Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony, zgadzasz się na ich użycie. OK Polityka Prywatności Zaakceptuj i zamknij X

Ja, Michał z Montaigne? WAB - 40% rabat

12-07-2012, 2:46
Aukcja w czasie sprawdzania była zakończona.
Cena kup teraz: 26.94 zł     
Użytkownik kkc32
numer aukcji: 2440327294
Miejscowość gdańsk
Wyświetleń: 10   
Koniec: 02-07-2012 15:47:13

Dodatkowe informacje:
Stan: Nowy
Okładka: twarda z obwolutą
Rok wydania (xxxx): 2009
Język: polski
Rodzaj: biografia
info Niektóre dane mogą być zasłonięte. Żeby je odsłonić przepisz token po prawej stronie. captcha

Ja, Michał z Montaigne?

Wydawca: W A B

Autor: Józef Hen

 

cena detaliczna: 44,90zł

 

Moja Super Cena : 26,94 zł

 

Rabat 40%

 

 

 

 

 

 

Józef Hen portretuje Michała de Montaigne jako człowieka, który był dzieckiem swojej epoki i jednocześnie ją wyprzedzał. Ojciec filozofa postanowił wychować syna według ideałów Erazma z Rotterdamu, więc otoczył go nauczycielami łaciny i odizolował od rówieśników. Dzięki temu mały Michel czytał co prawda klasyków w oryginale, ale nie zaznał beztroskiego dzieciństwa, a francuski stał się dopiero jego drugim językiem. Nic dziwnego, że nabrał dystansu do środowiska, w którym żył. Swoją „bezludną i cichą wyspę” Wielki Sceptyk odnalazł później w wieży zamku w Montaigne, gdzie medytował i tworzył swoje największe dzieło – Próby. Są one świadectwem jego intelektualnego indywidualizmu: sprzeciwiał się fanatyzmowi religijnemu w dobie wojen religijnych; był zwolennikiem praw człowieka, gdy inkwizycja stosowała tortury; ignorował zabobony i przepowiednie w czasach, gdy wierzyli w nie wszyscy, a na paryskim dworze karierę robił Nostradamus. Ja, Michał z Montaigne… to już klasyczna, ale wciąż poruszająca i żywa biografia szesnastowiecznego myśliciela racjonalisty, ukazana na tle szerokiej panoramy renesansowej Francji.


Był – i jest – ulubionym autorem pisarzy tak różnych, że wydaje się to aż niezrozumiałe. Nietzsche, w rozprawie o Schopenhauerze: „Że taki człowiek [jak Montaigne] pisał, to doprawdy powiększa przyjemność życia na tej ziemi”. Goethe, Winckelmann, Chateaubriand, Byron, Emerson, Thackeray, Schopenhauer, Stendhal, Lessing, Herder, Hugo, Kant, George Sand, Stevenson, Disraeli, Malraux, Gide, Stefan Zweig, Eliot, Aldous Huxley, Virginia Woolf, Günter Grass, Stanisław Brzozowski, Witold Gombrowicz, Czesław Miłosz, Wisława Szymborska – to pierwsze z brzegu, nie byle jakie nazwiska przychodzące na myśl, kiedy się myśli o jego wielkich czytelnikach. Czyż możemy zresztą wiedzieć o wszystkich? Nie każde uczucie i nie każdy wpływ zostały poświadczone. Proust, Camus – na pewno wchłonęli w siebie Montaigne’a. Proust czasem nawet w samym stylu. To oddziaływanie dzieła Montaigne’a trwa po dzień dzisiejszy. Świat szaleje, ale wciąż jeszcze są ludzie przywiązani do Montaigne’a w sposób maniakalny. Także i tutaj, w moim kraju.
„Piszę mą książkę, dla niewielu ludzi i na niewiele lat” – zwierzał się na krótko przed śmiercią. Dzieje literatury nie znają wspanialszej pomyłki.

fragment

Hen jest biografistą niezwykłym, bo żarliwym. Potrafi sprawić, że jego bohater staje się dla czytelnika postacią bliską i ważną.
Polityka

 

 

 

 

 

 

 

 

Ja, Michał z Montaigne?


fragment


Dziewczyna! Młoda, rozentuzjazmowana – a może piękna? Stare,
głupie serce kołacze się niespokojnie w piersi. Nazajutrz Montaigne przemaga
swą boleść – odświeżony, wymyty, pachnący udaje się z wizytą do
panny de Gournay i jej matki. Składa wyrazy podziękowania – i przygląda
się swojej entuzjastce.
Nie, nie jest piękna. Ale nie jest też brzydka. Młoda, świeża, inteligentna,
oczytana, trochę egzaltowana, prawie niepoczytalna – bardzo dobrze,
może myśleć schorowany mędrzec, niepoczytalne panny to jedyna nasza
nadzieja. Rozmawiają długo, szczerze, swobodnie. Montaigne pozwala się
pannie wygadać. Taki jest los ludzi sławnych: poznaje się ich po to, żeby
nie dopuścić ich do słowa, żeby samemu się przed nimi odkryć. Stary lis
wie, jak się zachować: mów, mościa panno, mów o sobie, chcę wiedzieć
jak najwięcej. Dowiaduje się, że jej ojciec, pan Guillaume Le Jars – był
skarbnikiem domu królewskiego, zarządcą kilku zamków. Nie żyje od lat
dziesięciu. (Och, biedne dziecko!) Sześcioro nas osierocił, wyjechaliśmy
potem z matką z Paryża do Gournay-sur-Aronde w Pikardii, żyje się tam
łatwiej. Maria czytała w tej samotni wszystko, co jej wpadło w ręce, nauczyła
się sama łaciny, chociaż bez gramatyki, z greką ma trudności... No
i pewnego dnia zawędrowały tam Próby. (Jej oczy znowu błyszczą entuzjazmem).
Próby spodobały się młodej dziewczynie – to niezwykłe, ma prawo
myśleć autor. Czy będzie z niej miłośnica? Czy nie wzgardzi tobą schorowanym,
mało już apetycznym? Mędrcze, pamiętaj, kim jesteś, nie szalej.
Nie ośmieszaj się. Zachowaj dystans – dla dobra przyszłych stosunków.
Maria zaprasza go do Gournay – w Paryżu jest niespokojnie, lud burzy
się przeciw królowi – wasza miłość wypoczniesz u nas i poprawisz zdrowie.
Montaigne dziękuje, chyba skorzysta z zaproszenia, na razie sprawy
zatrzymują go w Paryżu – publiczne i literackie. Literackie? Czyżby – następna
księga? Radość Marii, radość nieudawana: więc dzieło rośnie! Więc
tyle nowych kart mądrości i pociechy! Już wkrótce, zapewnia Montaigne,
coraz bardziej poruszony. I mówi: biedne dziecko, skoro jesteś bez ojca,
a tak lubisz moją księgę, pozwól, że cię będę nazywał swoją córką, córką
mojego ducha – co może czasem znaczyć więcej niż płód ciała – a więc
bądź moją fille d’alliance, córką przybraną. Nie wiadomo, czy matka była
podczas tej sceny obecna. Wolno przypuszczać, że chorowała – niedługo
potem zmarła. Ale cała ta ceremonia, niewinna i dość nieobowiązująca,
mogła się też odbyć w jej obecności. Uwieńczył ją zapewne pocałunek.
Wszystkiego tego możemy się domyślać. Sama panna de Gournay
w swojej autobiografii z roku 1641, pisanej w trzeciej osobie (Żywot jejmościanki
z Gournay), poświęca temu spotkaniu zwięzłą informację: następnego
dnia po otrzymaniu listu „przybył, aby ją zobaczyć i podziękować,
ofiarując jej afekt i stosunek ojca do córki; co przyjęła z tym większą
gotowością, iż zdumiewała się ową losem pisaną wspólnością natur ich
obojga; jako że ona ze swej strony obiecała sobie w sercu taki stosunek
od pierwszego obcowania z jego księgą, a to z uwagi na różnicę wieku
i skłonność dusz i charakterów”. Zbyt duży nacisk kładzie – po przeszło
półwieczu – na to, jaki rodzaj stosunku ich łączył, by nie nasunąć kosmatych
myśli, że mogło być inaczej. A równocześnie zdradza ją zapomnienie:
mówi o różnicy wieku, ale zapomina – o istnieniu jego żony.
Był to wielki dzień w życiu Marii z Gournay, która od lat marzyła
właśnie o tym: by zastąpić w sercu wielkiego człowieka jego zmarłego
przyjaciela. Oto on sam, jej uwielbiany autor: mały, pożółkły, w czarnych
szatach, w białej kryzie. Poprzez swobodę i pewną nadmierną szarmanckość
wyczuwa się zdenerwowanie; boi się, że jest odstręczający, śmieszny
– ależ nic podobnego, to wspaniały człowiek – ma piękne czoło, mądre
oczy, które chwilami rozjaśnia błysk tłumionej kpiny. Jest inny, niż sobie
wyobrażała, rzecz prosta, ale to nie znaczy, że czuje się zawiedziona. Gotowa
jest dlań na wszystko. Chce w niej widzieć córkę – ach, coś więcej niż
córkę, bo i wspólniczkę myśli. Maria nie wierzy własnemu szczęściu.
Montaigne napisał przedtem, że nikogo już nie spotka, kto go zrozumie
tak jak La Boétie, i dlatego wypowiada się cały w księdze. Gdyby
to wziąć poważnie, to może lepiej, że panna de Gournay pojawiła się po
formalnym zakończeniu Prób. Nie byłoby samotności – byłyby radość,
flirt, trochę uniesienia, trochę szczęścia – ale może diabli by wzięli księgę?
Montaigne odpowiedziałby nam, że on sam woli dla siebie radość osobistą.
Pisał wprawdzie, że wolałby spłodzić piękne dzieło w obcowaniu
z muzą niż dziecko z kobietą, ale ostatnie rozdziały świadczą o tym, że
teraz spragniony jest bardziej zwykłego („ludzkiego”) szczęścia. „Rewizyta”,
z którą udał się do Marii, też za tym przemawia. Najbardziej nawet
szarmancki autor nie musi składać podziękowania, i to od razu na drugi
dzień, każdemu, komu jego książka się spodoba. Tylko że tym razem wielbiciel
jest młodą dziewczyną. Nie ma wątpliwości, że Maria w zuchwałości
swojej bierze to pod uwagę. Kiedy pisze do niego po raz pierwszy, liczy po
cichu na atuty młodości i płci. Frame sądzi, że to „urodzona stara panna”
– owszem, może, ale to nie przeszkadza, może nawet sprzyja, egzaltacji
i pewnej determinacji. W uniesieniu jest gotowa ofiarować ulubionemu
autorowi całą siebie. Zdanie, że nikt mu nie zastąpi Stefana, zniknie z następnych
wydań Prób.
W wydaniu pośmiertnym z roku 1595, które przygotowała do druku
właśnie panna de Gournay, na końcu rozdziału „O zarozumiałości” jest
duży dopisek na jej temat:
„Ze szczerą radością wyraziłem w wielu miejscach nadzieje, jakie budzi
we mnie Maria de Gournay Le Jars, moja przybrana córka, którą miłuję
przywiązaniem z pewnością o wiele większym niż ojcowskie i którą garnę
do siebie w moim odludziu i samotności jako jedną z najlepszych części
mej własnej istoty: ją jedną widzę już tylko na świecie. Jeżeli wiek młodociany
pozwala wyciągnąć jakieś wróżby, dusza ta będzie kiedyś zdatną do
najpiękniejszych rzeczy; między innymi, zdatną do doskonałości w owym
świętym uczuciu przyjaźni, do której nie czytaliśmy jeszcze, aby jej płeć
wzbić się potrafiła. Prostota i statek jej obyczajów już dziś są dostateczne;
przywiązanie jej do mnie tak doskonałe i pełne, iż nie zostawiają mi nic
do życzenia, jak tylko, aby obawa o mój zgon (ile że poznała mnie w pięćdziesiątym
i piątym roku mego życia) nękała ją mniej okrutnie. Sąd, jaki
powzięła o moich pierwszych Próbach – kobieta, i w tych czasach, i tak
młoda, i tak osamotniona! – znana gwałtowność, z jaką mnie umiłowała
i tęskniła do mnie jedynie z samego szacunku, jaki powzięła dla mnie z tej
książki na długi czas, nim mnie poznała, są to rzeczy bardzo niepospolite
i godne uwagi”.
Wprawdzie nie znaleziono tekstu tego wtrętu na manuskrypcie bordoskim,
ale uczeni nie wątpią, że jest on pióra Montaigne’a – zaznaczone
tam jest krzyżykiem miejsce, do którego prawdopodobnie było przyklejone
pasemko papieru. „Czytelniku – tłumaczy z werwą panna de Gournay
w przedmowie – nie wiń go bez zastanowienia, iż wydał o mnie sąd aż tak
pochlebny, kiedy stwierdzisz, jak mało nań zasługuję. Kiedy mnie chwalił,
miałam te wszystkie zalety: ja z nim i ja bez niego – to dwie różne osoby”. […]
W początkach marca 1594 roku nadchodzi do niej drogocenna przesyłka
od wdowy po Montaigne’u: pani Franciszka przekazuje jej trzy tomy
uzupełnionych Prób z prośbą, aby Maria, jako osoba bliska duchowo jej
mężowi i bardziej kompetentna, zajęła się ich wydaniem. Jest to gest wielkoduszny
i rozsądny zarazem, dobrze świadczący o Franciszce. Może nareszcie
zrozumiała wagę całej tej pisaniny. Dodatków jest mnóstwo, całe
marginesy zapełnione – złożyłyby się w sumie na oddzielną księgę – tak
jest, czwarta część tekstu Prób powstała w latach 1589–1592. Nie są one
jednak poczynione ręką Montaigne’a, są skopiowane z oryginalnego egzemplarza,
a dokonał tego najprawdopodobniej Pierre de Brach. Stąd
różnice między wydaniem pośmiertnym a egzemplarzem oryginalnym,
przechowywanym w bibliotece miasta Bordeaux. No i stąd, że tu i ówdzie
mogła interweniować w tekst panna de Gournay, zapewne nie bez udziału
de Bracha i za zgodą wdowy. W przedmowie do wydania z 1635 roku
przyznała się, że czyniła to czasem „dla dobra dzieła”.
W roku 1595, z egzemplarzami szóstego – i prawie ostatecznego –
wydania Prób w skrzyniach, Maria przyjeżdża do Montaigne. Wita się ją tu
jak członka rodziny. Maria będzie gościć w Montaigne piętnaście miesięcy,
zaprzyjaźni się z wdową, córką i braćmi pisarza, co znajdzie odbicie we
wspomnianych czterowierszach i różnych polemikach w obronie czci pani
Montaigne.
Próby trzymają się dobrze: sama Maria do roku 1635 wydała je jedenastokrotnie.
W tym samym czasie z pięćdziesiąt wydań ukazało się bez jej udziału! Niektórzy księgarze zaznaczali, że ich wydanie trzyma się tego z roku 1588, co świadczy o tym, że nie wszyscy mieli zaufanie do jej pracy i ostentacyjnie się od niej odcinali. Tracili w ten sposób czwartą
część tekstu, ale kto wie, myśleli sobie, ile w tym jest autentycznego tekstu
Montaigne’a. Dzieło musiało przetrzymać – i przetrzymało – wszystko:
przyjaciół i wrogów, ataki i plagiaty.

 

 

 

 

 

 

 

premiera: lipiec 2009
wydanie: V
gatunek: biografia
oprawa: twarda z obwolutą
format: 16 x 24 cm
liczba stron: 320
ilustracje: zdjęcia
ISBN[zasłonięte]978-8314-632-6

 

 

 

 

 

Książkę można odebrać osobiście w Gdańsku Ujeścisko

W sprawie zamówienia większej ilości proszę o kontakt mailowy lub telefoniczny

(dane kontaktowe w zakładce o mnie)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Ja, Michał z Montaigne? WAB - 40% rabat