Ostatnia część czterotomowej historii polskiej floty handlowej w latach 1[zasłonięte]918-19, przygotowanej przez Jerzego Micińskiego, wieloletniego redaktora naczelnego "Morza", której współautorami i kontynuatorami są Bohdan Huras i Marek Twardowski. Jest to jak dotąd najobszerniejsza popularnonaukowa publikacja o polskich statkach handlowych do końca drugiej wojny światowej, ilustrowana licznymi fotografiami, często archiwalnymi, opatrzona indeksami nazwisk i nazw statków.
W tomie 4 opisana jest historia polskich jednostek rybackich okresu międzywojennego i ich późniejszych losów - w czasie wojny i po jej zakończeniu, krótka historia jednostek pomocniczych i portowych w tym okresie oraz zamknięcie okresu 1[zasłonięte]918-19 poprzez zestawienie w formie encyklopedycznej danych technicznych i historycznych wszystkich jednostek przedstawionych w tomach 1-4.
Fragment książki:
Jest noc. Właśnie legliśmy w dryf, ciągnąc przed sobą, prawie niewidzialnie, olbrzymią taśmę sieci szkockiej, podtrzymywanej setkami korków i dziesiątkami białych, balonowatych pływaków. Nic z tego jednak teraz nie widać, wszystko gdzieś hen, prawie w dwukilometrowej dali tańczy i bryka na rozeźlonych falach. Tutaj, na pokładzie, daje jeno o tym znać mocno nastawiony do fali dziób statku i bryzgi grzyw, daremnie nam naskakujących. Statek śpi. Raczej drzemie, trzymając się grubachnych lin, jedynego teraz pewnego uwiązania na bezmiarze wód, a jakiejże jednocześnie chytrej matni dla wielotysięcznej rybiej rzeszy. Pokład sklarowany, rzędami ustawionych beczek czeka nowych ławic. [...] Czasami i tak bywa, ale raczej trzeba mozolić się z zawsze oporną namokniętą liną, z wiecznie brudnym pokładem, ze sterem, co ani minuty nie chce sam ustać na kompasie. Albo, gdy ciągnąć trzeba sieci... Jeśli aura sprzyja, to pół biedy, ale niechno przyjdzie fala sztormowa: wyrywa wszystko z rąk i zalewa twarz i oczy jadem rozgniecionych meduz. Szał tedy chwyta człeka. A tu ani czym wytrzeć, bo ręka brudna i oślizgła, i sieci z ręki popuścić nie można. Meduza na Morzu Północnym to istne nieszczęście dla rybaka. Stałem raz przy układaniu sieci pod pokład. W pewnej chwili spojrzałem do góry, aż tu cały półmisek meduzowatej galarety chlap w gębę! [...] Na jad meduzy doskonały jest amoniak, a na morzu stosuje się po prostu mocz. Lepsze to niż wstrętne pieczenie.