|
Bohdan Huras, Marek Twardowski
Księga statków polskich 1[zasłonięte]918-19
Tom IV
Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2002
str. 296, 210 x 270 mm, oprawa twarda
cena katalogowa: 57,00 zł
|
|
Ostatnia część czterotomowej historii polskiej floty handlowej w latach 1[zasłonięte]918-19, przygotowanej przez Jerzego Micińskiego, wieloletniego redaktora naczelnego "Morza", której współautorami i kontynuatorami są Bohdan Huras i Marek Twardowski. Jest to jak dotąd najobszerniejsza popularnonaukowa publikacja o polskich statkach handlowych do końca drugiej wojny światowej, ilustrowana licznymi fotografiami, często archiwalnymi, opatrzona indeksami nazwisk i nazw statków.
W tomie 4 opisana jest historia polskich jednostek rybackich okresu międzywojennego i ich późniejszych losów - w czasie wojny i po jej zakończeniu, krótka historia jednostek pomocniczych i portowych w tym okresie oraz zamknięcie okresu 1[zasłonięte]918-19 poprzez zestawienie w formie encyklopedycznej danych technicznych i historycznych wszystkich jednostek przedstawionych w tomach 1-4.
Fragment książki:
Jest noc. Właśnie legliśmy w dryf, ciągnąc przed sobą, prawie niewidzialnie, olbrzymią taśmę sieci szkockiej, podtrzymywanej setkami korków i dziesiątkami białych, balonowatych pływaków. Nic z tego jednak teraz nie widać, wszystko gdzieś hen, prawie w dwukilometrowej dali tańczy i bryka na rozeźlonych falach. Tutaj, na pokładzie, daje jeno o tym znać mocno nastawiony do fali dziób statku i bryzgi grzyw, daremnie nam naskakujących. Statek śpi. Raczej drzemie, trzymając się grubachnych lin, jedynego teraz pewnego uwiązania na bezmiarze wód, a jakiejże jednocześnie chytrej matni dla wielotysięcznej rybiej rzeszy. Pokład sklarowany, rzędami ustawionych beczek czeka nowych ławic. [...] Czasami i tak bywa, ale raczej trzeba mozolić się z zawsze oporną namokniętą liną, z wiecznie brudnym pokładem, ze sterem, co ani minuty nie chce sam ustać na kompasie. Albo, gdy ciągnąć trzeba sieci... Jeśli aura sprzyja, to pół biedy, ale niech no przyjdzie fala sztormowa: wyrywa wszystko z rąk i zalewa twarz i oczy jadem rozgniecionych meduz. Szał tedy chwyta człeka. A tu ani czym wytrzeć, bo ręka brudna i oślizgła, i sieci z ręki popuścić nie można. Meduza na Morzu Północnym to istne nieszczęście dla rybaka. Stałem raz przy układaniu sieci pod pokład. W pewnej chwili spojrzałem do góry, aż tu cały półmisek meduzowatej galarety chlap w gębę! [...] Na jad meduzy doskonały jest amoniak, a na morzu stosuje się po prostu mocz. Lepsze to niż wstrętne pieczenie.
|
|
|
|