Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

KOBIETA W RODZINIE MORALNOŚĆ NASZYCH MATEK 1925

17-10-2014, 20:18
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 49.99 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 4678628925
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 8   
Koniec: 17-10-2014 19:35:00
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO SPISU TREŚCI

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO OPISU KSIĄŻKI

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY ZNAJDUJĄCE SIĘ W TEJ SAMEJ KATEGORII

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT

PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ SPRZEDAWANEGO PRZEDMIOTU, WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA JEDNĄ Z NICH A ZOSTANIESZ PRZENIESIONY DO ODPOWIEDNIEGO ZDJĘCIA W WIĘKSZYM FORMACIE ZNAJDUJĄCEGO SIĘ NA DOLE STRONY (CZASAMI TRZEBA CHWILĘ POCZEKAĆ NA DOGRANIE ZDJĘCIA).


PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
AUTOR -
WYDAWNICTWO -
WYDANIE -
NAKŁAD - EGZ.
STAN KSIĄŻKI - JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).
RODZAJ OPRAWY -
ILOŚĆ STRON -
WYMIARY - x x CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE, MAPY ITP. -
KOSZT WYSYŁKI 10 ZŁ - Koszt uniwersalny, niezależny od ilośći i wagi, dotyczy wysyłki priorytetowej na terenie Polski. Zgadzam się na wysyłkę za granicę (koszt ustalany na podstawie cennika poczty polskiej).


KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ

SPIS TREŚCI LUB/I OPIS (Przypominam o kombinacji klawiszy Ctrl+F – przytrzymaj Ctrl i jednocześnie naciśnij klawisz F, w okienku które się pojawi wpisz dowolne szukane przez ciebie słowo, być może znajduje się ono w opisie mojej aukcji)

FELIKS BRODOWSKI I TEOFILA BRODOWSKA
KOBIETA W RODZINIE
SZKIC MORALNOŚCI PRAKTYCZNEJ NASZYCH MATEK
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA WARSZAWA - KRAKÓW - LUBLIN - ŁÓDŹ POZNAŃ - WILNO - ZAKOPANE




SPIS RZECZY.

Wstęp (przez Feliksa Brodowskiego)......... 6
1. Wyznania osobiste (List do prof. S. P.)..... 6
2. Śród złud kinematografu. - W niewoli kłamstwa. -Dwa okupy wolności.............. yj
3. List do Julci................... 42
Kobieta w rodzinie (przedruk książeczki Teofili Bro-
dowskiej)
Od autorki.................. 53
I. Czem jest kobieta............... 55
II. O wyższem wykształceniu kobiety...... 59
III. O religijności u kobiety............ 67
IV. Fałszywa a prawdziwa pobożność...... 70
V. Kobieta jako córka.............. 76
VI. )) )) narzeczona........... 82
VII. )) )) żona.............. 89
VIII. )) )) gospodyni............ 100
IX. )) a matka.............. 103
X. Jeszcze o kobiecie jako matce........- . HO
XI. Kobieta niezamężna............. 117
XII. ä w starości.............. 122




WSTĘP
PRZEZ
FELIKSA BRODOWSKIEGO 1
WYZNANIA OSOBISTE. - (LIST DO PROF. S. P.)

Szanowny i zacny Panie! Tylko w czasie opóźniłem się z odpowiedzią na list Pański '), bo w sercu odpowiedzi udzieliłem natychmiast i w pełni. A była to odpowiedź gremjalna całego mego kółka rodzinnego, w którem stanowimy zdaje się jedno serce. W tem tedy kółku list Pański odczytaliśmy z wzruszeniem i głęboką radością. Nigdy też serdeczniej
nie uścisnąłem się z moim Olesiem (zna go Pan z Domu Cedrowego), jak po odczytaniu zacnego pisma Pańskiego. Dzielę się z nim każdą moją radością, jak i wielu bólami, a lubo dziecko to (ma rok ósmy) może nie wszystkie słowa listu zrozumiało, lecz pewny jestem, iż w pełni odczuło to szczególne ciepło, dające i pokrzepienie i słoneczność wewnętrzną, jakie się odczuwa, gdy ludzie dalecy w wymiarze przestrzennym, których nie widziało się nigdy i nigdy może nie zobaczy, stają się naraz przytomnymi w sercu. Przytomnymi, bliskimi, znajomymi i poufałymi, jakby już beczkę soli z nimi się spożyło. Wszędzie jest jasno, ciepło, dokąd przenika słońce; wszędzie jest słonecznie i serdecznie, dokąd przenika dobroć Boga. Nigdy zaś i nigdzie nie odczuwa się jej tak wyraźnie, jak w momentach, gdy roztapia (ona jedna zdolna to uczynić!) zimne powłoki ludzkich osobowości, czyniąc z nich jedno serce.
To też bez ceremonji zabieram się do długiej gawędy z Panem, bo mam wiele Panu do powiedzenia i muszę to uczynić nieodwłocznie. Gawędząc zaś z Panem, będę sobie myślał, że zarazem i z tą gawędzę zacną młodzieżą, z którą Pan ma ukontentowanie i szczęście zbliska obcować w Waszym uniwersytecie.
Wielką, aktywną, twórczą moc ma każde iSzczęść BożeU, tak serdecznie, jak Pan to uczynił, powiedziane. Bowiem budowa domu cedrowego, nawet w rozumieniu literackiem, jest i musi być
robotą zbiorową. Nawet moment krystalizacji myśli w słowie, który wydaje się sprawą już nawskróś indywidualną, moją własną, sprawą osobistego umysłu, talentu i t. p., nie sądzę, by był takim, a przynajmniej byłbym w niesłychanym kłopocie, gdyby mi wypadło określić, co w tem jest własnego. Bardzo daleki od mistycyzmu i zupełnie - zdaje mi się - niepodatny dla wpływów medjumistycznych, twierdzę w zupełnej szczerości przekonania, że ani to, co piszę, ani to, jak piszę, nie jest rzeczą indywidualną. Piszę pod dyktando. Czyje? - Odpowiedź na to jest tylko trudna, ale nie jest niemożliwa, — i łatwiejby wypadła naprzykład Panu, gdyby Pan podjął w tym kierunku badania, niż mnie. Ale i mnie odpowiedź ta w pewnych momentach prześwituje; zaznaczyłem to w Domu Cedrowym, mówiąc o powiązaniu duchowem z moją Matką. Ogólnikowo ująłbym odpowiedź w te słowa: ^Dyktują mi moi bracia i moje,dzieci, ale nie jest też rzeczą wyłączną, że pewne ustępy dyktowane są stamtąd, gdzie — jak mówi Mickiewicz - śnie mylą się nigdy h
Przyznawać się do pisania ipod dyktandoc bynajmniej to nie znaczy - usuwać się od odpowiedzialności. 0! bynajmniej! Raczej poczucie odpowiedzialności występuje tu stokroć bardziej twardo, surowo, powiedziałbym nawet: bezlitośnie, niż przy traktowaniu tych spraw jako indywidualnych. W tym wypadku każdy mój czyn pisarski, - zły czy dobry, - idzie na karb mojej indywidualności pisarskiej, a stąd - dla ambicji: miodosytnia, -
dla sumienia: palarnia opjum! Napisałem - dajmy na to - rzecz piękną i n iemo r a Iną: za jej piękno chwalą mnie, jej zaś niemoralność podają za nieunikniony skutek jakichś indywidualnych właściwości mojego artystycznego ustroju i talentu. Ambicja syta, sumienie - sfałszowane!
Natomiast, gdy piszę za dyktandem, muszę rozwinąć w sobie niesłychaną uwagę i czujność, by niczego nie uronić, wszystko dosłyszeć, niczego nie sfałszować. Nigdy nie ma się wtedy pewności, jaką miewa ambitny, w sobie zaufany talent, iż daje się istotnie rzecz dobrą. Ta niepewność jest dręcząca. Znam tę udrękę od lat trzydziestu pięciu. Uprzejmość i pochwały krytyków nie mogą jej ulżyć, raczej ją wzmagają, gdyż wtedy zradza się myśl, że może nietylko sam się omyliłem, lecz i innych w błąd wprowadziłem. Dopiero, gdybym czyn dobry zobaczył, czyn rozkwitły z mego posiewu, dopiero-bym się uspokoił i uwierzył, żem dobrze dosłyszał, dobrze dosłyszał i dobrze powtórzył, co mi było dyktowane, i że mi - usty moich braci i moich dzieci - dyktowano istotnie stamtąd, agdzie się nie mylą!?
Gdy więc budowa cedrowych domów nawet w swem słownem ujęciu jest robotą wielkiej zbiorowości duchowej z zaczynu Boskiego, tedy każde wrzucone do niej ^Szczęść BożeU jest przyłączeniem się do tej roboty i odnosi skutek aktywny. Było raz na polu pięciu żeńców; trzech żęło pomimo
dokuczliwości spieku południowego, dwu zaś wypoczywało na miedzy, leżąc i baraszkując. Przechodząc tamtędy, ktoś rzekł: ^ Panie Boże dopomóż U Dwu wypoczywających tak szybko pochwyciło sierpy, że zdążyli przyłączyć swe głosy do zgodnej wszystkich odpowiedzi: jPanie Boże zapłacą. Umysł człowieka to owych pięciu żeńców; coraz to któryś pokłada się w leniwym wypoczynku i baraszkowaniu bezpłodnem, ale wszyscy porywają się chętni i ochoczy na jedno przypomnienie Bożego uczestnictwa w ich pracy.
Jakiekolwiek byłyby nasze metafizyczne wyobrażenia o Bogu, to biorąc rzeczy w niewykrętnem, prostem, życiowem znaczeniu, — Bóg narzuca się naszemu rozumieniu jako pierwiastek Pracy, którą tętni cały wszechświat. Niestety i mnie się zdarza, że żeńców swoich coraz to zdybię na pokładaniu się po miedzach, a wtedy czyjeś j Szczęść Boże s jakże jest pożądane i pomocne! Dziękuję.
Nieraz mając przedsięwziąć jakąś pracę, długo namacywałem przed sobą drogę. Wyrażało się to w postaci wynużeń i listów do moich przyjaciół, a było zapewne próbą wsłuchania się w owo czyjeś dyktando. Prócz tego jednak skłaniały mnie do takiego postępowania dwie pobudki natury może bardziej osobistej. Pomimo to rozważę je tutaj, gdyż i to może się komuś przydać.
W wykładaniu pisemnem przed przyjaciółmi mymi i przed sobą samym planu zamierzonej pracy, jej etapów, jej gotowych już częstokroć frag-
mentów, — tkwiło pewnego rodzaju zobowiązanie. Wobec niesforności, a czasem i lenistwa tych naszych żeńców, od których plon naszej pracy umysłowej zależy, takie publiczne poniekąd zobowiązanie się do wykonania pewnej pracy bywa użyteczne. Ale świadczy niewątpliwie o jakiejś ułomności. Uczyniłem spostrzeżenie, że ta słabość czy ułomność występuje dobitniej w pierwszej połowie życia, gdy to często się zdarza, iż człowiek nosi w sobie Boga nieświadomie i dlatego nadewszystko przywiązuje wagę do zobowiązań przyjętych wobec ludzi. Rodzina, szkoła, koleżeństwo, kochanka, społeczność najbliższa, naród, ludzkość, — oto ołtarze, przed któremi składamy przysięgi; składamy je dlatego, aby tym sposobem zobowiązać wszystkich naszych żeńców, wszystkie siły duszy do wiernej służby zaprzysiężonemu ideałowi.
Ale konieczność zaprzysięgania — powtarzam - już świadczy, że coś w człowieku jest jeszcze słabego, chwiejnego, że sam siebie nie jest pewien i dlatego sam siebie krępuje, wiąże lub podnieca mniej lub więcej uroczystemi nakazami i zakazami. Przysięgnij, że to uczynisz! Przysięgnij, że tamtego nie uczynisz!
Ale to zmienia się i mija. Mija, bo płynie wszystko, i płyniemy w naszym każdym kręgu istnienia ku jego syntezie. Wielkiem jest i nieprze-partem, i świętem, i zrozumiałem nasze dążenie ku syntezie życia. Bo czemżeż ona? Sensem życia — w każdym jego kręgu. Synteza jest to, co czyni nam
zrozumiałą i logiczną naszą przeszłość i pozwala przeglądać przyszłość; w wiekuistym obiegu życia jest to punkt zenitowy każdego kręgu, jest to moment poznania rzeczy dokonanych i śmiałego zapadnięcia okiem w rzeczy przyszłe; jest to rozpoczęcie nowego kręgu w nieskończonej spirali życia. Otóż w drugim kręgu, w drugiej połowie naszego osobniczego życia — już nie bywa przysiąg. Dlaczego? Bo synteza pierwszego kręgu przynosi nam powiązanie w jedno wszystkich ołtarzy i wszystkich ideałów, przed któremi dotąd zginały się kolana nasze. Zaprawdę kochana młodzieży! — i rodzina, i koleżeństwo, i kochanka, i Ojczyzna, i ludzkość - wszystko powiąże się w was w jedną Świętość, którą na jednym umieścicie ołtarzu. Jego miano - Bóg. A już pisałem o tem i wszyscy pewnie doskonale to czujecie, że dość jest wyciągnąć ręce do Boga, dość zatęsknić do niego, by natychmiast zeszedł do nas i przycisnął nas do serca i wypełnił nas sobą. Odtąd zatem przestajemy być nieświadomymi, stajemy się świadomymi nosicielami Boga. I odtąd niepotrzebne nam ani nakazy, ani zakazy, nie potrzebujemy zobowiązywać się, ani przysięgać; należy tylko troskliwie baczyć, by Boga z siebie nie wypłoszyć. Póki on w nas, to co czynimy — czynimy dlatego, że wtedy inaczej czynić nie możemy. Póki On w nas! Aleć samodzielność jeszcze nam nie odjęta, i jednem złem pomyśleniem tak możemy Boga w sobie zasłonić, jak palec przy oku trzymany słońce nam zasłania. A wtedy znów stajemy
się popychadłem nakazów i zakazów, zobowiązań i zaprzysiężeń, u ludzkich ołtarzy czynionych. Chcieć nosić Boga w sobie-jest to chcieć swoją wolę jednoczyć z Jego wolą. Jest to najwyższy z widomych mi szczytów - zenit i synteza drugiego kręgu życia.
Nieraz patrząc na swe male beztroskie dzieci, z smutkiem myślę, że na ów szczyt niepodobna dostać się bez cierpień. Zgoła niepodobna! Każdy krok na tem skalistem zboczu - to skaleczenie i jęk, i niemasz wreszcie w człowieku ani jednego miejsca nieobolałego, i nieraz sobie oczy przysłonisz, by własnego serca nie widzieć, w jakieś krwawe szmaty potarganego, i nieraz bliskiś rozpaczy, a jednak -jak w legendzie św. Franciszka - coś s skrzepią członku i w niewidocznem źródle siła się odnawia. Tedy idziesz i dojdziesz! I dzieciom moim do szczytu tego drogi nie zamknę. Ale być z niemi - będę zawsze, bo w istocie ciężko, ciężko bywa w tej drodze chwilami.
Po takich oto kręgach żywota, śladem wielu pielgrzymów polskich szedłem i ja, śród nich najuboższy duchem, i z drugim kręgiem płynąc, żadnych już zobowiązań przed ludźmi na się nie biorę. Otworzyłem serce swoje dla Boga; jeśli nie utrzymam serca czystem, Bóg je ominie; jeśli utrzymam je czy-stem, Bóg przez nie przepłynie i wysączy się dobrym czynem lub słowem, lecz ja o tej dobroci nic wiedzieć nie będę, ani czuć jej nie będę, ani zasługi nie pozyskam, ani chwały nie przyjmę.
Tak tedy wśród przyczyn, które skłaniają mnie
i dziś jeszcze do pisania do moich przyjaciół listów,, jak ten, - niema już tej, co dawniej czynną bywała: potrzeby skrępowania się jakiemś zobowiązaniem. Być może, że jeszcze czynną bywa druga, i o tej powiem zkolei.
Od małego - miałem liche zdrowie. Taka była opinja lekarzy i - niestety, moja własna. Mówię: niestety, bo szkodliwszym jest błędem, gdy człowiek sam wątpi o swych siłach, niż gdy lekarz jego o nich wątpi. Źródło .żywych wód^, gdzie siła obumierająca odnawia się i skąd nowa niewyczerpanym napływa strumieniem, bije w podświadomych pokładach duszy, dotąd bardzo mało zbadanych. Niczego tam nie wymierzono i niczego nie obliczono. .Mierzyć zamiary na siły - jeden to z najlichszych fałszów życia. Wymierną jest ta tylko siła, która iak fontanna nad powierzchnię ziemi tryska wido-mie cały zaś rdzeń jej, uchodzący w nieskończone głębie duszy i sięgający niewątpliwie do swego pra-źródła: Boga, wymierzyć się nie da. Stąd tez każdy zacny zamiar trzeba podejmować, ani oglądając się na swe siły, ani mierząc je, bo w jego zacności ]est potęga nad potęgi.
Cudne są momenty wyrastania skrzydeł u człowieka. Cudne - lecz nie cudowne. Bo cudów w znaczeniu wyłamywań z przyrodzonego porządku rzeczy nie bywa; cudem nazywamy nieprzewidziane i nieobliczone ujawnienie czynności podświadomego rdzenia duszy. Tych cudów, - me cudownych, lecz zawsze cudnie pięknych, - któż w so-
bie nie doznał! I ja od nich nie byłem odsądzony. Ścieżyna mojego życia zachodziła czasem w wąwóz tak ciasny, że w jakiejś chwili czułem się zupełnie unieruchomiony; ani naprzód, ani wstecz, ani się czego uchwycić, ani się ruszyć, ani na kogo wołać. Giń i tyle; jak w widzeniu owego zbójcy, którego to św. Franciszek nawrócił, a Anioł prowadził po jakichś wertepach, aż zawiódł go do mostu czy kładki ^bardzo słabej, wąskiej, śliskiej i bez poręczy po bokachc. W połowie tej kładki (sa pod nią płynęła rzeka straszliwa, pełna węży, skorpjo-nów, smoków i smrodem ziejąca okropnym4) Anioł 50 opuścił, i biedak został sam, w takiem właśnie położeniu: ani wstecz, ani naprzód! Począł się modlić. A cóż to jest modlitwa? Ulatywanie. Istotnie poczuł, że ^zaczynają mu puszczać się skrzydła s. Słabe — i dwa razy go nie utrzymały, lecz za trzecim razem s całą siłą wzbił się w lot i leciał wgórę aż do miejsca, kędy poleciał był Aniołc
Chciałbym wśród młodzieży znaleźć paru dobrych młodzieńców, którzyby mi przyrzekli, że gdy .kiedyś, kiedy będą już w wieku męskim, napotkają moje dzieci, to im powiedzą, aby — zaszedłszy na śliskie, wąskie kładki, lub w ciasne wąwozy, gdzie ani wstecz, ani naprzód ruszyć się nie można, - próbowały wzlecieć.
Wyrastanie skrzydeł nie jest wcale aktem nadprzyrodzonym, lecz zgoła przyrodzonym; skrzydła, to organ jak inne; wszelkie zaś organy powstają, rozwijają się, doskonalą w walce każdej istoty o swój
byt, a więc i w walce ducha o byt ducha. Organ, zmysł, powstaje w miarę potrzeby, jest wyrazem potrzeby i woli. A duszy doprawdy tylko lot przystoi; to ratunek, ucieczka, swoboda i duma, jakiej żadna inna funkcja ludzka nie sprosta. Zostawmyż pełzanie płazom!
Chorowitość fizyczna i posępność wąwozów, wśród których przeciskało się moje życie, rzuciły na pierwszą i większą jego część cień, gruby cień melancholji. Nie mogę innej dać nazwy temu jakiemuś smutkowi życia, co ani rozpaczą ani pesymizmem nie był, a był raczej jakąś zastygłą, znieruchomiałą tęsknotą. Zły to więc był stan, bo tęsknota jest czynna i twórcza tylko wtedy, gdy jest lotna. A lotną stać się nie może, gdy brak jej skrzydeł nadziei. Ja ich nie miałem. Miałem tylko głęboką pogardę dla wszelkiego płazu. To było wtedy dobre, bo pogarda jest siostrzycą dumy, duma zaś wspiera nas nawet wtedy, gdy wszystko opuści.
Za długo tu opowiadać, kiedy to zaczęły mi się puszczać skrzydła, a melancholjo lat młodych i męskich zaczęła rozsłonecziniać radość życia uduchowionego, czyli uskrzydlonego, kiedy poczułem się wolnym. Uczucie wolności rozsadza pierś ludzką niezmierną dumą, — i mnie też poczęło dumy przyrastać, a jednocześnie, — zaznaczę to ot tak, mimochodem, — coś zaczęło się zmieniać w uczuciu pogardy dla płazów. Wolnemu wydał mi się płaz niewolnikiem, więc istotą nie pogardy godną, lecz żałości i — wyzwolenia. Z tych momentów datuję
moje najgłębsze przekonanie, które w czasach, kiedy jeszcze układałem maksymy życia, wyraziłem tak: Nie sądź i nie potępiaj! zamiast tego - czyn dobrze, czyli wyzwalaj!
Praktyczny, na bliską metę skutek moje] cno-nowitości był i ten jeszcze, iż wytworzył się we mnie pewien nastrój, który u osobników mniej odpornych łatwo przechodzi w hipochondrję, we mnie zaś przejawił się jakąś gotowością czy przygotowaniem do śmierci/Miałem za rzecz pewną, iż nie będę długo żył (tymczasem przeżyłem już bagatelkę: 58 lat!), i powiem bez żartów, że co najmniej kilkanaście razy brałem się do pisania testamentu, oczywiście me gwoli rozporządzania dobrami ziemskiemi, których nie posiadałem, lecz raczej duchowemi zdobyczami myśli. Wreszcie ów nastrój przylgnął do mnie na stałe, wrósł, stał się cechą organizacji duchowej i już mnie prawdopodobnie nie opuści.
Praktyczne skutki tego są dość znaczne i bardzo dobitnie odbiły się na mojej pracy pisarskiej, jej technice. Podejmowałem każdą pracę zawsze pod znakiem pytania, czy też ją dokończę. Stąd pewien pośpiech, czasem nawet gwałtowny, w wyrzucaniu z siebie myśli, które, wydawało mi się, że nie powinny ze mną umierać; stąd to, Szanowny Panie, i te długie listy do moich przyjaciół, które nie są czem innem, tylko testamentami myśli, stre-szczanemi naprędce w obawie, że może nie zdążę tych rzeczy rozwinąć w książce. W ten sposób po-
wstał Dom Cedrowy i nieinaczej pewnie powstanie, jeśli powstanie, ciąg jego dalszy: Nasze Matkix).
Ujemnym skutkiem takiego stanu rzeczy jest dorywczość pisania, bezplanowość i niesystematycz-ność, zabieganie naprzód i brak jasnych powiązań, które nieraz z pewnością czytelnik intuicyjnie musi namacywać. Ale - cóż robić! Staram się później łatać i uzupełniać. Łataniną Domu Cedrowego będą Nasze Matki; winnyby one uzupełnić ten rozdział, który tam nosi tytuł: ^Naszych matek domy cedrowe i.
Kończąc ten list, — a kończyć mi się nie chce, bo noc taka jakaś wymowna w swej cichości, wszak to noc Bożego Narodzenia! - wybiegam myślą ku Wilnu, którego nie znam, ku Panu, którego nie znam, ku Pańskiemu młodemu przyjacielstwu, którego nie znam, i ku ucichłej przeszłości Wilna, którą znam trochę, dość, by ją miłować, - i obejmuję to wszystko jednym uściskiem. Oby Bóg radośnie zagościł w Waszych sercach i w Waszem mieście I

26 grudnia 1922 r. Warszawa.



WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ