Katamari to niezwykła seria łącząca w sobie elementy gry logicznej i zręcznościowej. Katamari Forever to jej godne podsumowanie. Tribute w swych podstawowych założeniach nie różni się od poprzednich inkarnacji serii – głównym zadaniem gracza wciąż jest pchanie przed siebie niezwykłej kulki. Ten genialny w swej prostocie pomysł to wizja Keity Takahashiego z Namco, którego powszechnie uważa się za jednego z wirtuozów branży gier. Toczona przez nas kulka to właśnie tytułowe Katamari – magiczny obiekt do którego przyklejają się wszystkie mniejsze/lżejsze od niego przedmioty. Wcielając się w Księcia Kosmosu dostajemy zlecenia od Króla Kosmosu, żądającego od nas ulepiania Katamari o jakimś obwodzie (każda misja wymaga innego). W tym momencie wkraczamy na planszę gdzie jesteśmy tylko my, licznik czasu i całkowicie bezbronny... świat. Tylko od sprawności manualnych gracza i jego oceny sytuacji zależy to jak wysoki wynik osiągnie, a te mimo iż na początku są liczone w centymetrach, to pod koniec przygody potrafią osiągnąć kilometrową skalę! Graficznie jest bardzo prosto, bez wodotrysków (za to autorzy zaimplementowali parę filtrów graficznych zupełnie odmieniających KDT) tu chodzi o to by było czytelnie. I gra jest czytelna: bez problemu rozpoznajemy to, który przedmiot uda nam się przykleić do swej kulki, a z którym trzeba jeszcze poczekać. Warto nadmienić też, że jest to pierwsza cześć serii wyświetlana w pełnym HD, czyli 1080p. Muzyka to inna bajka, na tym polu Katamari Damancy Tribute się wybija. Kompozycje są cukierkowe, oryginalne, pełne słodkich melodii i śpiewów, po paru chwilach wpadają w ucho tworząc niepowtarzalny klimat. Autorzy nie ograniczyli się do zaoferowania tylko jednego trybu, polegającego na kulaniu jak największego Katamari – ponadto dostaniemy też wiele zróżnicowanych misji, w których np. zapełnimy kwiatami wielkie pustkowie.