Ja, Michał z Montaigne?
Wydawca: W A B
Autor: Józef Hen
cena detaliczna: 44,90zł
Moja Super Cena : 26,94 zł
Rabat 40%
Józef Hen portretuje Michała de Montaigne jako człowieka, który był dzieckiem swojej epoki i jednocześnie ją wyprzedzał. Ojciec filozofa postanowił wychować syna według ideałów Erazma z Rotterdamu, więc otoczył go nauczycielami łaciny i odizolował od rówieśników. Dzięki temu mały Michel czytał co prawda klasyków w oryginale, ale nie zaznał beztroskiego dzieciństwa, a francuski stał się dopiero jego drugim językiem. Nic dziwnego, że nabrał dystansu do środowiska, w którym żył. Swoją „bezludną i cichą wyspę” Wielki Sceptyk odnalazł później w wieży zamku w Montaigne, gdzie medytował i tworzył swoje największe dzieło – Próby. Są one świadectwem jego intelektualnego indywidualizmu: sprzeciwiał się fanatyzmowi religijnemu w dobie wojen religijnych; był zwolennikiem praw człowieka, gdy inkwizycja stosowała tortury; ignorował zabobony i przepowiednie w czasach, gdy wierzyli w nie wszyscy, a na paryskim dworze karierę robił Nostradamus. Ja, Michał z Montaigne… to już klasyczna, ale wciąż poruszająca i żywa biografia szesnastowiecznego myśliciela racjonalisty, ukazana na tle szerokiej panoramy renesansowej Francji.
Był – i jest – ulubionym autorem pisarzy tak różnych, że wydaje się to aż niezrozumiałe. Nietzsche, w rozprawie o Schopenhauerze: „Że taki człowiek [jak Montaigne] pisał, to doprawdy powiększa przyjemność życia na tej ziemi”. Goethe, Winckelmann, Chateaubriand, Byron, Emerson, Thackeray, Schopenhauer, Stendhal, Lessing, Herder, Hugo, Kant, George Sand, Stevenson, Disraeli, Malraux, Gide, Stefan Zweig, Eliot, Aldous Huxley, Virginia Woolf, Günter Grass, Stanisław Brzozowski, Witold Gombrowicz, Czesław Miłosz, Wisława Szymborska – to pierwsze z brzegu, nie byle jakie nazwiska przychodzące na myśl, kiedy się myśli o jego wielkich czytelnikach. Czyż możemy zresztą wiedzieć o wszystkich? Nie każde uczucie i nie każdy wpływ zostały poświadczone. Proust, Camus – na pewno wchłonęli w siebie Montaigne’a. Proust czasem nawet w samym stylu. To oddziaływanie dzieła Montaigne’a trwa po dzień dzisiejszy. Świat szaleje, ale wciąż jeszcze są ludzie przywiązani do Montaigne’a w sposób maniakalny. Także i tutaj, w moim kraju. „Piszę mą książkę, dla niewielu ludzi i na niewiele lat” – zwierzał się na krótko przed śmiercią. Dzieje literatury nie znają wspanialszej pomyłki. fragment
Hen jest biografistą niezwykłym, bo żarliwym. Potrafi sprawić, że jego bohater staje się dla czytelnika postacią bliską i ważną. Polityka
Ja, Michał z Montaigne?
fragment
Dziewczyna! Młoda, rozentuzjazmowana – a może piękna? Stare, głupie serce kołacze się niespokojnie w piersi. Nazajutrz Montaigne przemaga swą boleść – odświeżony, wymyty, pachnący udaje się z wizytą do panny de Gournay i jej matki. Składa wyrazy podziękowania – i przygląda się swojej entuzjastce. Nie, nie jest piękna. Ale nie jest też brzydka. Młoda, świeża, inteligentna, oczytana, trochę egzaltowana, prawie niepoczytalna – bardzo dobrze, może myśleć schorowany mędrzec, niepoczytalne panny to jedyna nasza nadzieja. Rozmawiają długo, szczerze, swobodnie. Montaigne pozwala się pannie wygadać. Taki jest los ludzi sławnych: poznaje się ich po to, żeby nie dopuścić ich do słowa, żeby samemu się przed nimi odkryć. Stary lis wie, jak się zachować: mów, mościa panno, mów o sobie, chcę wiedzieć jak najwięcej. Dowiaduje się, że jej ojciec, pan Guillaume Le Jars – był skarbnikiem domu królewskiego, zarządcą kilku zamków. Nie żyje od lat dziesięciu. (Och, biedne dziecko!) Sześcioro nas osierocił, wyjechaliśmy potem z matką z Paryża do Gournay-sur-Aronde w Pikardii, żyje się tam łatwiej. Maria czytała w tej samotni wszystko, co jej wpadło w ręce, nauczyła się sama łaciny, chociaż bez gramatyki, z greką ma trudności... No i pewnego dnia zawędrowały tam Próby. (Jej oczy znowu błyszczą entuzjazmem). Próby spodobały się młodej dziewczynie – to niezwykłe, ma prawo myśleć autor. Czy będzie z niej miłośnica? Czy nie wzgardzi tobą schorowanym, mało już apetycznym? Mędrcze, pamiętaj, kim jesteś, nie szalej. Nie ośmieszaj się. Zachowaj dystans – dla dobra przyszłych stosunków. Maria zaprasza go do Gournay – w Paryżu jest niespokojnie, lud burzy się przeciw królowi – wasza miłość wypoczniesz u nas i poprawisz zdrowie. Montaigne dziękuje, chyba skorzysta z zaproszenia, na razie sprawy zatrzymują go w Paryżu – publiczne i literackie. Literackie? Czyżby – następna księga? Radość Marii, radość nieudawana: więc dzieło rośnie! Więc tyle nowych kart mądrości i pociechy! Już wkrótce, zapewnia Montaigne, coraz bardziej poruszony. I mówi: biedne dziecko, skoro jesteś bez ojca, a tak lubisz moją księgę, pozwól, że cię będę nazywał swoją córką, córką mojego ducha – co może czasem znaczyć więcej niż płód ciała – a więc bądź moją fille d’alliance, córką przybraną. Nie wiadomo, czy matka była podczas tej sceny obecna. Wolno przypuszczać, że chorowała – niedługo potem zmarła. Ale cała ta ceremonia, niewinna i dość nieobowiązująca, mogła się też odbyć w jej obecności. Uwieńczył ją zapewne pocałunek. Wszystkiego tego możemy się domyślać. Sama panna de Gournay w swojej autobiografii z roku 1641, pisanej w trzeciej osobie (Żywot jejmościanki z Gournay), poświęca temu spotkaniu zwięzłą informację: następnego dnia po otrzymaniu listu „przybył, aby ją zobaczyć i podziękować, ofiarując jej afekt i stosunek ojca do córki; co przyjęła z tym większą gotowością, iż zdumiewała się ową losem pisaną wspólnością natur ich obojga; jako że ona ze swej strony obiecała sobie w sercu taki stosunek od pierwszego obcowania z jego księgą, a to z uwagi na różnicę wieku i skłonność dusz i charakterów”. Zbyt duży nacisk kładzie – po przeszło półwieczu – na to, jaki rodzaj stosunku ich łączył, by nie nasunąć kosmatych myśli, że mogło być inaczej. A równocześnie zdradza ją zapomnienie: mówi o różnicy wieku, ale zapomina – o istnieniu jego żony. Był to wielki dzień w życiu Marii z Gournay, która od lat marzyła właśnie o tym: by zastąpić w sercu wielkiego człowieka jego zmarłego przyjaciela. Oto on sam, jej uwielbiany autor: mały, pożółkły, w czarnych szatach, w białej kryzie. Poprzez swobodę i pewną nadmierną szarmanckość wyczuwa się zdenerwowanie; boi się, że jest odstręczający, śmieszny – ależ nic podobnego, to wspaniały człowiek – ma piękne czoło, mądre oczy, które chwilami rozjaśnia błysk tłumionej kpiny. Jest inny, niż sobie wyobrażała, rzecz prosta, ale to nie znaczy, że czuje się zawiedziona. Gotowa jest dlań na wszystko. Chce w niej widzieć córkę – ach, coś więcej niż córkę, bo i wspólniczkę myśli. Maria nie wierzy własnemu szczęściu. Montaigne napisał przedtem, że nikogo już nie spotka, kto go zrozumie tak jak La Boétie, i dlatego wypowiada się cały w księdze. Gdyby to wziąć poważnie, to może lepiej, że panna de Gournay pojawiła się po formalnym zakończeniu Prób. Nie byłoby samotności – byłyby radość, flirt, trochę uniesienia, trochę szczęścia – ale może diabli by wzięli księgę? Montaigne odpowiedziałby nam, że on sam woli dla siebie radość osobistą. Pisał wprawdzie, że wolałby spłodzić piękne dzieło w obcowaniu z muzą niż dziecko z kobietą, ale ostatnie rozdziały świadczą o tym, że teraz spragniony jest bardziej zwykłego („ludzkiego”) szczęścia. „Rewizyta”, z którą udał się do Marii, też za tym przemawia. Najbardziej nawet szarmancki autor nie musi składać podziękowania, i to od razu na drugi dzień, każdemu, komu jego książka się spodoba. Tylko że tym razem wielbiciel jest młodą dziewczyną. Nie ma wątpliwości, że Maria w zuchwałości swojej bierze to pod uwagę. Kiedy pisze do niego po raz pierwszy, liczy po cichu na atuty młodości i płci. Frame sądzi, że to „urodzona stara panna” – owszem, może, ale to nie przeszkadza, może nawet sprzyja, egzaltacji i pewnej determinacji. W uniesieniu jest gotowa ofiarować ulubionemu autorowi całą siebie. Zdanie, że nikt mu nie zastąpi Stefana, zniknie z następnych wydań Prób. W wydaniu pośmiertnym z roku 1595, które przygotowała do druku właśnie panna de Gournay, na końcu rozdziału „O zarozumiałości” jest duży dopisek na jej temat: „Ze szczerą radością wyraziłem w wielu miejscach nadzieje, jakie budzi we mnie Maria de Gournay Le Jars, moja przybrana córka, którą miłuję przywiązaniem z pewnością o wiele większym niż ojcowskie i którą garnę do siebie w moim odludziu i samotności jako jedną z najlepszych części mej własnej istoty: ją jedną widzę już tylko na świecie. Jeżeli wiek młodociany pozwala wyciągnąć jakieś wróżby, dusza ta będzie kiedyś zdatną do najpiękniejszych rzeczy; między innymi, zdatną do doskonałości w owym świętym uczuciu przyjaźni, do której nie czytaliśmy jeszcze, aby jej płeć wzbić się potrafiła. Prostota i statek jej obyczajów już dziś są dostateczne; przywiązanie jej do mnie tak doskonałe i pełne, iż nie zostawiają mi nic do życzenia, jak tylko, aby obawa o mój zgon (ile że poznała mnie w pięćdziesiątym i piątym roku mego życia) nękała ją mniej okrutnie. Sąd, jaki powzięła o moich pierwszych Próbach – kobieta, i w tych czasach, i tak młoda, i tak osamotniona! – znana gwałtowność, z jaką mnie umiłowała i tęskniła do mnie jedynie z samego szacunku, jaki powzięła dla mnie z tej książki na długi czas, nim mnie poznała, są to rzeczy bardzo niepospolite i godne uwagi”. Wprawdzie nie znaleziono tekstu tego wtrętu na manuskrypcie bordoskim, ale uczeni nie wątpią, że jest on pióra Montaigne’a – zaznaczone tam jest krzyżykiem miejsce, do którego prawdopodobnie było przyklejone pasemko papieru. „Czytelniku – tłumaczy z werwą panna de Gournay w przedmowie – nie wiń go bez zastanowienia, iż wydał o mnie sąd aż tak pochlebny, kiedy stwierdzisz, jak mało nań zasługuję. Kiedy mnie chwalił, miałam te wszystkie zalety: ja z nim i ja bez niego – to dwie różne osoby”. […] W początkach marca 1594 roku nadchodzi do niej drogocenna przesyłka od wdowy po Montaigne’u: pani Franciszka przekazuje jej trzy tomy uzupełnionych Prób z prośbą, aby Maria, jako osoba bliska duchowo jej mężowi i bardziej kompetentna, zajęła się ich wydaniem. Jest to gest wielkoduszny i rozsądny zarazem, dobrze świadczący o Franciszce. Może nareszcie zrozumiała wagę całej tej pisaniny. Dodatków jest mnóstwo, całe marginesy zapełnione – złożyłyby się w sumie na oddzielną księgę – tak jest, czwarta część tekstu Prób powstała w latach 1589–1592. Nie są one jednak poczynione ręką Montaigne’a, są skopiowane z oryginalnego egzemplarza, a dokonał tego najprawdopodobniej Pierre de Brach. Stąd różnice między wydaniem pośmiertnym a egzemplarzem oryginalnym, przechowywanym w bibliotece miasta Bordeaux. No i stąd, że tu i ówdzie mogła interweniować w tekst panna de Gournay, zapewne nie bez udziału de Bracha i za zgodą wdowy. W przedmowie do wydania z 1635 roku przyznała się, że czyniła to czasem „dla dobra dzieła”. W roku 1595, z egzemplarzami szóstego – i prawie ostatecznego – wydania Prób w skrzyniach, Maria przyjeżdża do Montaigne. Wita się ją tu jak członka rodziny. Maria będzie gościć w Montaigne piętnaście miesięcy, zaprzyjaźni się z wdową, córką i braćmi pisarza, co znajdzie odbicie we wspomnianych czterowierszach i różnych polemikach w obronie czci pani Montaigne. Próby trzymają się dobrze: sama Maria do roku 1635 wydała je jedenastokrotnie. W tym samym czasie z pięćdziesiąt wydań ukazało się bez jej udziału! Niektórzy księgarze zaznaczali, że ich wydanie trzyma się tego z roku 1588, co świadczy o tym, że nie wszyscy mieli zaufanie do jej pracy i ostentacyjnie się od niej odcinali. Tracili w ten sposób czwartą część tekstu, ale kto wie, myśleli sobie, ile w tym jest autentycznego tekstu Montaigne’a. Dzieło musiało przetrzymać – i przetrzymało – wszystko: przyjaciół i wrogów, ataki i plagiaty.
|
premiera: lipiec 2009 wydanie: V gatunek: biografia oprawa: twarda z obwolutą format: 16 x 24 cm liczba stron: 320 ilustracje: zdjęcia ISBN[zasłonięte]978-8314-632-6
Książkę można odebrać osobiście w Gdańsku Ujeścisko
W sprawie zamówienia większej ilości proszę o kontakt mailowy lub telefoniczny
(dane kontaktowe w zakładce o mnie)
|