XIV; ani śladu z owego języka pełnego czci i kultu dla kobiety, osłaniającego swemi religijnemi niemal formułkami całą materyalną stronę miłości. To wszystko odpada; miłość staje się synonimem pożądania, przelotnej skłonności, „wymianą dwóch kaprysów i zetknięciem dwóch naskórków", wedle dosadnego określenia Chamforta. Zmienia się zwłaszcza styl miłości. W wieku XVII, najbardziej płocha Celimena czuje się w obowiązku pokrywać przelotne fantazye swej nienasyconej zalotności frazeologią wielkich uczuć; w XVIII w. przeciwnie, nawet prawdziwe uczucie wstydliwie ukrywa się pod maską cynizmu i obojętności. Jeżeli przywdziewa jeszcze niekiedy szaty trubadura, to czyni to jedynie przez rozpustę umysłową, aby, jak Valmont w stosunku do pani de Tourvel? szukać w tej zabawie świeżych podniet dla wyschłego serca.
Syntezą epoki staje się głośne zadanie BuffonJa: „Jedyną rzeczą coś wartą w miłości jest jej strona fizyczna"; cały balast uczuciowy odpada, zazdrość nawet wychodzi z mody, osądzona jako śmieszny i niecywilizowany przeżytek. Kobieta, rada nie rada, dostraja się do nowego stylu. Dawna bogini, która, jak słynna Julia d"Angennes, królowa hotel Rambouillet, czternaście lat kazała wzdychać do siebie, nim uwieńczyła wytrwałe służby, dziś godzi się na znaczne skrócenie czasu obowiązujących zalotów. Wedle powszechnie głoszonego mniemania, „wystarczy kobiecie trzy razy powiedzieć, że jest ładna, aby za pierwszym razem podziękowała, uwierzyła za drugim, a wynagrodziła za trzecim". Przypuściwszy nawet, że kobieta — szczególnie trudna lub początkująca jeszcze w turniejach miłosnych — opiera się dłużej niż jest w zwyczaju, wówczas zaloty trwają dwa tygodnie, miesiąc wreszcie: aż nadchodzi chwila, w której dama ukazuje się ze swym wielbicielem w loży Opery i w ten sposób — wedle zwyczaju, ceremonii prawie, uświęconej przez światowe panie XVIII w. — przedstawia niejako oficyalnie towarzystwu uwieńczonego kochanka.
W turniejach tych, kobieta przechodzi nieraz i do czynnej roli. W pustkę uczuciowego życia wciska się przedewszystkiem próżność. Pozycya towarzyska kobiety zależy niemal od tego, aby przykuć do siebie, bodaj przelotnie, mężczyznę, będącego w danej chwili na świeczniku. Mężczyzna „w modzie", oto magiczne słowo, bardziej zwycięzkie niż młodość, niż uroda. Taki mężczyzna może po kobietach deptać, pomiatać niemi, urok jego będzie się wzmagał jedynie. Co rano, budząc się, zastanie przy łóżku pakiet listów miłosnych, które — jak książę Riche-lieu — rzuci niedbale do skrzynki z napisem: „listy, których nie miałem czasu przeczytać". Po śmierci tego króla złotej młodzieży znaleziono pięć świeżych nierozpieczętowanych jeszcze listów, błagających w imieniu pięciu wielkich dam o jedną godzinę jegc nocy.
O względach dla kobiet niema w tym wieku „galanteryi" mowy, jak również nie ma mowy o dyskrecyi. Życiem swo-jem, każdym jego dniem, tworzyć anegdotę, która mogłaby się stać uciechą i zabawą salonów, oto marzenie wszystkich tych petit-maitre^w, oto, czem mierzy się ich wartość i uznanie w świecie, oto szczeble, po których wstępuje się na tron mężczyzny „w modzie", bohatera dnia. Przygoda Prevana i jego trzech „nierozłącznych" (List LXXIX) — tak cudownie typowa dla XVIII w. przez swoją czystość linii i symetryę — to jeden ze wzorów tego, jakbyśmy dziś powiedzieli „sportu". Miejsce sentymentalnej gwary zajmuje u mężczyzn zuchwalstwo, im-pertynencya, smaganie szyderstwem najtkliwszych potrzeb serca. Posiąść kobietę, ani jednem czulszem słowem nie budując pomostu do usprawiedliwienia jej słabości, więcej nawet, stawiając jej przed oczy wspomnienie człowieka, którego kocha i zdradza, oto znamienny rys intellektualnej rozpusty wyziębłych don Juanów"). Do wysokości dogmatu podniesiona jest zasada, aby nie zrywać z kobietą, dopóki się nie posiada w ręku środków zgubienia jej.
Nie wszystkim z owych salonowych zdobywców danym był w snuciu swych przygód dar twórczej oryginalności. I moda miała tu swoje słowo. A słowo to brzmiało czasem paradoksem wcale interesującym: przykładem teorya — stworzona, na poparcie praktyki, przez współczesnego salonowego filozofa - iż najwyższy dowód względów i delikatności, odnośnie do kobiety, okazuje ten, kto ją bierze gwałtem, bowiem, w przeciwieństwie do nieśmiałego i wyczekującego kochanka, „szanuje jej wstydliwość i skrupuły i, biorąc całą winę na siebie, oszczędza jej długiej męczarni stopniowych ustępstw i bolesnego poczucia, iż uchybia samej sobie"ł).
Kobiety, o ile czują się na siłach, nie pozostają w tyle
za mężczyznami. Słabsze stają się ich łupem, silniejsze zawczasu uczą się rozpoznawać „w dzisiejszym kochanku jutrzejszego wroga" i wypracowują całą sztukę, jak z pierwszego wyssać wszystkie słodycze, nie wydając się drugiemu w ręce. Znamienną pod tym względem jest przygoda pani de Merteuil z Prevanem (List LXXXV) i jej autobiografia (List LXXXI), do której, wedle zdania współczesnych, autor aż nazbyt wiele miał dokoła sie bie modelów. W rozpuście umysłowej, w bezwzględnem złośli-wem okrucieństwie, kobieta, w pewnym swoim typie, przechodzi niemal mężczyznę. Przejmuje od niego udogodnienia życiowe: „Dla hodowania swoich przyjemności starają się mieć u-stronne domki, zupełnie na wzór sekretnych domków ówczesnych modnisiów. Gniazdko takie kobieta sama tajemnie nabywa i i urządza; odźwierny jest z jej ramienia i wyboru, aby wszystko było na jej usługi i nic nie krępowało swobody, gdy zechce oszukać bodaj swego kochanka"").
Oczywiście, przy tej łatwości obcowania płci, przy tem nadużyciu miłosnych wrażeń i upojeń, tępieją zmysły, chłodnie wyobraźnia. Stąd don Juan XVIII w. musi szukać coraz ostrzejszej zaprawy dla zużytego podniebienia: „W stosunek mężczyzny do kobiety wślizguje się jakby jakaś bezlitosna polityka, jakby ujęty w reguły system gubienia. Zepsucie staje się sztuką, w której skład na równi wchodzą okrucieństwo, wiarołomstwo, zdrada, kunszt tyranii. Machiawelizm wciska się w miłostki, staje się ich dominującą nutą. Jest to chw^a, w której Laclos kreśli z natury swoje „Niebezpieczne związki", ową~książkę przedziwną i okropną zarazem, która jest tem dla moralności miłosnej we Francyi XVIII w., czem traktat o „Księciu" dla moralności politycznej Włoch w wieku XVI-tym". Ten rys okrucieństwa w miłości znamiennym jest dla epoki: przesunąwszy się z dziedziny moralnej w fizyczną, dojdzie w markizie de Sade do najpełniejszego wyrazu.
Oto tło, na którem rozgrywa się historya „Niebezpiecznych związków". Uderzająco silną i zwartą jest budowa tej książki. Pisana w listach, z zachowaniem całej wytwornej sztuki episto-larnej, tak wysoko stojącej współcześnie, mimo to nie zawiera, można powiedzieć, ani jednego zbytecznego zdania: każde ma swoją wagę, każde jest subtelnem dotknięciem pendzla, wzbogacaj ącem całość obrazu o jakiś nowy i ciekawy szczegół. Na formie listów nie cierpi również w niczem akcya powieści: bieg jej, nawskróś dramatyczny, zawiązuje się mocno i jasno na pierwszych już kartach, płynie w skrę!ach i powikłaniach, aby ku końcowi pomknąć wartkim pędem ku katastrofie. Aktorów na scenie zaledwie kilku; jednakże węzły pomiędzy nimi po-zadzierzgane tak misternie i różnorodnie, iż wyczerpują niemal całą psychologię miłości we wszystkich jej rodzajach, objawach i odcieniach. Nad akcyą dominuje postać markizy de Merteuil, w której rączce zbiegają się wszystkie nici intrygi. Jestto niewątpliwie jeden z najsilniej narysowanych typów kobiecych, żyjących w literaturze: istota o równie gorących zmysłach jak oschłem sercu, mądra i przenikliwa tak, iż Valmont razem z całą swoją eksperymentalną psychologią jest przy niej i w jej rękach istnem dzieckiem, owa „urocza markiza" robi chwilami wrażenie aż wprost niepokojące. Pani de Merteuil, to, mimo młodego wieku, weteran zahartowany jak stal w owej nieustannej wojnie miłosnej, jaką było życie „towarzystwa" XVIII w., a w której, dla pełnego sukcesu, nie wystarczało rycerzowi posiąść kobietę, lecz trzeba było — mówiąc ówczesnym językiem — ją „zgubić". Epoka, w której społecznie kobieta była pozbawiona wszelkich praw, faktycznie zaś, w panującej klasie, stała niemal ponad prawem, musiała wydawać takie typy. Partnerem pani de Merteuil jest wicehrabia de Valmont, ciekawy zwłaszcza przez domieszkę intelektualnego dyletantyzmu: zapowiedź typu, który tyle miejsca miał zająć w późniejszej literaturze. Genealogię jego możnaby wywieść poniekąd od don Juana Moliera,
od którego wszelako Valmont jest bardziej wątły, a przynajmniej wydaje się takim przy silniejszej o wiele indywidualności pani de Merteuil. Korespondencya tych dwojga wypełnia główną część książki. W niej, zagrzewając się nawzajem w przewrotności i zepsuciu, snują wspólnie swoje plany, w niej czerpią oboje podnietę i zadowolenie miłości własnej z czynów, skazanych z natury swojej na mrok tajemnicy: jedno stanowi dla drugiego publiczność. Różnica jest w tem, że pani de Merteuil, oddając się przyjemności tych przyjacielskich zwierzeń, nie przestaje ani na chwilę być panią swoich myśli i uczynków, nie. przestaje być sobą, podczas gdy Valmont, możnaby powiedzieć, cały czas „zgrywa się" dla swojej partnerki i, naprze-mian głaskany pochlebstwem i smagany drwiną, daje się prowadzić jak dziecko na pasku, nie tracąc ani na chwilę przekonania o swej rzekomej sile. Pochłonięty, o wiele więcej niż sam mniema, urokiem pani de Tourvel, Valmont wielokrotnie w zwierzeniach swoich zadrasnął panią de Merteuil w sposób, którego mu nigdy nie przebaczy. Odtąd poty na nim wygrywa, poty go drażni i kusi, aż jej poświęci kochaną kobietę, by w zamian — rzecz najstraszliwsza dla bohatera pokroju Valmonta -zostać wystrychniętym na dudka. Wówczas, na chwilę, niby dwa wspaniałe drapieżne zwierzęta, stają naprzeciw siebie do walki: walki, w której Valmont pada, zanim zdołał się opa-trzeć, jak dalece był jeno igraszką w ręku tej strasznej kobiety. Niemniej mistrzowsko i pewnie nakreślone są inne postacie dramatu. Danceny, to sama młodość, razem z jej niewinnością i brakiem charakteru, z całą grandilokwencyą i emfazą w miłości, która, w próbie życiowej, okazuje się nietyle miłością danej kobiety, ile potrzebą miłości samej. Autor idzie za nim krok w krok w ślizkim labiryncie tej młodzieńczej psychologii; nie oszczędza biednemu kawalerowi ani jednego kłamstewka (paradny przypisek do listu LXV), aby wreszcie, ustami Valmonta, wydać wyrok, który brzmi tem okrutniej, że istotnie Dan-
ceny jest szlachetnym i sympatycznym chłopcem: „Oto są ludzie ! wszyscy jednako zbrodniczy w swoich zamysłach, niedo-łęztwu, jakie wkładają w ich przeprowadzenie, nadają miano uczciwości!" (List LXVI). Dominującą cechą bogdanki Dan-cenyego, Cesi, jest jej nawskróś kobieca podatność, skazująca ją na to, iż zawsze będzie tem, czem zrobią ją silniejsze dłonie. W swoich prawdziwych „dziejach grzechu", od pensyonarki świeżo wypuszczonej z klasztoru aż napowrót do furty klasztornej, przebywa ten kawałek życia jako ledwie że świadoma i ledwie że winna igraszka w zbrodniczych rękach. Jej matka, pani de Volan-ges, to wyborny typ osoby, troszczącej się o cały świat i jego naprawę a ślepej na to, co się dzieje w jej własnym domu. Cechą jej, jak wielu osób specyalizujących się w cnocie, jest pewna próżność, którą pani de Merteuil wyzyskuje po mistrzowsku. Pani de Tourvel, w pierwszej połowie książki niecierpliwiąca nieco swą zabójczo rezonującą doskonałością, w drugiej, kiedy przechodzi całe piekło mąk i upokorzeń, wzruszająca jest siłą uczucia i bezwzględnością oddania. Wreszcie pani de Rosemonde, urocza tym wdziękiem, który owej epoki był najprzedziwniej-szym kwiatem, i nad którym — zda się — ani wiek ani choroba nie miały władzy.
Pomiędzy temi to osobami rozgrywa się akcya powieści. Z listów, z których niemal każdy jest małą perełką flnezyi i psychologicznego wyczucia, chciałbym na niektóre zwrócić szczególniejszą uwagę czytelnika. List XLVIII, ów szelmowski koncept Valmonta, kreślony do pani de Tourvel w ramionach Emilii. Listy CXVI i CXVIII, pisane przez Dancenyego jednego i tego samego dnia: pierwszy starający się bezwiednie emfazą wielkich słów pokryć wewnętrzną pustkę i chłód zeń wiejący, drugi pełen przymilnej zalotności rodzącego się uczucia. Trzy listy pani de Merteuil, również kreślone jednego i tego samego dnia (List CIV, CV i CVI), w których dochodzi do wir-tuozostwa w hipokryzyi i zepsuciu; tem ciekawsze, iż, w liście
do pani de Volanges, ta niesamowicie mądra kobieta tak bardzo pono we wszystkiem ma racyę!
Ciekawe były koleje tej książki. Wkrótce po ukazaniu się entuzyastycznie powitana przez jeden z naj bystrzej szych umysłów krytycznych tej epoki, Grimma, zyskuje sobie olbrzymią poczy-tność i rozgłos wprost niebywały, nie wolny jednak od przy-mieszki skandalu. Skazane na zniszczenie przez policyę,zapomniane później wśród wulkanicznych wstrząśnień tworzącego się nowego społeczeństwa, dzieło to znika z horyzontu na lat niemal sto. Sainte-Beuve zaledwie o niem wspomina, romantycy obrzucają je wzgardą. Ku końcowi XIX wieku, w epoce rozkwitu psychologicznego romansu, imię autora „Niebezpiecznych związków" nabiera nowego blasku. Autor „Kwiatów grzechu", Baudelaire, który nie mógł pozostać nieczułym na niezdrowy urok, wydzielający się z kart tej książki, opatrzył ją następującym nadpisem: „Ta książka, jeżeli parzy, parzyć może jedynie nakształt lodu". Dziś powieść ta zaliczona jest już bezspornie do rzędu arcydzieł literatury francuskiej. Wysokie jej zalety artystyczne skłoniły tłó-macza do przyswojenia jej polskiemu piśmiennictwu. Język tej książki — bardzo trudny dla przekładu — jest również niezmiernie charakterystyczny dla XVIII wieku przez swą pre-cyzyę i zwartość. Najbardziej płomienne wynurzenia miłosne prowadzone są ze ścisłością plaidoyer adwokata. Mimo tej pre-cyzyi, a raczej może właśnie dla jej nadmiaru, wątek zdań staje się niekiedy ciężki i nużący, jednakże dążeniem tłómacza było nic nie uronić ze znamiennych cech stylistycznych owego złotego wieku „rozumu".





PRZEDMOWA NAKŁADCY

Fczuwamy się do obowiązku uprzedzenia czytelników, że, mimo tytułu dzieła, i mimo tego co mówi jego wydawca w swej przedmowie"), nie zaręczamy za autentyczność tego zbioru, a nawet mamy poważne przyczyny mniemać, iż jest on jedynie prostem powieściowem zmyśleniem.
Co więcej, zdaje się nam, że autor, mimo iż wyraźnie się zabiega o prawdopodobieństwo obrazu, zniweczył je sam, i to bardzo niezręcznie, przez wybór epoki, w jakiej umieścił opisywane przez siebie wypadki. W istocie, większość osób, które wprowadza na scenę, tak mocno szwankuje na punkcie dobrych obyczajów, iż niepodobna jest przypuszczać, aby miały żyć w naszem stuleciu; w tem stuleciu filozofii, w którem oświata, rozlewająca się na wszystkie strony, uczyniła, jak każdemu wiadomo, wszystkich mężczyzn tak pełnymi zacności, a wszystkie kobiety tak skromnemi i cnotliwemi.
Nasze zdanie jest zatem, że, jeżeli wypadki opisane w tem dziele mają jakiś podkład prawdy, to mogły one jedynie zdarzyć się albo w innem miejscu, albo w innym czasie. Mamy wielce za złe autorowi, że, uwiedziony wyraźnie nadzieją wzbudzenia żywszego interesu czytelnika przez większe zbliżenie się do swego kraju i swej epoki, ośmielił się we współczesnych
kostyumach i w świetle naszych stosunków odmalować obyczaje, tak bardzo nam obce.
Aby, o ile to jest w naszej mocy, uchronić zbyt dobrodusznego czytelnika od tej pułapki, jaką zastawiono jego łatwowierności, poprzemy nasze mniemanie pewnem rozumowaniem. Przedkładamy mu je z całą ufnością, ponieważ wydaje się nam przekonywującem i nieodpartem, a mianowicie: te same przyczyny musiałyby przecież sprowadzać te same skutki, a przecież nie widujemy dzisiaj, aby panna mająca sześćdziesiąt tysięcy funtów rocznej renty wstępowała do klasztoru, ani też aby jaka prezydentowa, do tego młoda i ładna, umierała ze zgryzoty.





LIST I.
Cecylia Volanges do Zofii Carnay w klasztorze Urszulanek w ^^
Widzisz, moja droga przyjaciółko, że dotrzymuję ci danego słowa i że czepeczki i stroiki nie pochłonęły tak dalece całego mojego czasu, aby mi go nie zostało zawsze poddostatkiem dla ciebie. A przecież, w tym jednym dzisiejszym dniu, napatrzyłam się więcej strojów, niż w ciągu owych czterech lat, które spędziłyśmy razem w klasztorze. Mama zasięga we wszystkiem mojego zdania; czuję, że jestem w jej oczach daleko mniej pensyonarką, niż poprzednio. Mam swoją własną pannę służącą, mam swój pokój i salonik wyłącznie dla mnie samej i piszę do ciebie na prześlicznem biureczku, do którego dostałam klucz i gdzie mogę chować i zamykać, co tylko mi się podoba. Mama oznajmiła mi, że będę ją widywała codziennie przy wstawaniu, że wystarczy, jeżeli będę uczesana do obiadu, ponieważ będziemy zawsze same i że wówczas uwiadomi mnie codzień, gdzie mam się z nią spotkać popołudniu. Resztą czasu mogę rozporządzać zupełnie dowoli; mam moją harfę, moje rysunki i moje książki, jak w klasztorze; z tą różnicą, że niema matki Annuncyaty, któraby mi sypała bury i że, gdybym chciała, mogłabym nic nie robić od rana aż do wieczora; że jednak niemam przy sobie mojej Zosi, z którąbym mogła śmiać się i gawędzić, wolę przeto skracać sobie czas jakiemś zatrudnieniem.
Jest zaledwie piąta godzina; z mamą mam się spotkać dopiero o siódmej; czasu więc byłoby aż nadto, gdybym tylko miała ci coś do zwierzenia! Ale jeszcze nic a nic mi nie powiedziano i gdyby nie przygotowania, na jakie patrzę codziennie, i nie to mnóstwo robotnic, które kręcą się tu wyłącznie tylko dla mnie, mogłabym myśleć, że nikomu się nie śni wydawać mnie za mąż i że to była zwykła gadanina poczciwej Józefy. Jednakże matka powtarzała mi tak często, że panienka powinna pozostawać w klasztorze aż do chwili swojego zamążpójścia, że skoro mnie stamtąd odebrano, nasza Józefa musiała chyba mieć słuszność.
Jakiś pojazd zatrzymał się przed bramą i mama kazała mnie zawołać natychmiast do siebie. Czyżby to miał być... Jestem nieubrana, ręce mi drżą i serce tłucze się we mnie. Pytam się panny służącej, czy nie wie, kto jest u mojej matki. „Owszem, odparła, pan 0,%". To mówiąc, zaczęła się śmiać. Och, mam jakieś przeczucie, że to on. Wrócę zaraz, aby ci opowiedzieć, jak się wszystko odbyło. Wiem przynajmniej już, jak się nazywa. Spieszę, aby nie dać na siebie czekać zbyt długo. Da widzenia za małą chwileczkę.
Toż ty będziesz sobie żartować z twojej głupiutkiej Cesi! Och, jakżeż się zawstydziłam! Ale i ty byłabyś się złapała tak samo, jak i ja. Wszedłszy do pokoju, ujrzałam jakiegoś pana, czarno ubranego, który stał koło mamy. Ukłoniłam się naj-wdzięczniej, jak tylko mogłam i zatrzymałam się w miejscu, niby przyrośnięta do posadzki. Możesz sobie wyobrazić, jak mu się przyglądałam! „Pani, rzekł do mojej matki, oddając mi ukłon, córeczka pani jest zachwycająca i tem żywiej przychodzi mi odczuwać łaskę, jaką mnie pani obdarza". Na to oświadczenie tak wyraźne, poczęłam drżeć na całem ciele, tak, że nie mogłam utrzymać się na nogach; na szczęście spostrzegłam w pobliżu fotel i usiadłam na nim cała czerwona i pomieszana. Le-dwiem zdążyła to uczynić, a już ten człowiek znalazł się u moich
kolan. Wówczas twoja biedna Cesia straciła do reszty głowę; byłam, jak mówi mama, zupełnie nieprzytomna. Zerwałam się, wydając przeraźliwy krzyk... ot tak, jak wtedy, podczas tej burzy, pamiętasz? Na to mama parsknęła śmiechem, mówiąc: „Co tobie, moje dziecko? Usiądźże i podaj panu swoją nogę". W istocie, moja złota, pokazało się, że ten pan to był poprostu szewc. Nie umiem ci opisać, jak bardzo się zawstydziłam: na szczęście, nikogo przytem nie było, prócz mamy. Sądzę, iż skoro wyjdę za mąż, nigdy nie zawołam już więcej tego szewca.
Przyznaj, że my doprawdy dużo wiemy o świecie! Do widzenia. Już jest blisko szósta i moja panna służąca mówi, że czas się ubierać. Do widzenia, moja Zosiu droga; kocham cię tak, jak gdybym jeszcze była w klasztorze.
P. S. Nie wiem przez kogo posłać mój list: zaczekam, aż przyjdzie Józefa.





Paryż, 3 sierpnia 17^.
LIST II. MarMza de Merteuil do Wicehrabiego de Valmont w Zamku ^^
Powracaj, mój drogi wicehrabio, powracaj; cóż ty tam robisz, co możesz robić u starej ciotki, której cały majątek zapisany jest już na twoje imię? Ruszaj natychmiast w drogę: potrzebny mi tu jesteś. Przyszła mi do głowy wspaniała myśl i tobie pragnę powierzyć jej wykonanie. Te kilka słów powinnyby wystarczyć, i, aż nazbyt zaszczycony moim wyborem, powinienbyś stawić się z całym pośpiechem, aby na kolanach odebrać moje rozkazy. Ale ty nadużywasz mojej dobroci, nawet wówczas, kiedy przestałeś z niej korzystać, i, w owym wyborze, jaki mam przed sobą, albo wieczystej nienawiści, albo bezgranicznego pobłażania dla ciebie, jedynie szczęściu swemu to zawdzięczasz, iż dobroć
moja bierze górę. Zatem, spieszę wtajemniczyć cię w moje zamysły: lecz przysiąż mi, że, jako wierny Rycerz, nie pogonisz za żadną inną przygodą, dopóki tej nie doprowadzisz szczęśliwie do końca. Jest ona zaprawdę godną Bohatera: masz służyć razem miłości i zemście; słowem, będzie to jedno dzieło więcej do umieszczenia w twoich pamiętnikach: tak, w twoich pamiętnikach, gdyż chcę koniecznie, aby kiedyś ukazały się one w druku i sama się podejmuję je spisywać. Ale zostawmy to na razie, a powróćmy do tego, co mnie w tej chwili zaprząta. Pani de Volanges wydaje za mąż swoją córkę: jestto jeszcze tajemnica; ale zwierzyła mi się z nią od wczoraj. I kogo, myślisz, wyszukała sobie za zięcia? Hrabiego de Gercourt. Któżby mi był powiedział, że ja mam zostać kuzynką Gercourfa? Poprostu nie posiadam się z wściekłości... Jakto! nie domyślasz się jeszcze? o niepojętna głowo! Czyżbyś mu już więc przebaczył ową przygodę z Intendentową? A ja, czyż nie mam więcej jeszcze przyczyn użalać się na niego, ty potworze ?x) Ale panuję nad moim gniewem i nadzieja zemsty rozpogadza moją duszę. Sto razy musiała ci się dać we znaki, tak samo, jak i mnie, owa nadęta uroczystość, z jaką Gercourt rozprawia o tem, co za wszelakie przymioty musi posiadać jego przyszła żona, i jego głupia zarozumiałość, która każe mu mniemać, iż on właśnie zdoła uniknąć nieuniknionego losu. Znasz jego śmieszne urojenia na punkcie przewag klasztornego wychowania i jego przesąd, jeszcze o wiele śmieszniejszy, co do wrodzonej wstrzemięźliwości blondynek. W istocie, mogłabym się założyć, że, mimo sześćdziesięciu tysięcy renty małej Volanges, nigdy nie
byłoby mu przyszło na myśl to małżeństwo, gdyby panna była brunetką, lub gdyby nie była wychowana w klasztorze. Przekonajmy go zatem, że jest tylko głupcem i... czemś więcej: zostałby nim z pewnością prędzej czy później; nie o to się też kłopocę; lecz byłoby zabawne, gdyby już od tego rozpoczął. Jakżeżbyśmy się przednio bawili nazajutrz, słysząc, jak on się chełpi! bo będzie się chełpił z pewnością; a przytem, skoro już raz ty się zajmiesz postawieniem pierwszych kroków tej dziewczyny, trzebaby dziwnego nieszczęścia, aby Gercourt nie stał się z czasem, jak tylu innych, przedmiotem zabawy całego Paryża.
Zresztą, bohaterka tego nowego romansu zasługuje w zupełności na twoje starania: jest naprawdę ładna; ot, dzieciak piętnastoletni, istny pączek róży; przytem nieprawdopodobnie naiwna i bez najmniejszej sztuki: ale wy mężczyźni, was taka rzecz nie odstrasza; a przytem ma w spojrzeniu jakąś tkliwą omdlałość, doprawdy bardzo obiecującą; dodaj do tego, że ja ci ją polecam; nie pozostaje ci nic, jak tylko podziękować mi i posłuchać.
List ten dostanie się do twoich rąk jutro rano. Rozkazuję, abyś jutro, o godzinie siódmej wieczór, zjawił się u mnie. Nie przyjmę nikogo przed godziną ósmą, nawet mego panującego Kawalera: on nie ma dosyć głowy na tak ważne przedsięwzięcie. Widzisz z tego, że miłość mnie nie zaślepia. O ósmej zwrócę ci swobodę, zaś o dziesiątej powrócisz, aby wieczerzać wraz z pięknym przedmiotem twoich zabiegów, gdyż matka i córka będą jutro u mnie. Do widzenia, minęła już dwunasta w południe. Niebawem przestanę się tobą zajmować.





Parys, 4: sierpnia 17^.
LIST 111. Cecylia Volanges do Zofii Camay.
Niczego jeszcze się nie dowiedziałam, moja droga. Wczoraj było u mamy bardzo dużo gości na kolacyi. Mimo ciekawości, z jaką przypatrywałam się całemu towarzyswu, a zwłaszcza panom, wynudziłam się straszliwie. Mężczyźni i kobiety, wszyscy przyglądali mi się wytrwale, a potem szeptali sobie do ucha; wiedziałam doskonale, że rozmawiają o mnie: czułam, że się czerwienię, a nie mogłam się od tego powstrzymać. Bardzo zła byłam na siebie o to, bowiem zauważyłam, że gdy przyglądano się innym kobietom, one się nie czerwieniły, a może to tylko dlatego, że się różują, nie widzi się po nich, gdy są zakłopotane, bo trudno chyba nie zaczerwienić się, kiedy mężczyzna wpatruje się tak natarczywie.
Co mnie najwięcej niepokoiło, to to, że nic nie wiem, co oni sobie wszyscy o mnie myślą. Zdawało mi się jednak, że dosłyszałam ze dwa lub trzy razy słowo ładna: ale napewno usłyszałam również wyraz niezręczna; i to z pewnością musi być prawda, gdyż pani, która to mówiła, jest krewną i przyjaciółką mojej matki; zdaje się, że i dla mnie nabrała od razu dużo sympatyi. To jedyna osoba, która trochę porozmawiała ze mną w ciągu tego wieczoru. Jutro mamy być u niej na kolacyi. Słyszałam jeszcze później, jak jakiś pan, o którym jestem pewna, że mówił to o mnie, odezwał się do drugiego: „Niechże to jeszcze sobie dojrzeje, zobaczymy tej zimy". To może właśnie ten ma się ze mną żenić, ale toby znaczyło, że to dopiero za cztery miesiące! Chciałabym bardzo wiedzieć, jak to jest w istocie.
Przyszła właśnie Józefa, aby zabrać mój list i mówi, że jej pilno. Ale muszę ci opowiedzieć jeden jeszcze przykład mojej niezręczności. Och I zdaje mi się, że ta pani ma słuszność!
Po kolacyi wszyscy zasiedli do gry. Usadowiłam się tuż koło mamy i nie wiem, jak się to stało, ale zasnęłam prawie natychmiast. Obudził mnie wielki wybuch śmiechu. Nie wiem, czy ze mnie się śmiano, ale tak przypuszczam. Mama pozwoliła mi iść do siebie, czem mi zrobiła wielką przyjemność. Wyobraź sobie, że było już po jedenastej. Do widzenia, Zosiu moja droga, kochaj zawsze mocno twoją Ceśkę. Zaręczam ci, że świat nie jest tak zabawny, jak nam się wydawał w marzeniach.





Paryż, 4 sierpnia 1T&.
LIST IV. Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil w Paryżu.
Rozkazy twoje, markizo, są czarujące; sposób, w jaki je wydajesz, jeszcze bardziej uroczy: przy tobie, pani, byłoby się zdolnym pokochać despotyzm. Nie pierwszy to raz, jak ci wiadomo, ubolewam, iż nie jestem już twoim niewolnikiem i, mimo nazwy potwora, jaką mnie obdarzasz, najmilej zawsze wspominam czasy, kiedy zaszczycałaś mnie bardziej słodkiemi imionami. Często nawet marzę o tem, aby zasłużyć je na nowo i aby już do końca dni moich wytrwać u twoich stóp, pani, dając całemu światu przykład budującej stałości. Ale ważniejsze przeznaczenia wołają nas w tem życiu; losem naszym jest zdobywać; trzeba iść tedy drogą, jaką nam pisano. Być może, iż kiedyś, na schyłku naszego zawodu, spotkamy się jeszcze; bowiem, niech mi to wolno będzie powiedzieć bez urazy, pani, moja śliczna markizo, postępujesz ze mną conajmniej równym krokiem, i od czasu, jak rozłączywszy się ku pożytkowi świata, niesiemy naszą ewangelię każde na swoją rękę, zdaje mi się, że w tem posłannictwie miłości, ty więcej odemnie zdobyłaś już wyznrffoców. Znam twoje poświęcenie,
twoją płomienną żarliwość i zaprawdę, gdyby to bóstwo miało nas sądzić po naszych dziełach, ty byłabyś kiedyś patronką jakiegoś dużego miasta, podczas gdy twój przyjaciel i sługa zostałby zaledwie jakimś pokątnym świętym mizernej wioseczki. Ten budujący styl musi cię nieco dziwić, markizo, nieprawdaż? Ale, od całego tygodnia, nie słyszę innego, nie mówię innym; i, co więcej, aby się w nim doskonalić, zmuszony jestem być ci pani nieposłusznym.
Nie gniewaj się, markizo i wysłuchaj mnie. Tobie, skarbniczce wszystkich tajemnic mojego serca, powierzę największy zamiar, jaki kiedykolwiek urodził się w mej głowie. Do czegóż ty mnie, markizo, chcesz użyć? bym uwiódł młodą dziewczynę, która nic nie widziała, o niczem nie ma pojęcia; która byłaby mi niejako wydana na łup bez żadnej obrony; którą wprawiłby w upojenie pierwszy hołd spotkany w życiu, a ciekawość poprowadziłaby szybciej jeszcze niż miłość. Dwudziestu innych mogłoby tutaj dojść do celu niegorzej odemnie. Zupełnie inaczej mają się rzeczy w przedsięwzięciu, które mnie zaprząta w tej chwili: tutaj, powodzenie zapewnia mi tyleż chwały, co rozkoszy! Miłość, która gotuje się wieńcem przystroić mą głowę, waha się sama pomiędzy mirtem a laurem, lub raczej połączy je oba, aby godnie uczcić moje zwycięstwo. Ty sama, moja piękna przyjaciółko, staniesz przejęta świętym podziwem i z zapałem wykrzykniesz: „Oto, zaprawdę, mąż wedle serca mojego". Znasz, markizo, panią prezydentową de Tourvel, jej pobożność, jej miłość małżeńską, jej surowe zasady. Oto forteca, do której szturm przypuszczam: oto godny mnie nieprzyjaciel, oto cel, który pragnę osiągnąć.
A jeśli chlubnej ceny nie sięgnę zwycięzfcwa, Zdobędę bodaj zaszczyt daremnego męstwa.
Można cytować liche wiersze, gdy pochodzą z pod pióra wielkiego poetyJ).
Dowiedz się zatem, że prezydent bawi w Burgundyi, dokąd udał się w sprawie ważnego procesu (mam nadzieję, że przyprawię go o przegranie jeszcze ważniejszego). Jego niepocieszona połowica ma pozostać tutaj przez cały czas tego żałosnego wdowieństwa. Codzienna msza, odwiedziny u biednych naszej okolicy, modlitwa poranna i wieczorna, samotne przechadzki, nabożne rozmowy z moją starą ciotką, i, od czasu do czasu, nudna partya wiska, miały stanowić jedyne jej rozrywki. Tuszę sobie, że uda mi się zgotować jej inne, nieco bardziej ożywione. Jakiś dobry anioł przywiódł mnie tutaj, dla jej i mojego szczęścia. Szalony! żałowałem tych dwudziestu czterech godzin, które musiałem poświęcić względom powinności rodzinnej. Jakżeż czułbym się ukarany, gdyby mnie kto dziś zmusił do powrotu do Paryża! Na szczęście potrzeba jest czterech osób, aby módz grać w wiska; że zaś tutaj znajduje się pod ręką jedynie miejscowy proboszcz, moja nieśmiertelna ciotka nalegała na mnie bardzo, abym jej choć kilka dni poświęcił. Zgadujesz markizo, że nie dałem się prosić. Nie wyobrażasz sobie, jak poczciwina rozpływa się nademną od tego czasu, a zwłaszcza, jak jest zbudowana tem, iż regularnie zjawiam się na jej modlitwach i na mszy. Ani podejrzewa, jakiemu bóstwu ja niosę hołdy.
Oto więc, od czterech dni, pochłonięty jestem silną namiętnością. Znasz mnie; wiesz zatem, czy umiem żywo pragnąć, czy umiem dawać sobie rady z przeszkodami: ale czego nie wiesz, to tego, jak bardzo osamotnienie wzmaga gorącość pragnienia. Żyję wyłącznie tem jednem: myślę o niej we dnie, śnię w nocy. Muszę mieć tę kobietę, aby się ocalić od śmieszności zakochania się w niej: dokąd nie zdoła bowiem zaprowadzić niezaspokojone pragnienie? O słodka sytości! Przyzywam ciebie dla mojego szczęścia, a zwłaszcza dla mojego spokoju. Jakież to szczęście dla nas, że kobiety tak słabo się bronią! inaczej bylibyśmy wobec nich jedynie stadem kornych niewolników. W tej chwili ogarnęło mnie uczucie głębokiej wdzię-
czności dla kobiet łatwych, które to uczucie najprostszą drogą zawiodło mnie do twoich stóp, markizo. Pochylam się do nich, aby uzyskać moje przebaczenie i kończę ten zbyt długi list: do widzenia, moja urocza przyjaciółko, i bez urazy.





Z Zamku ^%, 5 sierpnia 11^.
LIST V. Markiza de Merteuil do Wicehrabiego de Valmoni.
Czy wiesz, wicehrabio, że twój list silnie przekracza dozwolone granice zuchwalstwa i że miałabym wszelkie prawo obrazić się? dowiódł mi jednak zarazem, iż straciłeś zupełnie głowę i to jedno ocaliło cię od mojego oburzenia. Jako przyjaciółka wspaniałomyślna i tkliwa, zapominam o mojej zniewadze, aby jedynie myśleć o twojem niebezpieczeństwie; i, jakkolwiek nudną jest rzeczą przemawianie do czyjegoś rozsądku, i na to się odważę przez wzgląd, iż bardzo się tego zdajesz potrzebować.
Ty, zdobywający prezydentową Tourvel! cóż to za kaprys pocieszny I Poznaję po tem dobrze twoją przekręconą głowę, która umie pragnąć tylko tego, czego uzyskanie wydaje się jej niepodobieństwem. I cóż ty widzisz w tej kobiecie? rysy regularne, jeżeli chcesz, przyznaję, ale bez cienia wyrazu: nieźle zbudowana, ale bez wdzięku, ubrana zawsze wprost śmiesznie! z temi chusteczkami, które opatulają jej piersi i z biustem, który sięga aż gdzieś pod brodę! Powiadam ci to jako przyjaciółka, że wystarczyłoby ci mieć już nie dwie, ale jedną kobietę tego pokroju, aby pozbawić cię całej twojej reputacyi. Przypomnij sobie tylko ów dzień, w którym ona kwestowała w kościele św. Rocha, kiedy tak dziękowałeś mi za to, że ci dostarczyłam tego widowiska. Zdaje mi się, że ją widzę jeszcze, jak się
prowadzi pod rękę z tą swoją długowłosą tyczką, gotowa przewrócić się przy każdym kroku, wiecznie zawadzająca o czyjąś głowę swoim łokciowym koszykiem, rumieniąca się przy każdym ukłonie. Któżby ci był wówczas powiedział, że tobie się zachce kiedyś tej kobiety? Ech, wicehrabio, ty sam zarumień się ze wstydu i opamiętaj się zawczasu. Przyrzekam ci solenną tajemnicę.
A zresztą, zastanów się nad zawodami, jakie cię czekają! jakiegoż to rywala wypadnie ci zwalczać? męża! Czy nie czujesz się upokorzonym już tem samem zestawieniem? Cóż za hańba, jeżeli poniesiesz klęskę! a naodwrót, w razie zwycięstwa, jakże mało zaszczytu! Więcej powiem: nie spodziewaj się żadnej przyjemności. Czyż można zaznać jej ze skromnisiami? mówię oczywiście o szczerych: wstrzemięźliwe nawet w samej godzinie upojenia, zawsze dadzą ci jedynie jakieś pół-rozkoszy. To zupełne oddanie całej siebie, ten szał zmysłów, w którym rozkosz oczyszcza się własnym swoim bezmiarem, ta najwyższa łaska miłości, to wszystko jest im zupełnie nieznane. Przepowiadam ci to; w przypuszczeniu najszczęśliwszej możliwości, twoja prezydentową będzie mniemała, iż wszystko uczyniła dla ciebie, racząc cię tak, jak raczy swojego małżonka, zaś w sam na sam małżeńskiem, chociażby najczulszem, zostaje zawsze dwoje, a nie jedno. Tutaj rzecz ma się jeszcze o wiele gorzej: twoja skromnisia jest nabożna i to tą nabożnością kumoszek, która skazuje kobietę na wieczyste dzieciństwo. Być może, uda ci się nagiąć tę zaporę, lecz nie pochlebiaj sobie, byś zdołał ją zniweczyć: może zwyciężysz miłość Boga, lecz nie zwyciężysz z pewnością obawy przed dyabłem; i skoro, trzymając swoją kochankę w ramionach, uczujesz, iż serce jej bije, to będzie ono biło ze strachu, a nie z miłości. Być może, że gdybyś był poznał tę kobietę wcześniej, byłbyś może mógł coś z niej zrobić; ale dziś to ma dwadzieścia dwa lat, a już blisko dwa lata, jak to wyszło za mąż. Wierzaj mi, wicehrabio, gdy
kobieta zapuści się do tego stopnia, trzeba ją zdać już jej losowi; na zawsze pozostanie tylko kwoczka.
I dla tego to uroczego przedmiotu odmawiasz mi posłuszeństwa, zakopujesz się żywcem w grobowcu swojej ciotki i wyrzekasz się przygody najrozkoszniejszej w świecie i najbardziej stworzonej na to, aby przysporzyć ci chwały. Cóż za fatalność chce, aby ten Gercourt zawsze musiał zyskać jakieś pierwszeństwo przed tobą? Słuchaj, mówię do ciebie bez gniewu: ale, w tej chwili skłonna byłabym doprawdy uwierzyć, że nie wart jesteś swojej reputacyi, a przedewszystkiem zaś jestem skłonna odebrać ci moje zaufanie. Nie umiałabym się nigdy przyzwyczaić do zwierzania swoich tajemnic kochankowi pani de Tourvel.
Dowiedz się zresztą, że mała Volanges zdążyła już zawrócić jedną głowę. Młody Danceny szaleje za nią. Śpiewali kiedyś razem, i w istocie ta gąska śpiewa o wiele lepiej, niżby to przystało wychowanicy klasztoru. Mają przechodzić ze sobą różne duety i sądzę, że, co do niej, chętnie byłaby gotowa dostroić się do unisona: ale ten Danceny to dzieciak, który straci cały drogi czas na gruchaniu i do niczego nie dojdzie. Mała osóbka jest ze swojej strony dosyć dzika i, gdyby nawet coś się stało, będzie to z pewnością o wiele mniej zabawne, niż gdybyś ty się chciał tem zająć: toteż zirytowana jestem i z pewnością zrobię scenę Kawalerowi, skoro się tu pojawi. Radzę mu, aby był potulny; bowiem, w tej chwili, nicby mnie nie kosztowało zerwać z nim na dobre. Jestem pewna, że gdyby mi przyszło do głowy teraz go porzucić, byłby w prawdziwej desperacyi; a nic mnie tak nie bawi, jak te miłosne rozpacze; z pewnością nazwałby mnie „przewrotną". To słowo „przewrotna" zawsze robiło mi przyjemność; jestto, po słowie „okrutna", najsłodsza nazwa dla ucha kobiety, a mniej ciężko przychodzi na nią zapracować. Doprawdy, muszę zastanowić się poważnie nad tem zerwaniem. No i sam widzisz, czego ty stałeś się przyczyną!
niechaj to spadnie na twoje sumienie. Do widzenia. Chciej mnie polecić modłom twojej prezydentowej.





Paryż, 7 sierpnia 17^.
LIST VI. Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Czyż więc nie ma na świecie kobiety, któraby nie nadużywała władzy, jaką sobie nad kim zdobędzie? Więc i ty, ty, którą nazywałem tak często moją najpobłażliwszą przyjaciółką, i ty zrzucasz się z tej roli i nie wzdragasz się ranić mnie tak dotkliwie w przedmiocie moich uczuć! Jakiemiżto rysami ośmielasz się malować panią de Tourvel!... któryż męż-czj^ia życiemby nie przypłacił tego bezprzykładnego zuchwalstwa? na którąż inną kobietę, niż na ciebie, nie ściągnęłoby to przynajmniej bolesnej odpłaty? Przez litość, nie wystawiaj mnie już na tak ciężkie próby; nie ręczę za siebie, czy zdołałbym je przetrzymać. W imię przyjaźni, zaczekaj, aż będę miał tę kobietę, jeżeli chcesz mi ją zohydzać. Czyż nie wiesz pani, że jedynie sama rozkosz ma prawo zdejmować z oczu przepaskę miłości?
Ale co ja mówię? Czyż pani de Tourvel potrzebuje uciekać się do pomocy złudzeń? nie; aby być godną uwielbienia, wystarczy jej być tylko samą sobą. Zarzucasz jej, że się źle ubiera; chętnie temu wierzę: wszelkie ubranie jej szkodzi, wszystko, co ją zakrywa, ujmuje jej wdzięku. Dopiero w swobodnej prostocie domowego stroju staje się naprawdę czarującą. Dzięki straszliwym upałom, jakie nam tutaj dokuczają, prosty szlafroczek ze zwykłego płótna pozwala mi podziwiać jej kibić krągłą i gibką. Cieniutki muślin zaledwie przysłania jej piersi; i moje spojrzenia, przelotne lecz bystre, zdołały już ogarnąć ich niezrównane
...




WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.