Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

KONARSKI - KRZYWE KOŁO WARSZAWA 1939-[zasłonięte] 194446

21-06-2012, 21:03
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 20 zł     
Użytkownik ikonotheka
numer aukcji: 2396038004
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 9   
Koniec: 17-06-2012 19:50:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

SPIS TREŚCI:


Część pierwsza OBLĘŻENIE WARSZAWY
Część druga POLSKA PODZIEMNA
Część trzecia POWSTANIE



Część pierwsza OBLĘŻENIE WARSZAWY /FRAGMENT/:



Dzwonek. Skrzypnęły wesoło stare, kochane, gościnne drzwi, tak dobrze znane, z pękniętą u góry szybką i naderwaną kłam ¦ ką, którą od la* „trzeba by naprawić".
Radosny pisk jeden, potem drugi, potem cała orkiestra okrzyków i hałasów. Aż sąsiedzi zaczynają wyglądać zza drzwi, co się to u.państwa Kiosków dzieje.
— Ewka! Mamo! — Ciocia z Pietrkiern przyjechali! — Hanki! A ty skąd? W takJe czasy?! — Co jemu w oko? — Jak ona urosła! — Chodźcież do środka-.-
Drzwi jeszcze gościnniej skrzypnęły zamykając się za przybyłymi- Cisza, tylko zza drzwi me przestaje wciąż jeszcze dudnić wesoły harmider.
Pani Anna Nowacka ze Skierbieszowa pod Zamościem przyjechała z synem Piotrem do Warszawy, do siostry swej pani Marii Kioskowej, zamieszkałej na Starym Mieście przy ulicy Krzywe Koło-
Jest koniec sierpnia, pogtodny letni wieczór pamiętnego 1939 roku. W powietrzu wisi wojna. Nikt jej nie chce, zwłaszcza starsi, którzy pamiętają straszliwą niedolę z czasów poprzedniej wojny światowej. Ale wojna nie pyta czy jej kto pragnie, czy się boi, tylko wisi nad światem jak czarna gradowa chmura ściskając serca i marszcząc czoła ludzkie.
W tej chwili zresztą radość zwyciężyła na Krzywym Kole nawet wojnę. Inna rzecz ją za to zmąciła — bandaż na głowie Piotra. Chłopiec miał lewe oko obwiązane-
— Co się stało?.
— Et, poszedł do kowala z pękniętą łopatą, musiał stanąć za bliska ognia i wpadła mu iskra w oko. Na szczęście tak wpadła, że oka nie wypaliła, ale mu jakieś czarne paskudztwo, siedzi. W Skierbieszowie nie umiał sob!— Prosimy! Prosimy! Żebyście tylko wrócić mogli. Wojna wisi na włosku, wszyscy wciąż o niej mówią. Oj, mocny Boże! Go to będzie, co to będzie?!
— Ja wiem, Maniu, ja wiem. An0 właśnie. Potrzebna mi była teraz ta podróż. Ale cóż było- robić z tym Pietrkowym okiem? No powiedz, Maniu, sama. Ale, a gdzież Antoś? Nie ma go w domu?
— Antoś?! Prawda, ty nic nie wiesz. Antoś od tygodnia w wojsku. Taki ci z niego sierżant morowy, żebyś go i nie poznała.
— Antoś w wojsku! Luizie, ludzie! — jęknęła pani Anna.
— Ślicznie tatusiowi iest w mundurze — wtrąciła z dumą Ew-ka/ dwunastoletni podlot z iskrzącymi s!ę, czarnymi oczyma. Szkoda tylko, że wąsy zgolił przed miesiącem.
— A gdzie jest teraz?
— W Modlinie. Pisał już do. nas stamtąd-
— To pracownia stoi?
— Ano, stoi — westchnęła Kło;;kowa. — Antoś mnie namawiał, żeby ją prowadzić dalej. Ja mu duż0 pomagałam i na maszynach się znam, .ale sama'się boję. Jakąś tam zwykłą książkę zeszyć i oprawić potrafię, aJe na lepsze roboty się nie puszczę Kto tam zresztą będzie teraz książki oprawiał- Myślę, że w pra-eawni zamieszkacie; będzie wam tam wygodniej i luźniej niż w naszej stancji
Mieszkanie Kłoskowie mają trochę ciasne, trochę ciemne, jak wszędzie na Stsrym Mieście, czyli na Starówce, jak się tam zwykle mówi- Nie zmieniliby go za żadne skarby. Spory przedpokój służący równocześnie za kuchnię i dwie izby, na prawo mieszkanie, na lewo pracownia introligatorska. W mieszkaniu iest bardzo czysto, pachnie trochę klejem, trochę płótnem, a przede wszystkim Starówką. Może ktoś kręcić nosem na ten zapach, ale ja wam mówię, i to z własnej praktyki, że on jest bardzo miły. Trzeba się z nim tylko zżyć. I nie tylkoi miły, ale krzepiący, serdeczny, polski- Mocny zapach.
— A z czego będziecie żyć? — pyta półgłosem pani Anna.
— A właśnie ™ westchnęła Kioskowa- — Pietrek, Ewa; przenieście rzeczy do pracowni, bo tu ciasno, nie ma się gdzie ruszyć-
To było zdaje się we środę wieczór-A w piątek...
W piątek zahuczały od samego rana armaty przeciwlotnicze. Alarm! Nalot! Samoloty niemieckie nad miastem. Wojna!
Nowaccy wracali do siebie. Choroba Pielrka skończyła się po pierwszej u doktora wizycie, a wojnę, choć pewno niedługo potrwa, lepiej na swoich śmieciach przeczekać. Pociąg lubelski wychodził o godzinie jedenastej z minutami, ale już o dziesiątej siedziała pani Anna w dorożce- Pewno tłok będzie- Ewa wybierała się odprowadzić icn na kolej, ale matka za nic słyszeć o tym nie chciała, *
Uściskały się siostry po raz ostatni długo, serdecznie-
— Kiedy to my się zobaczymy? Pewno po wojnie dopiero-Jedźcie z Bcgiem!
Klasnęły o asfalt podkowy końskie. Pojechali Nie minęło lwóch godzin, a już byli z powrotem na Krzywym Kole. Pani Anna zdenerwowana, płacząca.
— Co się stało? Czemuście wrócili?
— Nie ma mowy 0 dostaniu się do pociągu- Cała Warszawa na dworcu- Co tu robić? Co robić?
— Ano, cóż macie robić- Siedźcie. Przeczekacie u nas wojnę Może to niedługo potrwa- Będziemy rażeni' W gromadzie zawsze raźniej.
— Manisk-o złote, kochane! Takiej siostry ze świecą szukać Ale z czego będziemy żyli Warn i tak będzie ciężko, a my przecież mamy to tylko, co ze sobą. Ani pieniędzy, ani zapasów.
— Ano, jakoś tam będziemy radzić- Widziałaś gazelfe? Leży na półce w kuchni...
Piątek-. Sobota...
Gazety przynoszą niepokojące wieści; coraz wyraźniej wyczytać z nich można, że na Polskę zwaliły się Niemcy całą swą straszliwą potęgą, że poza nami w Europie nikt się nie bije, nie walczy. A Niemcy z trzech stron- Tu przeszli granicę, tam się przerwali... Nasi cofają się. Coraz ciężej., coraz czarniej. coraz duszniej.
Aż tu w niedzielę przed południem buchnęła nagle ze wszystkich ulic Warszawy radosna wieść:
— Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom!
Okropny kam-ień tłoczący serca ludzkie maleje, niknie, Z piersi dobywa się głębokie westchnienie ulgi. Nie jesteśmy sami! Nie sprzedano nas! Zachód ruszył! Idzie z nami! I iylkc jedno małe,, ale niepokojące pytanie:
— A Francja?
— Nie bój się, ruszy i Francja. Teraz to już pójdzie jak lawina.
Nie minęło pół godziny, "a Warszawa oszalała. Gazeciarzy rnało nie rozrywano- Ludzie nieznajomi zupełnie brali się. w objęcia i ściskali na ulicy, ten i ów miększy chrząkać zaczynał albo pochlipywać ze szczęścia.
— Mańka, wydro jedna1 Słyszysz? Rany boskie! Widzisz? A 'takeś pyskowała na Anglików. Morowcy! Co tu gadać! Od-szczekaj teraz.
A pani Janowa z Piekarskiej, czerwona z przejęcia jak porn; dor, po raz setny opowiada każdemu, kto chciał czy nie chciał słuchać, że jej mąż pierwszy tę nowinę na Stare Miasto przyniósł, bo w iedakcji pracuje. Woźnym jest. Taki to. wie- Ho, ho'
Kończyły się właśnie nabożeństwa i corcz większe tłumy wysypywały się na ulice rozgorączkowane, huczące. Ktoś rzucił okrzyk;
— Do ambasady!
Runęło wszystko, co żyło, na Nowy świat. Tłumy, tłumy.-.
Po głowach ludzkich przejechałbyś jak ipo bruku. Ktoś wychodzi na balkon, kłania się. Rzucają kwiaty. Ktoś beczy- w głos pod murem-
A wieczorem wypowiedziała wojnę Francja.
Niedługo trwała radość, niestety. Jakoś chyba w dwa dni później — we wtorek — rozległy się na Krzywym Kole na schodach ostre, męskie, tak dobrze znsjome kroki. Pani Maiia uszom nie wierzy. Skoczyła ku drzwiom. W oczach radość, ale i przerażenie zarazem-
— Antcś! A ty skąd? Co się stałe, żeś wrócił?
— Rozbili nas pod Mławą raz, dokończyli pod Wyszogru-dem — odpowiada ponury jak noc pan Kłosek. — Klęska. Wycofujemy się ns Lublin. Przejeżdżamy przez Warszawę, to i puścili mnie do domu na g:^zinę.
— Jezus Maria! Siądzie stary. A Warszawa?
— Ha! M?ją bronić. Ale czy obronią? Niemcy wszędzie; z przodu, z tyłu, z boku, z góry. A najgorsze, te samoloty. Tyle tego mają, że opędzić się nie można. Albo. bomby, albo z maszy-
nek piorą jak do kaczek. Latają nisko, bo co im kto zrobi?
Naszych samolotów prawie nie ma-
— Jezu! Jezu! Zmęczonyś pewno bardzo. Możebyś się położył?
— Nie ma kiedy. Zresztą u nas w baterii człek się tak nie ściara, bo cięgiem w samochodzie, ale piechota jak wygląda, to niech ręka boska broni.
— Antoś! cdi będzie z nami? — buchnęła płaczem Kłoskowa. Sierżant nic nie odpowiedział. Oczy utkwił ponuro w ziemi-
Rozeszło się w kamienicy, że Kłosek wrócił i w chwilę później kuchnia już była pełna sąsiadów, a zwłaszcza sąsiadek. Obskoezyły go dokoła wypytując, gadając jedna przez drugą i lamentując w końcu tak głośno, że się zgiełk w mieszkaniu zrobił na całe Stare Miasta
— Co to będzie, co to będzie — jęczała gruba Spychałowa, mydlarza —* pono Niemcy wszystkich młodych mężczyzn do wojska biorą.
— Co to da wojska biorą — w pień, moja pani, wycinają — pisnęła cienko, przenikliwie, a żałośnie szewcowa z parteru. — Ja mojego Jaśka już rano na Pragę wyprawiłam, niech idzie robaczek, byle dalej od Wisły- Przecież chyba za Wisłę te pie-klelnika nie przejdą.
Pani Annie, która stała tuż obok, pociemniało w oczach.
— A Piotr? Jezu! Co robić z Pioorem? No nie, to przecież jeszcze dzieciak. Dwunastu lat nie ma jeszcze skończonych. A może jednak...
O tym, że młodzież ucieka za Wisłę, to już słyszała, ponoć tam mają iść do. naszego wojska, ale żeby Niemcy mieli mordować... Jezu, jeszcze tego brakowało!
Uciszyło się jakoś. Przez zgiełk przebija się równy, spokojny
głos pana Antoniego:
— .-.biją się nasi dobrze, nie można powiedzieć, tylko, że to
tak wszystko jakoś porozrywane, kupy sę nie trzyma, każdy na własną rękę bije, na własną rękę ucieka. Zgonione bractwo
strasznie. Widziałem żołnierza, co dwadzieścia kilometrów biegł kłusa z rynsztunkiem na plecach. Kłonicy u wozu się trzymał i leciał. Za to jak puścił, to jak trup zwalił się do rowu.
— Dlaboga! że też na ten wóz nie wlazł-
— Ba, na wozie szpilki nie było gdzie wsadzić. Lekko ranni.
— I tak ich wieźli kłusa?
— Ano cóż, moja pani, wojna. Drogi teraz zresztą dobre. Rozchodziły się baby zwolna do mieszkań- Głowy zwieszone.
W sercu ciężar nie do wytrzymania- Co to będzie, ca to będzie?
Nalot szedł za nalotem.
Nie można było z mieszkania wytknąć nosa na parę godzin, bo zaraz:
— Alarm! Alarm!
Syreny wyją, policja spędza ludzi do bram, życie w mieście zamiera, po ulicach chodzi czy jeździ ten tylko, kto musi — żołnierz, policjant, sanitariusz, straż ogniowa. Armaty przeeiwlot nicze szczekają bez ustanku.
—¦ Uwaga! Uwaga!.-.'— ryczy głośnik z pobliskiego sklepu
Zrazu samoloty niemieckie nie rzucały bomb.1 Latały ptaszyska groźne nad miastem, chciwe żeru, wypatrywały tylko, gdzie uderzyć, co zniszczyć. Wywiady. Zaczęli ludzie lekceważyć alarmy, wytykali nosy ku górze patrząc czy nasi jakiego ptaszka nie ustrzelili. Jakoż i spadały czasem.
Ale później... Wracała kiedyś Ewa z matką do domu. Przyłapał je alarm na Krakowskim Przedmieściu. Schowały się w bramie. Ludzi pełno, na ulicę policja nie puszcza, więc powyłazili na podwórze, gapią się, rajcują. Samoloiy warczą głuche, w oddali. Nagle jeden warkot ederwał się jakby, rośnie, zbliża się3 zniża gwałtownie. Co to jest? Ewa chwyta matkę za rękę.
— Mamo! Ce to...
Nie dokończyła pytania, gdy dom cały zatrząsł się w posa-.dach ®d straszliwego huku, któremu towarzyszył przeciągły
11
łoskot walących się murów i estry brzęk tłukących się dokoła szyb.
Falę ga:p;ów częściowo wymiotło z podwórza do bramy. Twarze [pobladły. Ktoś pacle+z w kącie odmawia w głos. Inni rozprawiają, spierają się © to, gdzie bomba upadła. Mcet czy nie most. Nie, chyba nie most, t0 gdzieś -bardziej na prawo, na Bednarską patrzy, na Powiśle.
Warkot znowu silniejszy. Jezus! Maria! Znów bomba? Tyxn razem ulga- Warkot mija, oddala się, cichnie. Znowu warczy. Bach! Bach! dwie detonacje, jedna po drugiej, ale daleko, tak że łoskot1 walących się ści2n dcchodzi tylko jak złowrogi pomruk. Na duszach osiadł ciężar, serca ścisnął niepokój. Pani Maria myśli, co się tara na Kizywym Kole dzieje, gdzie młodsza jej dwójka została z ciotką. Dzieci pewno płaczą, tak jsk ten malec w tej chwili, co go- niańka uspokoić n_e może. Minuty wleką się ciężko — długo — godzinami. — Co? dopiero siódma? Jezu, co się z tym czasem dzieje: Stanął w miejscu czy co?
Ucichło jakoś- Może już koniec. Ale gdzie tam. Lecą znów. I znów bomby. Nawet nie tak bardzo daleko. Szyby brzęcząc lecą.
Przeszło godzinę przesiedziały Ewa z matką w bramie. Na Krzywym Kole było ciche, i spokojnie. Ciocia Hania z dumą opowiadała, jak się Basia z Jędrkiem dzielnie zachowywali. Kochane Krzywe Koło!



WIELKOŚĆ 19,5X14,5CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA ,LICZY 159 STRON,KILKA ILUSTRACJI.

STAN:OKŁADKA DB,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB .

KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 8 ZŁ - PŁATNE PRZELEWEM / KOSZT ZRYCZAŁTOWANY NA TERENIE POLSKI,BEZ WZGLĘDU NA WAGĘ,ROZMIAR I ILOŚĆ KSIĄŻEK - PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA / .

WYDAWNICTWO NASZA KSIĘGARNIA WARSZAWA 1946.

INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,NR KONTA BANKOWEGO ITP.ZNAJDUJĄ SIĘ NA STRONIE "O MNIE" ORAZ DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.

PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY PRZEDSTAWIONYMI NA STRONIE "O MNIE"

NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!

ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE

ZOBACZ STRONĘ O MNIE