Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

KRASZEWSKA ZÓRAWIE RZEPECKI 1913 R. BARDZO RZADKA

20-06-2015, 19:52
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 40 zł      Aktualna cena: 34.99 zł     
Użytkownik dicentium
numer aukcji: 5429279186
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 8   
Koniec: 20-06-2015 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha



PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
ZÓRAWIE



PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ ZNAJDUJĄCYCH SIĘ W DOLNEJ CZĘŚCI AUKCJI (CZASAMI TRZEBA WYKAZAĆ SIĘ CIERPLIWOŚCIĄ W OCZEKIWANIU NA ICH DOGRANIE)


AUTOR -
S. M. KRASZEWSKA

WYDAWNICTWO, WYDANIE, NAKŁAD -
WYDAWNICTWO - NAKŁADEM KSIĘGARNI IGNACEGO RZEPECKIEGO, WARSZAWA 1913
WYDANIE - 1
NAKŁAD - ??? EGZ.

STAN KSIĄŻKI -
DOSTATECZNY JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM, PRZYBRUDZENIA, STARE PIECZĄTKI) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).

RODZAJ OPRAWY -
INTROLIGATORSKA, TWARDA Z PŁÓCIENNYM GRZBIETEM + ZACHOWANA W ŚRODKU ORYGINALNA, MIĘKKA

ILOŚĆ STRON, WYMIARY, WAGA -
ILOŚĆ STRON - 135
WYMIARY - 20,5 x 14,5 x 1,9 CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - 0,350 KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)

ILUSTRACJE, MAPY ITP. -
ZAWIERA ILUSTRACJE NA OKŁADCE

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 10 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA EKONOMICZNA + KOPERTA BĄBELKOWA.W PRZYPADKU PRZESYŁKI POLECONEJ PRIORYTETOWEJ PROSZĘ O DOPŁATĘ W WYSOKOŚCI 3ZŁ.KOSZT PRZESYŁKI ZAGRANICZNEJ ZGODNY Z CENNIKIEM POCZTY POLSKIEJ / .

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ

SPIS TREŚCI LUB/I OPIS (Przypominam o kombinacji klawiszy Ctrl+F – przytrzymaj Ctrl i jednocześnie naciśnij klawisz F, w okienku które się pojawi wpisz dowolne szukane przez ciebie słowo, być może znajduje się ono w opisie mojej aukcji)


S.-M. KRASZEWSKA
ŻÓRAW1E
POWIEŚĆ
NAKŁADEM KSIĘGARNI IGNACEGO RZEPECKIEGO
1913





Szary mrok zalegał ulice Paryża. Dulęba dopadł drzwi swojego mieszkania. Był zabłocony, zmęczony i zły; spieszył się przytem bardzo, prosto więc z przedpokoju poszedł do sypialni i gwałtownie zaczął zdejmować przemokłe odzienie.
Domyślny Kocik zawnioskował zaraz, że „Tatuś" chodził na wyścigi i wrócił zgrany, bez ceremonii więc wkroczył do pokoju rodziców. To ty Tatusiu grałeś znowu, na „ga-gnant" grałeś, a co my będziemy jedli, gdy Wszystko przegrasz?
Piskliwy, dziecinny głos sześcioletniego Kocika miał intonacyę głosu dojrzałego człowieka. Czerwony był, co prawda, jak burak, ale stał śmiało na szeroko rozstawionych nóż-
kach, i patrzał w twarz ojca zuchwale i z oburzeniem.
— Cicho, Kocik, krzyknął zniecierpliwiony Dulęba, siedzący na brzegu łóżka i ściągający gorączkowo przemokłe obuwie — wracaj mi zaraz do Dudy, i nie mieszaj się w nie swoje rzeczy, bo pójdziesz do kąta.
Zamiast do kąta jednak, z nową dWudzie-stopięciocentymową niklówką, poszedł Kocik do składu korzennego po cukierki. Gdy wrócił, w mieszkaniu było cicho zupełnie. Czteroletnia Duda — różowa buzia i loki koloru dojrzałych kłosów - spała na sofce w jadalnym pokoju.
Dulęby nie było w domu; zobaczywszy na stole dobrze mu znany kosz, w który dwa razy na tydzień pani Marta kładła chleb dla dyabe-tyków, zabrał go i wyszedł pospiesznie na miasto, szemrząc głośno na los artysty, skazanego na podobne posyłki.
Dulęba był zdolnym akwaforcistą i prawowitym mężem młodej i dzielnej pani Marty, kończącej na gwałt kursa chemji, pomimo gospodarstwa, męża, dzieci i stałego braku pieniędzy.
Ponieważ akwaforty Dułęby, chociaż cieszące się uznaniem artystów i krytyki, nie sprzedawały się wcale, pani Marta zaczęła wypiekać wynaleziony przez siebie chleb dla ludzi dotkniętych cukrową chorobą, który to chleb, bez entuzyazmu, a nawet z jawną niechęcią, Dulęba roznosił po aptekach, dziwiąc się wciąż niepomiernie, że nikt nie umarł jeszcze po zjedzeniu takiej bułeczki, bo były one ciężkie i za-kalcowate.
Ostatniego sucre d"orgća dojadał Kocik, gdy zadzwoniono u wejścia. Pobiegł otworzyć.
We drzwiach stał Orzelski.
- Jest Tatuś?
Kocik wykrzywił się śmiesznie, buzia jego wyciągnęła się wzdłuż i wszerz, czoło zmarszczyło się w poprzek, stał się bardzo podobnym do młodego szympansa. — Tatuś... hi hi... Tatuś był na wyścigach, wrócił taki mokry i zabłocony! a jak się spieszył, żeby się przebrać, nim przyjdzie mamusia.
- To mamusi także niema? Jeszcze z laboratoryum nie przyszła.
— Poproś ją więc, jak tylko tu .będzie, żeby w jakikolwiek sposób postarała się dla
mnie o kostyum, ha dzisiejszy bal do Radli-czów.
- Dobrze - odparł Kocik.-Ale, proszę pana, dodał zafrasowany, chwytając za rękaw Orzelskiego, który -się już zawrócił do wyjścia - proszę mi powiedzieć, czy to ja mogę mieć nowego tatusia.
- Jakto „nowego tatusia"?
- A bo Wczoraj mamusia powiedziała tatusiowi, że jeżeli my przez wyścigi nie mamy mieć co jeść, to ona weźmie dla nas innego tatusia, proszę pana, czy to może być?-pytał Kocik, patrząc błagalnie w oczy Orzelskiemu.
- Nie wiem, mój mały, ale na świecie wszystko jest możliwe, nawet i „nowy tatuś", jak mamusia tak zechce.
Z ulicy Notre-Dame-des-Champs Orzelski wysunął się na Bulwar Montparnasse; szedł ostrożnie, oglądając się bystro w około, w obawie nabicia się na tak zwaną „torpedę", t. j. wierzyciela, których w tej części miasta miał mniej więcej tylu, ile włosów na głowie. Kilkakrotnie też z prawego chodnika przeszedł na lewy, i odwrotnie, omijając starannie dwa sklepy z przyborami mala#skimi, handel korzenny i małą
budkę, w której siedział szewc, naprawiający trzewiki, handlujący przytem jednocześnie koksem i podpałkami do pieców:
Tydzień temu właściciel kamienicy, w której Orzelski za czterysta franków rocznie wynajmował pracownię, wyrzucił go na bruk, zabierając mu piękną orzechową stalugę na śrubie, letni garnitur, bezbarwną otomanę i kilka pustych blejtramów, z których studya i obrazy/ w porę pozdejmowane i ponawijane na parasole, zostały wyniesione przez życzliwych kolegów.
Teraz Orzelski mieszkał w hoteliku, naprzeciwko dworca kolei Montparnasse, gdzie za pięćdziesiąt centymów dziennie miał pokoik na szóstem piętrze.
Od tygodnia włóczył się on bezczynnie po Paryżu, nie wiedząc, zkąd wziąć pieniędzy, nie wiedząc wogóle, co r sobą zrobić. A malować mu się chciało ogromnie; ów przymusowy odpoczynek wpłynął na niego dodatnio. Czuł on, że teraz do swego obrazu, owej jesiennej fan-tazyi złotych wód, kobiet i łabędzi, zabierze się z nowemi siłami i nowym zapałem. Łamał tylko sobie nieustannie głowę, jakim sposobem dojść znowu do posiadania pracowni?
Pomimo niepowodzeń finansowych nie był on bynajmniej smutnym, szedł raźno i rozqiadał się bystro na prawo i lewo. Był młody, zdrów śmiał się do życia błyskiem swoich kocich oczu, błyskiem swoich ostrych, białych zębów, zębów młodego psa, lub wilka
Orzelski wierzył w swój talent i w przyszłość swoją, czuł w sobie szalony rozmach artystyczny , kochał życie ogromnie; wchłaniał je w siebie każdym nerwem, każdym atomem swojego ja, przez oczy, nozdrza i mózg
-Jego delikatne, jak wyrzeźbione, nozdrza drgały teraz zmysłowo, wyczuwając z rozkoszą zapach świeżych fijołków, sprzedawanych co krok na ulicy.
Był to tłusty Wtorek, i wśród tłumów na bulwarze z piskiem od czasu do czasu przewi-jaty się maski. Na rogu pod murem, na wyso-kiem krzesełku, siedziała Naneta, i kiwając sie ze zmęczenia, nosowym rozdartym głosem wolała: L Intransigeant, La Presse. Orzelski wziął gazetę, wsunął susa w czerwoną łapkę dziecka i skręcił na Bulwar Raspail, zmierzając do re-stauracyi. l-
O kilka kroków przed nim, wracając ze
studyów, sunęła, dążąc ta^że na obiad, la mal-heureuse voisine.
W obłoconej sukni, której lewy bok wlókł się za nią na przestrzeni co najmniej piętnastu centymetrów, w dużym przypiętym na tyle głowy kapeluszu, który kształtem przypominał liść łopucha, kapeluszu, na którym pewnie nieraz siedziano i spano, w który może czasami pluto, z szyją obmotaną dwiema bajecznej długości pończochami, zawiązanemi pod brodą w misterny Węzeł, następując co chwila na końce owego improwizowanego boa, z płótnem w prawej ręce, z dużą paletą, w której trzy pendzle o rozwichrzonej szerści sterczały, w lewej, la malheureuse voisine, przesunąwszy się zręcznie pomiędzy podwójnym szeregiem pędzących dorożek i omnibusów, dopadła szczęśliwie drzwi restauracyi.
Istóta ta znana na całej długości Bulwaru Montparnasse i przyległych do niego ulic, była postrachem Wszystkich artystów, zamieszkujących ulicę Campagne Premierę.
Nazywała się ona Lilian, pijała whisky, żyła w ciągłej o swoją cnotę obawie, innej rozmowy, jak o miłości, nie prowadziła zupełnie."
...



Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.


ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

ZOBACZ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT


NIE ODWOŁUJĘ OFERT, PROSZĘ POWAŻNIE PODCHODZIĆ DO LICYTACJI