Układ płyty jednak jakby zaprzeczał tytułowi. Grupa sprawnie odgrywa „Dead Flowers Stonesów znane ze „Sticky Fingers”, ale wokaliści śpiewają bardziej w manierze Dylana niż własnej. Ryzykowna decyzja.
O wiele ciekawiej wypada „Cold Shot”. Zespół pysznie swinguje, bardzo przejrzyście zarejestrowano linię basu, pianista – Marcin Sonnenberg gra lekko i z pomysłem. I żeby było jeszcze przyjemniej na saksofonach w studiu wspomógł Krecią Robotę Marek Batorski. Z podobną lekkością swój instrument traktuje perkusista Adam Stępniowski – naprawdę, jest czego posłuchać.
„Hej nie bój się” to piosenka autorstwa ojców założycieli zespołu. Znów pochwalić trzeba Marcina Piekło, który pracował w studiu i miksował oraz maszerował płytę. Płyta ma smak akustycznego grania, może lekko folkowego, ale brzmi jasno i przejrzyście. Sama zaś kompozycja to lekko ociężały blues klimatem przypominający nagrania Toma Waitsa. Tym razem pojawia się solo na gitarze elektrycznej – widać taki był zamysł zespołu. Tylko wokal w stylu Kazika Staszewskiego nie poraża.
W Kreciej Robocie komponuje także basista. Chicagowski „Wstaje rano bezboleśnie” ma świetny tekst, jakby będący zaprzeczeniem smętnych „I woke up In the morning”. Ma chłop poczucie humoru, a Sonnenberg dopada do organów elektronowych. Bardzo sprawny numer, gdzie gitara elektryczne jest idealnie na swoim miejscu. Wokalistom grupy odpuszczamy – więcej już chyba ani słowa na ich temat.
Zespół nie zamyka się w ramach jednego stylu – słychać, ze przede wszystkim lubi występować na żywo i nie zanudzać publiczności. Muzycy postanowili zarejestrować z natury taneczną „Boogie Woogie Etiudę”. Tu może perkusiście zabrakło pomysłu na urozmaicenie numeru, ale trzeba pamiętać, że to kompozycja pianisty.
Zaskakująco za to brzmi „Atramentowa noc”. To kolejny utwór spółki Kłeczek/Sonnenberg. I chyba rozwiązuje się trochę tajemnica umieszczonego na początek coveru. Panowie mają zadatki na pisanie ballad w klimacie Jaggera i Richardsa, tylko… Miało być ani słowa więcej.
„Pończocha z niewielkim śladem zażenowania” to jakby centralna kompozycja płyty. Trochę w niej śladów Dżemu, trochę pompatyczności polskiego rocka z lat 80. Świetnie brzmi za to w tym mega długim instrumentalnym utworze Marek Batorski na tenorze. Momentami można myśleć, że grupa chciała zabrzmieć jak Pink Floryd w roku 1973 – plamy fortepianu są świetnie nagrane. Za to gitara, która prowadzi linię melodyczną chyba została potraktowana przez realizatora po macoszemu. Kiedy zmienia się brzmienie i staje się instrumentem improwizującym brzmi o niebo lepiej.
Na szczęście zespół wraca do bluesa. Tym razem zaprosił do studia Piotra Filimowskiego na harmonijce. To z miejsca ożywia standard „Born in Chicago” Paul Butterfield Band. Poprawne klubowe granie, z świetną partią pianina i doskonale nagranymi riffami.
Trzeba wielkiej odwagi, by porywać się na piosenkę z repertuaru Elvisa Presleya. „All Shook Up” to kolejna odsłona akustycznej i rozswingowanej Kreciej Roboty.
Zespół w kompozycji pianisty „Something Like Profesor Longhair” wsparł jeszcze jeden saksofonista – Tomasz Drabik. Trzeba przyznać, że w Krakowie muzyków dobrze grających na tym instrumencie nie brakuje. Czyżby za sprawą piwnicy Janusza Muniaka? Krecia gra instrumentalnie i bardzo energetycznie.
Krążek „hej nie bój się” kończy southernowa wersja „Knockin’ on Heaven’s Door”. Bardzo sympatycznie i bardzo elektrycznie zagrana, z gitarzystą używającym slide i jasnymi pasażami fortepianu. Dobra robota.
Krecia Robota to bardzo sympatyczny muzycznie zespół. Idealnie nadaje się do każdego klubu. Ma się wrażenie, ze jeśli trzeba nie będą przeszkadzali w konsumpcji, a kiedy sala zechce się bawić – rozgrzeją ją do czerwoności w minutę. Byle organizator dopłacił i wzięli ze sobą saksofonistę.