Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

KARTA 45 KNYT ODZIEMKOWSKI BAS BURGHARDT MAJEWSKI

19-01-2012, 14:28
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 19 zł     
Użytkownik zima1942
numer aukcji: 1997200044
Miejscowość giżycko
Wyświetleń: 11   
Koniec: 13-01-2012 07:21:14
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha


KARTA 45





Zwycięstwo pod Warszawą, Agnieszka Knyt, wprowadzenie: Janusz Odziemkowski.

W 1918 roku, kiedy wojska niemieckie, zgodnie z postanowieniami układu rozejmowego, zaczęły wycofywać się z Ukrainy i Białorusi na granice niemiecko-rosyjską z 1914 roku, w ślad za nimi ruszyła na zachód Armia Czerwona. W tym czasie zaczęły powstawać oddziały polskiej samoobrony, które ochraniały ludność polską przed grabieżami i próbowały przejmować władze na terenach opuszczonych przez Niemców. Naczelnik Państwa i Naczelny Wódz Józef Piłsudski nie chciał dopuścić do wtargnięcia bolszewików, ani powtórzyć błędu strategicznego, jaki popełnili przywódcy powstania listopadowego w 1831 roku, czekając na armię rosyjską na przedpolach Warszawy.

Marszałek Józef Piłsudski:

Gdy 2 sierpnia [1920] wróciłem z południa, z Chełmna, do Warszawy, zastałem [...] stan bardzo trwożny. Odczułem natychmiastowy nacisk na mnie całego wojennego otoczenia, abym przystąpił do nowych decyzji, gdyż nasza stolica, Warszawa, była zagrożona.

Aleksandra Piłsudska (żona Józefa Piłsudskiego):

[...] Niecierpliwiła go moja absolutna pewność, że bitwa skończy się naszym zwycięstwem, a jemu nic się nie stanie. [...] "Rezultat każdej wojny - powiedział do mnie mąż przed rozstaniem - jest niepewny aż do jej skończenia. Wszystko jest w ręku Boga."

Tango ze śmiercią. Partyzantka 1943-44, Michał Basa

Wszyscy mieliśmy zatrzymać się w zawianych śniegiem krzakach tarnin i głogów, a gospodarz miał po cichu podejść do okna i sprawdzić, czy są Niemcy, kawalerowie złajdaczonych panienek i ich zepsute matki [...]. Rozdzieliliśmy zadania. [...] Nie namyślaliśmy się długo, obskoczyliśmy dom. "Tadek", przebrany za Niemca, wszedł pierwszy i krzyknął do żołnierzy, kto im pozwolił włóczyć się po wsi. Tymczasem zza niego wysunęli się "Włodek" i "Sławek", krzycząc: "Hände hoch!". Niemcy się poderwali i podnieśli ręce do góry. [...]

"Tadek" i "Sławek" kazali się Szwabom rozbierać. Gdy im to nie szło, a zobaczył to zza niskiego okna "Bryła", wpadł do mieszkania i jak szaleniec począł walić wehrmachtowców po mordach. Rękę mial ciężką, bo po jednym uderzeniu ścinało szwabów z nóg. Stawiał ich i znowu walił w pysk. Zabroniliśmy mu wreszcie tego procederu, poszedł na wartę, a wehrmachtowcy rozbierali się już szybciej. [...] Wkrótce zostali w samej bieliźnie. Kazaliśmy im się położyć na ziemi, a "Tadek" powiedział po niemiecku:
- Za miłość z niemiecką kobietą Polak jest u was wieszany. Abyście wiedzieli, że nam też niepotrzebne wasze amory, jako nauczkę dostaniecie małe lanie.

Spadły bykowce na gołe szwabskie tyłki. Nie znosiłem takich egzekucji, bo przy uderzeniach był i smród, zmieniłem więc "Bryłę" na warcie. Może po 10 minutach wrócił ugrzany i powiedział, że strzygą teraz panny, a on polskich kobiet, jakiekolwiek by były, bić nie będzie. Kiedy wszedłem do mieszkania, "Tadek" po fryzjersku, maszynką na zero, kończył już trzecią główkę. Ułożyliśmy niewiasty z Niemcami na ławie, aby raz na zawsze obrzydzić im robotę. Egzekucja i dla nas była nieprzyjemna. Zsunięto im odzież z tyłków i zaświstały na gołe ciało bykowce. Uderzyłem kika razy, ale kiedy najmłodsza z nich narobiła na głowe swego kochanka Niemca, rzuciłem nahajkę.

Pamięc o domu, Christa Burghardt

Jesienią ubiegłego roku, po długich staraniach, dzięki finansowemu wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, a także pomocy Edyty i Andrzeja Kolińskich z Düsseldorfu, udało nam się dotrzeć do przedwojennych, niemieckich mieszkańców gminy Stara-Kiszewa. Dzisiaj żyją w różnych miejscach Niemiec.
W listopadzie 2004 udało nam się nagrać relacje Christy Burghardt (w Bendorf).

Urodziłam się w Gdańsku 12 grudnia 1918, gdy mój ojciec, Albert Engler, wrócił z I wojny światowej. Na froncie był krótko. [...] Po I wojnie, kiedy ojciec zdecydował się zostać na tych terenach [przyznanych Polsce], powiedział: "Muszę nauczyć się polskiego, muszę umieć czytać i pisać". Nie chciał być oszukiwany w urzędach. Dwa razy w tygodniu przychodził do niego po południu polski nauczyciel z Nowych Polaszek, Kalas, i uczył go. Zamawiane były polskie gazety. Ojciec czytał i pilnie się uczył, a my mieliśmy z tego zabawę! Ale nigdy nie słyszałam taty mówiącego po polsku. Używał tego języka tylko wtedy, kiedy musiał porozumieć się w urzędzie. Wstydził się mówić, natomiast wszystko rozumiał. [...]

Kiedy zaczęła się wojna, nie mieliśmy żadnego kontaktu z żołnierzami niemieckimi. Tylko na pare dni, w trakcie przejazdu, niektórzy zatrzymywali się w naszym gospodarstwie, żeby odpocząć. Ojciec był zdziwiony ich dobrym wyposażeniem. Później obserwował zachowanie niemieckich żołnierzy, ich rozrzutność jeśli chodzi o jedzenie, i był zszokowany: "Tak nie można wygrać żadnej wojny! Spójrz, jak oni marnują chleb, jak tak można gospodarzyć!".

[...] Ponieważ nasze gospodarstwo położone było na niewielkim wzniesieniu, widzieliśmy szosę prowadzącą do pobliskiego polskiego majątku. W pierwszych dniach wojny zauważyliśmy samolot zrzucający bomby na drogę, którą szły kolumny wozów, ale pomiędzy nimi także żołnierze. To było wojsko polskie.

Potem nic więcej się już nie działo. Większość wciąż wykonywała swoją pracę. Polacy też. Było spokojnie. My przecież dobrze ze sobą żyliśmy. Jeśli tylko użyło się trochę własnego rozumu, można się było opamiętać.

Granica przyjaźni, Petr Blažek, Grzegorz Majewski

Pod koniec lat 70. kilkanaście osób - Czechów, Słowaków i Polaków - postanowiło wyjść sobie na przeciw. Mijało 10 lat od inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację (z polskim udziałem), nienaruszalność bloku sowieckiego w Europie Środkowo-Wschodniej wydawała się oczywistością. Właśnie wtedy, gdy mogło się wydawać, że jedynym wymiarem Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej pozostanie sierpień 1968, okazało się, że postawione przez system granice między narodami są jednak przekraczalne.

Zbigniew Janas:

Kiedyś Jacek Kuroń powiedział do Havla: "Vašku, dlaczego gdy mówi Uhl, to bez problemu go rozumiem, a gdy mówisz ty, to cię zrozumiec nie mogę?" (Uhl rozmawiał z nami taką mieszaniną polskiego z czeskim). A Havel na to: "A bo ja mam bogaty, literacki język". Wszystko odbywało się w przyjaznej atmosferze.

Anna Walenta:

[...] Podjechał samochód, zabrali mnie na placówkę WOP-u. Tam przetrzymali mnie 48 godzin. Zrobili mi rewizję osobistą, rozbierając do naga. Co jakiś czas mnie przesłuchiwali. W Warszawie zaś esbecja przyjechała do mnie do domu i zrobili tam rewizję. W tym czasie syn spalił w lesie całą czeską bibułę. Zawieziono mnie do Cieszyna na kolegium i dostałam chyba 50 tysięcy złotych kary za nielegalne wydawnictwa. Termin płatności trzy dni. Zaraz po powrocie do Warszawy zgłosiłam się do kościoła św. Marcina. Pożyczono mi te pieniądze i wpłaciłam je. Następnego dnia zadzwonił Zbyszek Janas i powiedział, że organizacja zwróci te pieniądze.