Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

JEŻ CI I TAMCI POWIEŚĆ KAMPANIA WĘGIERSKA 1-4

21-06-2012, 20:15
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Aktualna cena: 49.99 zł     
Użytkownik inkastelacja
numer aukcji: 2402756919
Miejscowość Kraków
Wyświetleń: 21   
Koniec: 16-06-2012 18:14:46
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO SPISU TREŚCI

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO OPISU KSIĄŻKI

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY ZNAJDUJĄCE SIĘ W TEJ SAMEJ KATEGORII

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG CZASU ZAKOŃCZENIA

KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ INNE WYSTAWIANE PRZEZE MNIE PRZEDMIOTY WEDŁUG ILOŚCI OFERT

PONIŻEJ ZNAJDZIESZ MINIATURY ZDJĘĆ SPRZEDAWANEGO PRZEDMIOTU, WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA JEDNĄ Z NICH A ZOSTANIESZ PRZENIESIONY DO ODPOWIEDNIEGO ZDJĘCIA W WIĘKSZYM FORMACIE ZNAJDUJĄCEGO SIĘ NA DOLE STRONY (CZASAMI TRZEBA CHWILĘ POCZEKAĆ NA DOGRANIE ZDJĘCIA).


PEŁNY TYTUŁ KSIĄŻKI -
AUTOR -
WYDAWNICTWO -
WYDANIE -
NAKŁAD - EGZ.
STAN KSIĄŻKI - JAK NA WIEK (ZGODNY Z ZAŁĄCZONYM MATERIAŁEM ZDJĘCIOWYM) (wszystkie zdjęcia na aukcji przedstawiają sprzedawany przedmiot).
RODZAJ OPRAWY -
ILOŚĆ STRON -
WYMIARY - x x CM (WYSOKOŚĆ x SZEROKOŚĆ x GRUBOŚĆ W CENTYMETRACH)
WAGA - KG (WAGA BEZ OPAKOWANIA)
ILUSTRACJE, MAPY ITP. -
KOSZT WYSYŁKI 8 ZŁ - Koszt uniwersalny, niezależny od ilośći i wagi, dotyczy wysyłki priorytetowej na terenie Polski. Zgadzam się na wysyłkę za granicę (koszt ustalany na podstawie cennika poczty polskiej).

KLIKNIJ ABY PRZEJŚĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ

SPIS TREŚCI LUB/I OPIS (Przypominam o kombinacji klawiszy Ctrl+F – przytrzymaj Ctrl i jednocześnie naciśnij klawisz F, w okienku które się pojawi wpisz dowolne szukane przez ciebie słowo, być może znajduje się ono w opisie mojej aukcji)

WYBÓR DZIEŁ T. T. JEŻA- TOM I T. T. JEŻ
CI I TAMCI CZĘŚĆ I-IV (KOMPLET)
POWIEŚĆ Z CZASÓW KAMPANJI WĘGIERSKIEJ
1930 WYDAWNICTWO M. ARCTA W WARSZAWIE





I.
W mniemaniu własnem wielki z niego był wojownik, bystry polityk, głęboki dyplomata, niepospolity administrator, znakomity ekonomista i finansista, niezrównany jurysta, znakomity uczony, kuty teolog, biegły znawca literatury i sztuk pięknych. Mniemanie to usprawiedliwiały dwie rzeczy: piastowanie wysokich urzędów dworskich i publicznych, wojskowych i cywilnych i pochodzenie wysoko arystokratyczne. Dzięki temu ostatniemu, czul się uzdolniony jednakowo do noszenia togi senatorskiej, szlif generalskich i infuły arcybiskupiej, do pisania dziejów, jak Tacyt, epopei, jak Wirgil, do malowania, jak Apelles, grania na skrzypcach, jak Paganini, pokazywania sztuk, jak Pi-netti. Nie raczył się atoli imać pióra, pendzla, smyczka i pałeczki kuglarskiej; nie wypadało mu przywdziać sutanny; losy skierowały go do szeregów orężnych i wyprowadziły następnie na pole dyplomatyczne. W młodych latach był ozdobą ambasad w Paryżu, Londynie i Rzymie, następnie sam został ambasadorem; przyozdobił się tytułem tajnego radcy dworu, wielkiego koniuszego etc. i w wieku sędziwym używał wczasu dobrze zasłużonego. Urzędowe jednak tytuły gasły wobec tytułów rodowych, był bowiem panem, baronem, grafem i księciem w osobie jednej; przez skrócenie atoli podpisywał się i zwano go „Książę Jerzy Barkor.yay, pan na Czernej, Uj-Falwie, Małym i Wielkim Bacie, Kiedrogu, Wyższej i Niższej Kocicy,
Balsamany, Nowym Töröku, Fürstenbergu, Starej Ka-roly, etc." Wiek sędziwy na postaci jego zaznaczał się, ale jej nie chylił. Trzymał się prosto, puszył się, włosy miał siwe, wąsy czarne, bujne i ułożone w sposób taki, że, idąc od ucha do ucha, stanowiły na obliczu dział pomiędzy tą częścią, na której się znajdowały nos, oczy i czoło, a tą, którą charakteryzowała szczęka dolna. Dzięki wąsom, zdawało się, jakby część jedna do drugiej była przyklejona. W części górnej zwracało uwagę na siebie czoło, przyozdobione marsem, który nadawał fizjognomji wyraz odpowiedni postawie, wyciosanej do munduru. W czasach dawniejszych nadawałaby się ona do pancerza. Że jednak w wieku dziewiętnastym pancerze służą tylko do zapełniania składów archeologicznych, książę przeto nie popełniał anachronizmu i nie wkładał blach na siebie. Wkładał za to mundury wynalazku własnego, wykazującego się pod postacią rozmaitą. Wynajdywanie kroju i formy mundurów było jego zamiłowaniem, i dlatego do składu licznego dworu, jakim się otaczał, należeli: nadworny malarz i nadworny krawiec; pierwszy, obowiązany "pomysły księcia na kartach, drugi w postaci odzieży wykonywać. Malarz był Polakiem, rodem z Lublina, krawiec Żydem węgierskim: ten ostatni przemieniał się niekiedy na Cygana z powodu zamiłowania do muzyki, mianowicie do klarnetu, z którym występował w orkiestrze nadwornej, z Cyganów złożonej. Biegły był zarówno na klarnecie, jako też z igłą i nożycami, jak grał, tak krajał i szył sukna i aksamity, wyprowadzając z nich, wedle pomysłu księcia: spodnie obcisłe, bekiesze, kurty, dolmany, mentyki czerwone, szafirowe, granatowe, ciemmo-zielone etc., szamerowane na szwach, klapach, kołnierzach, rękawach jedwabiem, srebrem, złotem, przyozdabiane guzami, guzikami, guziczkami i pętlicami, sznurami i kutasami, wvrażają-cemi się pod postacią malowniczych kombinacyj. Księciu zajmowało to czas i umysł, jako rzecz bardzo poważna, wchodząca do zakresu reprezentacji. W młodości swojej, gdy pełnił funkcję attache przy ambasa-
dach, w ten sposób reprezentował koronę węgierską i na wystąpieniach oficjalnych na dworach zagranicznych bywał przedmiotem ogólnego podziwu. Le prince hongrois oczy zrywał, idąc o lepsze z nababami indyjskimi, i na Węgry uwagę zwracał. Po każdem wystąpieniu o nim i o Węgrzech mówiono i pisano, co mu sprawiało wielkie zadowolenie, był bowiem Węgrem ciałem i duszą, i mimo oficjalnego stanowiska, jakie zajmował, znajdował, że na świecie nic w porównanie iść nie może z węgierskiem winem, z węgierskim tytoniem, z węgierską słoniną, gulaszem, paprykaszem i z marszem Rakoczego. „Hej, hej, Madiar-ember!" -brzmiało w nim i huczało w młodości, brzmiało i huczało na starość i pobudzało do myślenia ustawicznego o bekieszach, Spencerach, dolmanach, mentykach, spodniach obcisłych, szamerowaniach, guzach, pętlicach, spinkach, kołpakach, kitach, butach i ostrogach. Myślenie o tem stanowiło oś myślenia o sprawach publicznych. Książę Jerzy Barkonyay, pan na Czernej, Uj Fal-wie, Małym i Wielkim Bacie etc., odziewał się i szamerował, jadał, pijał i muzyki słuchał dla dobra, pożytku i sławy ojczyzny, pojmowanej w sposób partykularny.
Rezydencją jego był pałac-zamek, wznoszący się obok miasteczka, zwanego Czerna, położonego u stóp Karpat nad jednym z prawobrzeżnych dopływów Cisy górnej, w cudnej miejscowości. Miasteczko rozrzucało się nad rzeczką, grupując się około starożytnego kościoła, z którego ściętej wieży zegar znaczył czas; zamek stał na wzgórzu, a był to pół zamek, pół pałac, wyobrażał bowiem kombinację przeszłości z teraźniejszością. Na fundamencie murów, pamiętających czasy Macieja Korwina i dawniejsze zapewne, wznosiła się budowla w stylu włoskim, do której wstęp otwierała brama monumentalna, pozostająca pod strażą dwóch lwów kamiennych, drzemiących na szerokich podmu-rowamiaeh. Nad bramą sterczał na tarczy granitowej z marmuru wykuty herb wielce skomplikowany, złożony z ptaków, czworonogów, płazów, roślin, wieżyc
i figur symbolicznych, rozmieszczonych ma szachownicy, a świadczących o paranteli wysokiej, ogniskującej się w nazwisku rodowem. Figurująca na jednym z kwadracików kawka znaczyła pokrewieństwo z Kor-winami, na innym lii ja wykazywała, że w żyłach Bar-konyay'ow płynie krew Burbonów. I temu podobnie. Stąd ten wynikał wniosek, że księciu Jerzemu roiły się po głowie prawa i różne pretensje, które uważał za rzeczy do osiągnięcia niemożliwe, wkładające jednak na niego obowiązek reprezentowania godnie przeszłości, przemawiającej z nad bramy, reprezentowania jej w każdym czasie i na każdem miejscu, wobec monarchów zagranicznych i tłumu ulicznego stolic świata, wobec króla węgierskiego, który był cesarzem austrjac-kim, wobec palatyna, który króla zastępował, wobec magnatów, z którymi w izbie panów zasiadał, wobec samego siebie wreszcie, księżny małżonki swojej, książąt i księżniczek synów i córek swoich, wobec wszystkich, słowem, nie wyjmując Trójcy Przenajświętszej, w imię której, jako Madiar-ember rzetelny, klątwy ciskał.
Książę Jerzy Barkonyay, zawinąwszy w latach sędziwych na wywczas do portu czerneńskiego, nie opuścił przez to areny spraw publicznych. Nastąpiło to w piątem dziesięcioleciu naszego wieku. Od służby królowi przeszedł do służby narodowi, i w izbie magnatów należne mu miejsce zająwszy, doznał tego, czego doznaje człowiek, gdy się nagle i niespodzianie znajdzie w towarzystwie mówiącem językiem niezrozumiałym.
- Czego oni chcą?... Poszaleli!...
W sposób ten wyraziło się w umyśle jego wrażenie, jakie odniósł z obrad sejmowych, gdy w nich po raz pierwszy wziął udział. Słuchał, słuchał, nic nie rozumiał, a gorszył się niezmiennie. Gorszyły go dwie mianowicie i szczególnie rzeczy: język, w którym obradowano, i odzież, w jakiej większa część członków izby magnatów w sali sejmowej zasiadała. Uszom i oczom własnym wierzyć nie chciał. Co to znaczy? W co się
obróciła ta godność narodowa, której on w Europie przestrzegał, a którą na gruncie własnym ci, którzyby
0 nią przedewszystkiem dbać powinni, na szwank wystawiają? Słuchał tedy i patrzył, patrzył i słuchał, na sesji pierwszej milczał, na następnej najpierwszy do głosu się zapisał i wypalił mowę, po łacinie, biorąc za punkt wyjścia rozumowania swego założenia następujące:
— Duas res liabemus, quae nobis permaneverunt: nostrem regem et nostras habitudines...
Prawił dalej o minionej królestwa węgierskiego wielkości i sławie, o tem, że z nich pozostała pestka, ? którejby się wielkość i sława odrodzić mogły, gdyby pestka ta szanowana i przechowywana była. A to—co?
— Co słyszę?... — wołał. — Mowa piękna, wspaniała, mowa Cyceronów i Tacytów, mowa ta zastąpiona została przez język, którym się posługuje pospólstwo... Co widzę?... zamiast świetności przodków naszych fracos, tużurcos, pantalonos ac żiletos cum co-łeos et cravatos...
Mowa ta nie sprowadziła rezultatu pożądanego. Książę się do spraw publicznych zraził; niby Achilles do namiotu, do zamku swego się usunął w tem przekonaniu, że się sprawy rozgmatwają i ostatecznie o interwencję jego wszyscy, Metternich'a, którego mądrości stanu ufał, nie wyjmując, kołatać będą. Na kołatanie to oczekiwał i gorliwiej aniżeli przedtem z malarzem Polakiem i krawcem Żydem pracował.
Książę, pomimo że w mniemaniu własnem niepospolitym był administratorem, jako też znakomitym ekonomistą i finansistą, nie umiał z administracją i gospodarzeniem w dobrach własnych do ładu trafić. Kilka razy zabierał się do uporządkowania interesów, zawsze atoli odkładał to na później, tymczasem zaś wiedział tylko na pewno, że ma długi, ale nie wiedział ile,
1 irytował się, gdy się trafiło, że w kasie znajdował pustki. Trafy tego rodzaju srodze go gniewały, a zdarzały się dosyć często, zwłaszcza od czasu, jak do czerpania z kasy obok niego przystąpił najprzód syn star-
szy, następnie razem z synem starszym młodszy, wreszcie dwaj starsi i najmłodszy. Cząść dóbr poszła na wyposażenie księżniczki starszej i stała się powodem procesu ze strony zięcia, który się uważał za srodze pokrzywdzonego, dostały mu się bowiem długi, przewyższające wartość majątku. Sądził się przeto nietylko pokrzywdzony, ale i oszukany; miał bowiem długi własne, na których spłacenie na posag rachował, a to celem zapewnienia sobie kredytu na przyszłość. Kredytu sobie nie zapewnił i w żonę się ubrał; wytoczył przeto teściowi proces, domagając się od niego najprzód oczyszczenia majątku, następnie tego, ażeby zabrał i majątek, i córkę. Nastąpiło to ostatnie tylko. Baronowa Eliza Kösticzicz zamieszkała przy rodzicach i po sprowadzeniu się do nich obdarzyła ich wnukiem. Ten obrót procesu był wypadkiem fatalnym, albowiem skompromitował młodych książąt i młodszą księżniczkę, potrzebujących, oni żenić się, ona zamąż iść.
Oni, jak oni. Książę miał synów, jak stary Budrys, „tęgich jak sam Litwinów", tęgość przeto mogła im . dawać niejaką nadzieję pod względem trafienia na towarzyszki życia dozgonnego w posagi sute zaopatrzone, zwłaszcza, że posagi inie stanowiły już w wieku XIX właściwości spotykanej tylko w si'erach wysokiej arystokracji. W sferach mieszczańskich trafiały się również panienki miljotnami podszyte i na tytuły łakome. Pozostawał wreszcie resurs ostateczny — Żydówki, mające do książąt, hrabiów i baronów pociąg nieprzeparty. Młode przeto męskie latorośle rodu Bar-konyay'ow mogły się nie lękać uschnięcia. Latorośle atoli żeńskie — jedna, synem obarczona, znajdowała się już w powietrzu, druga, której na imię było Karolina, przez skrócenie Lina, zgoła pewna nie była, azali nie zwiędnie w stanie dziewiczym. Zdawało się, że ją -to nie obchodziło wcale — o tem wszakże rzecz będzie później, tymczasem zaś nie obchodziło to ani ją, ani księżnę matkę, ani księcia ojca, a to z tej przyczyny, że nadszedł rok 1848 i sprowadził wypadki, które wszystkich do głębi poruszyły; nie pora było myśleć
0 żenieniach, zamąż wydawaniach i t. p. Na stół wytoczyły się groźnie a przeważnie sprawy publiczne.
Od tych spraw książę usunął się, jak Achilles, i zajął względem nich stanowisko proroka wrobec góry. Czekał na to, ażeby przyszła do niego; góra nie przychodziła, dziwiło go to mocno.
— Metternich... cóż Metternich?... — myślał sobie — albo Wesselenyi, Deak, Schechenyi, Bathany: czy myślą oni, że się beze mnie obejdą?...
Najprzód go to dziwiło, następnie niepokoić poczęło. Tego, żeby się nim nie troszczono, ani przypuszczał
1 dla tej racji nie sądził nawet, ażeby sprawy brać miały obrót nader ważny, tem bardziej, że wysuwały naprzód nazwiska, nie mające, zdaniem jego, najmniejszego znaczenia. Obok Wesselenyi'ch, Schechenyi'ch, Bathyany'ich — jakiś Kossuth! czy był w tem sens? Sensu w tem nie było; książę jednak odmówić nie mógł znaczenia zdarzeniu takiemu, jak ucieczka Metter-nich'a z Wiednia.
— Ach!... -— wykrzyknął i na siedzeniu, jakby go co z dołu do góry podnosiło, podskoczył.
Na szczęście jego, w gabinecie nie znajdował się w chwili tej nikt, nikt przeto świadkiem nie był tego ruchu niedyplomatycznego.
Po wykonaniu tego ruchu książę usta ścisnął, przez nos odsapnął, w zamyślenie się pogrążył, w zamyśleniu w zwierciadło spoglądał i po upływie kwadransu mniej więcej rękę wyciągnął, leżący na założonem papierami biurze dzwonek w garść ujął i poruszył. Srebrny odgłos przywołał na próg gabinetu postać poważną, starannie wygoloną a odzianą we frak krojem wieku XVIII, w pończochy i w trzewiki z klamrami.
— Jaśnie oświecony pan rozkaże?... —- odezwała się owa postać.
— Niech malarz Polak stawi się tu z kartonami... - była księcia odpowiedź.
Jegomość we fraku znikł; książę się znów w przeplatane spoglądaniem w zwierciadło zamyślenie pogrążył, i czas upływał. Upłynął kwadrans jeden, dalej dru-
gi, dalej trzeci. Kiedy czwarty upływać poczynał, książę znów zadzwonił. Jegomość we fraku znów się na progu pojawił.
— Jaśnie oświecony panie?...
— Malarz...
- Rozesłałem za nim hajduków...
- Czemu?...
__ Ażeby go odszukali, wyszedł bowiem i niewia-
domo, w którą udał się stronę...
—- I nie opowiedział się nikomu?...
— Nie, jaśnie oświecony panie...
— Hm?... — mruknął książę. — I nie widział go nikt?...
- Widział.
- Kto?
Jegomość we fraku wymienił kilka nazwisk, zapewne ze służby.
- Samego? — zapytał książę.
- Towarzyszącego jaśnie oświeconej księżniczce..r Książę na jegomościa spojrzał z wyrazem trzymającym środek pomiędzy zapytaniem a zdziwieniem, chwilkę pomilczał i odrzekł:
— Jak będzie odszukany, niech się niezwłocznie z kartonami stawi.
Sam pozostawszy, książę po namyśle następujący wygłosił monolog:
— Lina... uhm?... Dziewczyna jużby za mężem być powinna; że zaś jeszcze nie jest, więc... malarstwem się zabawia. Uhm!...
Głową skinął z tym akcentem, który powiada: „Zaniepokoiłem się niepotrzebnie" i — dalej w zwierciadło spoglądając, myślał. Osnowa jego myślenia w następujący, krótko a wyraźnie, wytłumaczyć da się sposób: „Ponieważ góra do proroka nie przyszła, przeto prorok zrobi górze ten zaszczyt, że pójdzie do niej". Kwestja ta w zasadzie była rozstrzygnięta, pozostawało tylko wprowadzić ją w wykonanie. Nad tem właśnie medytował i z tego właśnie powodu z malarzem porozumieć się potrzebował.
Po półgodzinnem może jeszcze oczekiwaniu jegomość we fraku na progu się zjawił i oznajmił: —- Pan Andrzej Rześki.
— Prosić...
Do pokoju wkroczył z teką pod pachą młody, lat dwudziestu siedmiu, może dwudziestu ośmiu, człowiek, wyglądający nie tak, ażeby w nim artystę od pierwszego rzutu oka poznać można. Nie nosił na sobie żadnej z cech artystycznych: włosy miał krótko przystrzyżone, odzież zwykłą, trochę za zbyt przechodzoną, ale całą i czystą, postać zaś nie odznaczała się niczem oso-bliwem - wzrost średni, wyrost szykowny, rysy oblicza pospolite, włosy płowe, oczy szafirowe, zarost na policzkach i na brodzie niezbyt obfity; wziąć go było można za urzędnika pospolitego lub folwarcznego niższej kategorji, za rzemieślnika, za studenta wreszcie, najprędzej zaś za nauczyciela domowego, nigdy za artystę. Wszedł, skłonił się i przybrał postawę oczekującego na zapytanie lub na rozkaz.
— Od godziny zgórą czekam na pana — odezwał się książę.
— Towarzyszyłem księżniczce do rysowania z natury...
— Lekcje jej dajesz?
—. Tak jest, mości książę.
— Oddawna?
— Od kilku dni —- odpowiedział, oczy do góry , wznosząc, jakby wspomnienia zbierał.
— Uhm... to dobrze... Pokaż mi ostatnie modele... Młody człowiek rozłożył tekę i wyjął z niej trzy
kartony, wyobrażające podmalowaną farbami wodne-mi postać księcia w ten sposób, w jaki wystawiają wzory w żurnalach mód. Na każdym kartonie książę prezentował się dwojako, zprzodu i ztyłu, zawsze stojący, lewą ręką w bok oparty, z prawą od łokcia do góry wzniesioną. Podobieństwo oblicza i postawy uchwycone było zupełnie. Spojrzawszy, odrazu się poznało księcia, mimo że ręka, która rysy jego kreśliła, nie zdradzała tej wprawy, jaką się widzi, gdy ołówkiem
...



WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


WRÓĆ DO WYBORU MINIATUR ZDJĘĆ


Możesz dodać mnie do swojej listy ulubionych sprzedawców. Możesz to zrobić klikając na ikonkę umieszczoną poniżej. Nie zapomnij włączyć opcji subskrypcji, a na bieżąco będziesz informowany o wystawianych przeze mnie nowych przedmiotach.